Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Bez ciapów, dzwonków i prac domowych. Paderewski - najstarsze prywatne liceum w Lublinie

Rozmowa z Adamem Kalbarczykiem, dyrektorem Międzynarodowych Szkół Paderewski w Lublinie
Bez ciapów, dzwonków i prac domowych. Paderewski - najstarsze prywatne liceum w Lublinie

Autor: Maciej Kaczanowski

• Stuknęło wam właśnie ćwierć wieku.

- Z perspektywy czasu przeszłość wygląda zawsze inaczej. Ale niczego nie żałuję. Absolutnie nie. I pomysł był dobry, i realizacja zupełnie niezła. Nadal jestem przekonany, że to dobry kierunek. Wciąż potrzebujemy w Polsce dobrych szkół. A Paderewski to dobra szkoła.

• To było pierwsze prywatne liceum w Lublinie?

- Nie pierwsze, ale dziś najstarsze. Bo te co powstały wcześniej już nie istnieją. To były czasy, gdy powstawało wiele szkół i wiele znikało. Ich pomysły się nie sprawdziły.

• A jaki był wasz?

- To było wiele pomysłów, bo szkoła to skomplikowana instytucja. Przede wszystkim stawiamy na uczenie myślenia, rozwiązywania problemów, kreatywności, posługiwania się wiedzą, a nie wtłaczania informacji do głowy. Tworzymy szkołę przyjazną, do której dzieci lubią chodzić i gdzie czują się ważne. Po trzecie: bierzemy odpowiedzialność za naszych uczniów. Uczymy, a nie tylko odpytujemy. Nie zadajemy do domu, tylko jak najlepiej wykorzystujemy czas w szkole. To tu uczniowie mają się uczyć, a nie marnować czas na bezproduktywne siedzenie w ławkach.

• Nie zadajecie prac domowych?

- Nie uda się tak calkiem bez zadawania. Ale robimy to tylko w dwóch przypadkach. Pierwszy to zadania utrwalające, bo nauka polega na utrwalaniu. Drugi to rzeczy, których nie można wykonać w szkole. Szkoda np. czasu na czytanie lektury. Ale zacznijmy od tego, że nasze dzieci mają 40 godzin zajęć tygodniowo. Tak jest od klasy 7. Do klasy 6. staramy się mieścić w 35. To dużo.

• Wróćmy po początku. Ile czasu minęło od pomysłu do realizacji?

- Pół roku. W marcu zarejestrowaliśmy spółkę, we wrześniu szkoła wystartowała. Wcześniej oczywiście były dyskusje, rozmowy, idee. Ja od momentu, kiedy ukończyłem studia myślałem o swojej szkole. Przez dwa lata pracowałem w IX LO, gdzie uczyłem języka polskiego - z wykształcenia jestem polonistą i filozofem. Potem zacząłem pracę na uniwersytecie. Szkoła była pewnym projektem autorskim, filozoficzno-edukacyjnym pomysłem na inną, lepszą edukację.

• Czyj to był pomysł?

- To była praca zespołowa. Ja byłem lokomotywą w sensie organizacyjnym. Bardzo zależało mi na tym, by te nasze dyskusje przekuć w rzeczywistość. I to się udało. Choć wielu moich kolegów, którzy chętnie rozmawiali o tym, jak ta szkoła powinna wyglądać, potem się wycofało. Ale tak to jest w życiu. Najpierw zespół jest duży, potem coraz mniejszy. My wtedy praktycznie niczego nie mieliśmy. Nie mieliśmy nawet zbyt wielkiego doświadczenia zawodowego. Ja sam miałem 2-letnie, mój ojciec miał doświadczenie akademickie. A szkoła jest też trudnym przedsięwzięciem organizacyjnym. I wcale nie chodzi o to, by działała jak szwajcarski zegarek. Chodzi o to, by dzieci miały poczucie bezpieczeństwa i dobrze zorganizowane otoczenie.

• Rodzice pierwszych uczniów też ryzykowali.

