• Oddaje pani czytelnikom ostatni tom sagi, którą pisze pani od ponad 50 lat. To nieprawdopodobne!
- Zacznijmy od tego, że nigdy nie miałam pomysłu na Sagę. W ogóle nie sądziłam, że będę pisała. Jako bardzo młodą osobę, która nie bardzo jeszcze wie co będzie w życiu robić, ciągnęło mnie jednak do rejestrowania historii. Będąc w Zespole Pieśni i Tańca „Mazowsze” spotkałam Jana Brzechwę. Popisywałam się wtedy recytowaniem jego wierszyka. Wzruszył się, że tyle ich umiem i zaczął mnie obserwować. Mawiał, że ładnie opowiadam, więc powinnam zacząć pisać. A ja już miałam wtedy za sobą i próby pisarskie i tłumaczenia. Napisałam miedzy innymi opowiadania z mojego dzieciństwa w Afryce i odważyłam się dać je Brzechwie do przeczytania. Bardzo je pochwalił i poręczył mnie w ZAIKS-ie, w którego władzach wtedy był, aby mnie przyjęli w swoje szeregi. I tak to się zaczęło. Wydałam „Szkołę pod baobabem”, ale kolejny tom o Syberii, który stał się pierwszym, napisałam dopiero, gdy cenzura odpuściła. Nie byłam osobą tak znaną, żeby sobie z nią poradzić, czy wytoczyć jej walkę.
• Już po pierwszej powieści przyszły zachwycające recenzje. To było zaskoczeniem?
- To było miłe zaskoczenie i zachęta do dalszej pracy. Bardzo szybko ukazało się drugie wydanie. Zresztą wszystkie wydawnictwa, do których się zgłosiłam chciały mnie wydać.
• A nie było w tym trochę strachu? Pisze pani o historii, ale i swoich przeżyciach.
- To nie jest tak do końca. Owszem, głównymi bohaterkami jest moja mama, a potem ja. Przy czym zmieniłam swoje imię. Nie jest to też mój życiorys w skali jeden do jednego, ani nawet do dziesięciu. Moje odczucia i życie jest porozdawane różnym bohaterom książek. Ono jest wplecione, ale nie tam, gdzie ludzie myślą, że jest.
• A zatem zostawia sobie pani tajemnice.
- Oczywiście, że tak. Może tylko droga artystyczna bohaterki jest bardzo podobna do mojej, ale to tylko to. Pogłębiam swój życiorys. Rozdzielam go różnym bohaterom. Dodaję życie moje i mamy, ale i członków naszej rodziny i przypadkowo poznanych ludzi. Chciałabym w ten sposób sprawić, by książki były środkiem radzenia sobie z naszą historią. Czasami bardzo trudną i bolesną.
• Pomimo tragicznych zdarzeń, które są ich udziałem, pani bohaterkom udaje się przeżyć i zachować radość życia. Czy to jest tajemnica, która urzeka czytelników?
- Czytelnicy lubią moich bohaterów i po każdym tomie zmuszali mnie wręcz do opisania ich dalszych losów. I tak doszło do tomu ostatniego opisującego wydarzenia już z tego wieku. Tak sądzę, że to będzie tom ostatni z racji na mój wiek. Ale chce jeszcze napisać coś innego. Zamierzam stworzyć dość humorystyczną rzecz. Na razie jej jednak nie zapowiadam, bo nawet nie zaczęłam pisać, ale mam fajny pomysł.
• Kim pani jest: biografką, artystką, pisarką, malarką?
- Ja nie wiem. Malarką to nie mówmy tego poważnie. Bardzo lubię malować, ale nie mam żadnego w tym kierunku wykształcenia. Jeżeli już, to tylko wynikające z podglądania siostry, która studiowała na Akademii Sztuk Pięknych. To zajęcie wyłącznie dla przyjemności. Lubię za to scenę, czyli wymianę myśli. Robię na niej najczęściej to, co sama napisałam i otrzymuję szybki oddźwięk. To dodaje mi skrzydeł. Odradzam się jak pobędę trochę na scenie, ale ostatnio głównie piszę. Więc chyba jestem pisarką.
• Jak to pisanie wygląda w praktyce?
- Nie jestem bardzo systematyczna. Ponieważ długo obmyślam książkę, to jak siadam do spisywania to już leci. Mam ułożone wszystko w głowie, ale bywam zaskakiwana, bo po drodze zdarza się, że coś wymyślę. Bohater pójdzie nie w tym kierunku i nie to spotka go to, co dla niego przygotowałam. Rozwijają się różne mini akcje i to jest bardzo relaksujące. Tworzę jakiś świat i odrywam się w nim od własnych wielkich zmartwień.
• Ale nie odrywa się pani od wspomnień. A w nich jest między innymi Zamość.
- Bardzo miło go wspominam. Po zesłaniu wracaliśmy do Warszawy, ale do stolicy nas nie przyjęli, bo była zburzona i mnóstwo ludzi już tam było. Mama miała natomiast znajomego, który został potem jej partnerem życiowym, a który pochodził z okolic Zamościa - stąd wybór tego miasta. Miałam wtedy 9 lat i poszłam do 5 klasy, bo do takiej chodziłam w Afryce. Z tym, że chodziłam do szkoły przyspieszonej dla dzieci opóźnionych przez wojnę i Syberię robiłam po dwie klasy. Szybko mi więc nauka zleciała i matura i studia.
• Jak był ten powojenny Zamość?
