Na początek trochę historii: w 1958 roku powstaje Podstawowa Szkoła Specjalna przy Instytucie Pediatrii Akademii Medycznej w Lublinie. Kierownikiem zostaje pani Lubow Brudt. Kolejne lata to dostrzeganie zalet współpracy lekarzy i pedagogów w procesie rewalidacji chorych dzieci i powstawanie nowych oddziałów szkolnych. W 1981 roku szkoła otrzymuje imię Marii Grzegorzewskiej. Kolejne zmiany to utworzenie przedszkola, gimnazjum i liceum oraz połączenie ich w Zespół Szkół.
Trudne zadanie
– Dziś pracujemy w pięciu lubelskich szpitalach: Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym, Szpitalu Neuropsychiatrycznym, Klinice Psychiatrii w SPSK nr 1, Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym i Samodzielnym Publicznym Szpitalu Wojewódzkim – wylicza dyrektor Krzysztof Baran.
W szkole zatrudnionych jest 48 nauczycieli. – Kiedy zaczynałam pracę, nauczyciel przypisany był do jednego szpitalnego oddziału – wspomina Barbara Michalczuk, która poszczycić może się 40-latnim stażem pracy w ZSS. – Oznaczało to, że jeden nauczyciel uczył wszystkich przedmiotów we wszystkich klasach. To było bardzo trudne zadanie, bo wymagające ogromnej elastyczności.
Terapia i wspieranie
Dziś jest łatwiej. Nauczyciele są przedmiotowcami. Pracują w systemie „klas łączonych”, na porządku dziennym są też zajęcia indywidualne przy łóżku chorego. Metody pracy muszą być więc dostosowane nie tylko do programu nauczania, jaki dziecko realizuje w macierzystej szkole, ale i do jego aktualnego stanu zdrowia i możliwości psychofizycznych. – Praca w szkole szpitalnej wymaga ogromnej kreatywności, każdego dnia jest inna i potrafi zaskoczyć – przyznaje Krzysztof Baran. – Codziennie nauczyciele chodzą po salach chorych. Mówią, że w szpitalu działa szkoła. Dla niektórych dzieci to szok, bo myślały, że będzie laba. Inne są bardzo zainteresowane. Zwłaszcza przed końcem półrocza, czy roku szkolnego, gdy trzeba jeszcze coś zaliczyć lub poprawić stopnie. Wychodzimy naprzeciw potrzebom dzieci, na przykład gdy chcą coś nadrobić z angielskiego to kładziemy na to największy nacisk. Nasz główny cel to terapia i wspieranie. Nauczyciel musi rozumieć, że dziecko cierpi, zostało samo w szpitalu, jest odizolowane od swojego środowiska. Staramy się być ich przyjaciółmi i zdobyć ich zaufanie.
Kilka dni, kilka lat
Nauczyciele towarzyszą dzieciom siedem dni w tygodniu. – Zadaniem jest nie tylko nauczanie i wychowanie, ale także łagodzenie stresu związanego z hospitalizacją. Pomagamy w odkrywaniu talentów. Podejmujemy działania profilaktyczne i kształtujemy system wartości. Wszystko to wpisywać musi się w proces leczniczy i rehabilitację – opowiada dyrektor. – Niektóre dzieci chodzą do szpitalnej szkoły przez kilka dni. Inne, na przykład pacjenci Kliniki Hematologii, czy Neuropsychiatrii z przerwami nawet kilka lat.
– Dlatego mamy własnych absolwentów – opowiada Michalczuk. – Nauka w naszej szkole to często dla nich jedyna szansa na ukończenie szkoły.
Najlepiej widać to na przykładzie dzieci leczonych w szpitalu przy ul. Abramowickiej.
– Zajmowaliśmy się tam młodym człowiekiem, który dzięki naszej pomocy ukończył gimnazjum. Miał wtedy 21 lat – opowiada Michalczuk. – Wcześniej miał ogromne braki. U nas nauczył się czytać. Po wyjściu ze szpitala dojeżdżał do nas z Kraśnika, żeby tylko ukończyć szkołę.