- Oczywiście, że tak. Nawet więcej niż my. Bardzo cenię tych, którzy nam uwierzyli. My byliśmy tylko grupą młodych ludzi, zapaleńców. Ale też takie były czasy - Polska się zmieniała, powstawała na nowo - nowe instytucje, organizacje, szkoły prywatne. Włożyliśmy w to swoje oszczędności, ale też nie była to wielka inwestycja. Udało nam się wynająć budynek Przy Radziwiłłowskiej 5, po studium nauczania języków obcych. Z całym wyposażeniem: ławkami, krzesłami, tablicami. Na początku było bardzo skromnie. Przechodnie pokoje w amfiladzie, ogrzewanie na piece węglowe. Ale najważniejsi byli ludzie. Nasza pierwsza kadra.

• Skąd się wzięli?

- W dużej mierze byli to moi uniwersyteccy znajomi. Przy trzech pierwszych klasach nikt nie musiał rzucać pracy na uczelni. Tak założyliśmy, że zaczniemy trzema pierwszymi klasami i nie były one maksymalnie wypełnione. Od razu zresztą planowaliśmy, że klasy będę mniejsze: 18 osób, maksymalnie 20. Gdy ja zaczynałem uczyć w państwowym liceum dostałem jako wychowawca klasę liczącą 39 osób! Gdy chciałem na godzinie wychowawczej siąść z nimi w kręgu, by swobodnie rozmawiać, to się nie mieścili. Musiałem robić dwa kręgi. Kwestię usadzenia dlatego też mieliśmy od początku tak pomyślaną: siedzimy tak, żebyśmy wszyscy się widzieli, by nikt nie chował się za czyimiś plecami.

• Co jeszcze było innego niż w szkołach publicznych?

- Nie nakazywaliśmy zmieniać uczniom obuwia. Jedynie zachęcaliśmy, by zimą wkładali w szkole lżejsze buty, ale obowiązku ciapów z białą podeszwą nie było. Bo zawsze w szkołach była o to walka. Szła na to cała energia. W przepis, który nie wiadomo czemu miał służyć. Wówczas też zwracanie się do uczniów po imieniu nie było standardem. Mówiło się po nazwisku. Dziś wydaje się to dziwne i niesłychane. 25 lat temu także my ten standard wprowadzaliśmy.

• Inne ciekawe przedmioty?

- Od samego początku mieliśmy filozofię. I naukę o języku, komunikacji językowej. Bardzo stawialiśmy na angielski, to był nasz priorytet. Poziom nauki angielskiego w okresie PRL był przecież fatalny. Byliśmy pierwszą szkołą w Lublinie, która wprowadziła native speakerów do regularnego nauczania języka.
Po dwóch latach przeprowadziliśmy się na Archidiakońską, ale już wtedy wiedzieliśmy, że musimy wybudować własny budynek. To też było pionierskie. Byliśmy pierwszą szkołą niepubliczną w regionie, która budowała własną szkołę. I ją zbudowała. Mimo, że wielu w to nie uwierzyło.

• Wciąż w tym samym gronie założycieli?

- Po trzech latach zostaliśmy z moim ojcem we dwóch. Zmianę składu właścicielskiego spowodowała głównie decyzja o inwestycji we własny budynek.

• Na kimś się wzorowaliście?

- Czy podpatrywaliśmy innych za granicą? Wtedy wszelkie wyjazdy zagraniczne były drogie. Nie przypominam sobie, bym miał taka okazję. Ale przez całe studia jeździłem do Anglii i pracowałem. Poznałem wspaniałych ludzi, którzy nas studentów zza żelaznej kurtyny bardzo wspierali. I zobaczyłem jak funkcjonuje demokratyczne państwo i zachodnia szkoła. Z dyrektorem szkoły, od którego dowiedziałem się wiele o nowoczesnej edukacji, przyjaźnię się do dziś.

• Ale na mundurki się nie zdecydowaliście.

- Ja chodziłem do szkoły mundurkowej, do Staszica. Z tych mundurków tylko żarty sobie robiliśmy. Uważam, że w naszej tradycji mundurki nie są możliwe. Może kiedyś, za 100 lat? Po PRL potrzebowaliśmy raczej oddechu, indywidualizacji, dowolności w stroju.

• W Paderewskim obowiązuje dress code?