- To było małe miasteczko z bardzo ładną architekturą, ale i ze straszną biedą. Mieszkaliśmy najpierw w domu noclegowym, który teraz został zburzony. To była wieża mieszkalna dla jakiejś straży, z której teraz zrobiono bramę przy fosie. Bardzo był ładny budynek. Potem mieszkaliśmy na poddaszu i wreszcie ojczym mój dostał mieszkanie w gmachu Prezydium Wojewódzkiego, gdzie pracował. Mieszkaliśmy z tyłu; od strony Kolegiaty. Z tym czasem wiążą się miłe wspomnienia. W szkołach wiodło mi się dobrze. Do tej pory mam z Zamościa przyjaciół. Spędziłam z nimi 6 lat. Potem, już po wyprowadzce, do Zamościa ciągle wracałam, bo moi rodzice tam długo mieszkali. Wracałam i potem. Na spotkania z czytelnikami. Na spotkania ze znajomymi kątami. Ciągle interesuje się tym, co w tym mieście się dzieje. Mam przyjaciółkę, z którą często rozmawiamy przez telefon. Jestem na bieżąco.
• Na bieżąco jest też pani z nowymi mediami.
- Kiedyś byłam bardziej aktywna na Facebooku. Media społecznościowe to wspaniała okazja na kontakt z czytelnikami. Ostatni rok przyniósł mi jednak śmierć męża i moją poważną chorobę, wiec udzielam się lapidarnie. Teraz staram się tam wrócić. Być może to dobre źródło dotarcia do młodszego czytelnika, chociaż wydaje mi się, że wiadomości o książkach rozchodzą się bardziej pocztą pantoflową. Ludzie czytają i polecają znajomym jeśli podoba im się opowiadana historia.
• I mówią, że się podoba na spotkaniach z czytelnikami
- To zawsze bardzo miłe spotkania. Kiedyś na takie spotkanie na Śląsku przyszła niewidoma pani, która znała moje książki z audiobooków. Bo ja wszystkie książki, które napisałam potem nagrywałam. I było zaskoczenie, bo pies przewodnik, piękny złoty labrador, jak tylko się odezwałam zaczął machać ogonem, podszedł i położył się koło mnie. Okazało się, że on był też moim wdzięcznym słuchaczem. Poznał mnie po głosie. Niestety: potem zaczęłam śpiewać i to go zdenerwowało. Odszedł. Widocznie lepiej pisze niż śpiewam.
Barbara Rybałtowska
Pisarka, aktorka estradowa, piosenkarka, a także autorka tekstów piosenek (m. in. „Nie było warto” z repertuaru Haliny Kunickiej czy „Sobą być”) i tłumaczka. Napisała kilkanaście powieści, w tym „Sagę bez pożegnania”, „Magię przeznaczenia”, „Kuszenie Losu” oraz wiele przekładów literatury rosyjskiej, a także kilka biografii i dwie sztuki teatralne („Próba u Poli Negri” oraz „Fantazyja Rybałtowska” nawiązująca do staropolskiej tradycji Rybałtów). Karierę artystyczną rozpoczęła w Zespole Pieśni i Tańca „Mazowsze”, w latach 60. i 70. śpiewała cygańskie i rosyjskie romanse w Paryżu, m.in. w słynnych kabaretach „Rasputin”, „Szecherezada” i „Carewicz”, a w Polsce pracowała m.in. w Teatrze Syrena, w „Podwieczorkach przy mikrofonie” i występowała na estradach całej Polski. Jej piosenki śpiewali tacy artyści jak Halina Kunicka, Sława Przybylska, Regina Pisarek i Marianna Wróblewska oraz Andrzej Rosiewicz. Przez lata prowadziła program „Mikrofon i Pióro” - wywiady prowadzone na żywo w warszawskich klubach i domach kultury, gdzie spotykała się z największymi postaciami polskiej sceny.
• Oddaje pani czytelnikom ostatni tom sagi, którą pisze pani od ponad 50 lat. To nieprawdopodobne!
- Zacznijmy od tego, że nigdy nie miałam pomysłu na Sagę. W ogóle nie sądziłam, że będę pisała. Jako bardzo młodą osobę, która nie bardzo jeszcze wie co będzie w życiu robić, ciągnęło mnie jednak do rejestrowania historii. Będąc w Zespole Pieśni i Tańca „Mazowsze” spotkałam Jana Brzechwę. Popisywałam się wtedy recytowaniem jego wierszyka. Wzruszył się, że tyle ich umiem i zaczął mnie obserwować. Mawiał, że ładnie opowiadam, więc powinnam zacząć pisać. A ja już miałam wtedy za sobą i próby pisarskie i tłumaczenia. Napisałam miedzy innymi opowiadania z mojego dzieciństwa w Afryce i odważyłam się dać je Brzechwie do przeczytania. Bardzo je pochwalił i poręczył mnie w ZAIKS-ie, w którego władzach wtedy był, aby mnie przyjęli w swoje szeregi. I tak to się zaczęło. Wydałam „Szkołę pod baobabem”, ale kolejny tom o Syberii, który stał się pierwszym, napisałam dopiero, gdy cenzura odpuściła. Nie byłam osobą tak znaną, żeby sobie z nią poradzić, czy wytoczyć jej walkę.
• Już po pierwszej powieści przyszły zachwycające recenzje. To było zaskoczeniem?
- To było miłe zaskoczenie i zachęta do dalszej pracy. Bardzo szybko ukazało się drugie wydanie. Zresztą wszystkie wydawnictwa, do których się zgłosiłam chciały mnie wydać.
• A nie było w tym trochę strachu? Pisze pani o historii, ale i swoich przeżyciach.
- To nie jest tak do końca. Owszem, głównymi bohaterkami jest moja mama, a potem ja. Przy czym zmieniłam swoje imię. Nie jest to też mój życiorys w skali jeden do jednego, ani nawet do dziesięciu. Moje odczucia i życie jest porozdawane różnym bohaterom książek. Ono jest wplecione, ale nie tam, gdzie ludzie myślą, że jest.













Komentarze