Poczucie bezpieczeństwa
Takich dojeżdżających uczniów jest zresztą więcej.
– W Szpitalu Neuropsychiatrycznym jest wiele osób, które nie potrafią zaaklimatyzować się w tradycyjnej szkole. Będąc na oddziale uczęszczają do naszej placówki i ona im odpowiada. Potem, po wyjściu ze szpitala okazuje się, że nie są w stanie wrócić do macierzystej szkoły. Czasami mają tak wielkie bariery, że nie mogą nawet, ze względu na fobię szkolną, przekroczyć jej drzwi – opowiada dyrektor. – Zaczynają się wagary. Do nas chodzą w miarę chętnie, w mniejszych zespołach klasowych mają poczucie bezpieczeństwa. Jest większa akceptacja ze strony nauczycieli i chęć pomocy. Dzieci mają możliwość odniesienia sukcesu na miarę swoich możliwości.
Inni nauczyciele widzą i doceniają efekty. – Miesiąc temu nauczycielka jednej z tradycyjnych szkół dzwoniła do nas, żeby dowiedzieć się, co zrobiliśmy, że trzecioklasista, dotychczas niechętny i wycofany, stał się inny, z ochotą uczy się i reaguje na to co dzieje się wokół niego – dodaje dyrektor.
Pomagamy też rodzicom
W szpitalnej szkole organizowane są też egzaminy zewnętrzne. Nawet jeśli uczeń trafi do szpitala w nocy przed egzaminem może przystąpić do testu. Żeby to było możliwe nauczycielskie komisje rezerwowe czekają w pogotowiu.
– Dziećmi trzeba się interesować. Pomagać. Dać im szansę i pomóc w traumatycznych chwilach – podkreśla Krzysztof Baran.
– Pomagamy też rodzicom. Kiedy zostają z dziećmi w szpitalu całymi dniami są bardzo zmęczeni. Proponujemy wtedy maluchom zajęcia przedszkolne a starszym dzieciom świetlicowe. One doskonale się bawią, a zmęczeni rodzice mają trochę czasu dla siebie – mówi wychowawczyni. – Ta praca daje ogromną radość. Zwłaszcza, gdy dzieci po przyjściu na badania kontrolne przychodzą do nas i opowiadają o swoich dalszych losach. Albo gdy zaczepiają nas na ulicy absolwenci i mówią, że mają pracę, firmę, założyli rodziny. Wtedy widzimy sens tego, co robimy na co dzień.
Na początek trochę historii: w 1958 roku powstaje Podstawowa Szkoła Specjalna przy Instytucie Pediatrii Akademii Medycznej w Lublinie. Kierownikiem zostaje pani Lubow Brudt. Kolejne lata to dostrzeganie zalet współpracy lekarzy i pedagogów w procesie rewalidacji chorych dzieci i powstawanie nowych oddziałów szkolnych. W 1981 roku szkoła otrzymuje imię Marii Grzegorzewskiej. Kolejne zmiany to utworzenie przedszkola, gimnazjum i liceum oraz połączenie ich w Zespół Szkół.
Trudne zadanie
– Dziś pracujemy w pięciu lubelskich szpitalach: Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym, Szpitalu Neuropsychiatrycznym, Klinice Psychiatrii w SPSK nr 1, Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym i Samodzielnym Publicznym Szpitalu Wojewódzkim – wylicza dyrektor Krzysztof Baran.
W szkole zatrudnionych jest 48 nauczycieli. – Kiedy zaczynałam pracę, nauczyciel przypisany był do jednego szpitalnego oddziału – wspomina Barbara Michalczuk, która poszczycić może się 40-latnim stażem pracy w ZSS. – Oznaczało to, że jeden nauczyciel uczył wszystkich przedmiotów we wszystkich klasach. To było bardzo trudne zadanie, bo wymagające ogromnej elastyczności.














Komentarze