- W tej kwestii jesteśmy wierni liberalnym ideom i pozostawiamy wolność uczniom i nauczycielom. Ale staramy się też nie przekraczać norm obyczajowych, nie razić innych. Bardzo się cieszę, że jest raczej moda na skromność. Nie ma rewii mody, prześcigania się, rywalizacji czyj tata lepiej zarabia. Ja jestem bardzo dumny z naszej młodzieży, która jest daleka od snobistycznych zachowań.

• Na brak pieniędzy ich rodzice raczej nie narzekają.

- Oczywiście, że mamy też dzieci z rodzin o wysokich dochodach, ale nie tylko. Dbamy o to, by to środowisko było zróżnicowane. Razem z Fundacją Leszka Podkańskiego fundujemy co roku stypendia dla 2-3 osób.

• Ile kosztuje nauka w Paderewskim?

- 700-800 zł w zależności od klasy.

• Dlaczego warto tyle płacić?

- Bo warto wysłać dziecko do takiej szkoły, w której rzeczywiście będzie się uczyć, będzie bezpieczne i przyjaźnie traktowane. I dostanie więcej umiejętności i na wyższym poziomie niż w zwykłej szkole. Nie musi też chodzić na korepetycje czy dodatkowe lekcje języków. Każdy nasz uczeń dziecko ma tygodniowo sześć godzin języka angielskiego, w tym jedną z native speakerem. Mamy też wspaniały chór Akademos, teatr szkolny...

• Nie słyszę dzwonków.

- Bo nie ma dzwonków. Od początku ich nie było. Gdy do liceum dołączyło gimnazjum to wprowadziliśmy dzwonki na lekcje. Ale nas irytowały więc zmieniliśmy na melodyjki. Często je jednak wyłączamy.

• Sterty CV chętnych do pracy?

- Te sterty ewidentnie się zmniejszają. Takie czasy: mniej chętnych do pracy generalnie i mniej do pracy w zawodzie. Absolwenci uczelni są chyba przestraszeni tym, co się dzieje w polskiej szkole. Głośno mówi się też o tym, że pracy dla nauczycieli nie ma. Cieszy mnie natomiast to, że dziś są lepiej przygotowani. Gdy zaczynaliśmy, najstarsza osoba w naszym gronie miała 40 lat. Nadal stawiamy na młodych.

• Jest niż demograficzny. Macie problem z naborem?

- Nie mamy. A konkurujemy przecież z renomowanymi bezpłatnymi liceami. 800 zł versus szkoła bezpłatna. Oczywiście, staramy się o kandydatów, bierzemy udział w dniach otwartych, targach edukacyjnych. Bardzo wykorzystujemy też media społecznościowe. Nie poprzewracało nam się w głowach na tyle, że tylko siedzimy i czekamy na nowych uczniów.

• Laptopy czy długopisy?

- Wszyscy piszą normalnie, mają zeszyty. Na początku wyobrażaliśmy sobie, że wszystkie notatki będą robione w laptopach, że będzie to też maszyna do pisania. Ale życie to zweryfikowało. Laptop czy tablet to komunikator do interaktywnych zajęć i zbiór materiałów edukacyjnych. Nie prześladujemy też naszych uczniów za telefony komórkowe. Raczej uczymy wykorzystywania smartfonów do sensownych czynności, uczymy savoir-vivr’u. Tego, że nie wypada trzymać telefonu na stoliku w restauracji czy na ławce w szkole.

• Zaangażowany w politycznie dyrektor nie szkodzi szkole?

- Nigdy nie wstąpiłem do żadnej partii i nie zamierzam. Przez moment zgodziłem się kandydować na prezydenta, potem na posła, ale ja to traktuję jako działalność społeczność: oddanie się do dyspozycji społeczeństwa i państwa. Ze swoimi kompetencjami i wiedzą o edukacji mogę pomóc.
Poglądy można mieć różne, ale są fundamentalne dla demokracji zasady: szacunku dla prawa, konstytucji, uznania że władza nie jest ponad prawem, szacunku dla mniejszości. Jeśli ktoś to wszystko niszczy, to psuje młodzież. Ja się temu sprzeciwiam i dlatego też wspieram KOD.


Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama