– O dzieciach „żołnierzy wyklętych” nikt nie pamięta. O ich krzywdach nikt nie mówi. Oni się hermetycznie pozamykali w swoich domach. Milczą albo ograniczają się do słów, że im dokuczano i nazywano dziećmi bandytów. Ja ich rozumiem, dlatego wystąpiłam pierwsza. Te dzieci przeżyły największą traumę i trzeba o tym głośno opowiedzieć – wyjaśnia Magdalena Zarzycka-Redwan, prezes lubelskiego Stowarzyszenia Dzieci Żołnierzy Wyklętych.
Urodziła się w 1949 r., na Zamku Lubelskim, który był wówczas ubeckim więzieniem. Jednym z najcięższych w Polsce. Spędziła tam ponad dwa lata. Kolejne trzynaście przeżyła w domach dziecka z łatką „bandyckiego dziecka”. Następne lata to ciągłe represje, trudności w edukacji i pracy. Wreszcie załamanie psychiczne.
– Moje życie zostało zrujnowane. Nigdy nie mogłam się pozbierać – tłumaczyła Magdalena Zarzycka-Redwan podczas sierpniowej rozprawy w Sądzie Okręgowym w Lublinie. – Przez 70 lat czekałam, że ta krzywda, która mnie spotkała jako dziecko zostanie kiedyś naprawiona, a oprawcy moich rodziców poniesie konsekwencje.
Dom
Rodzice pani Magdaleny mieszkali w miejscowości Kolonia Łuszczów. Przenieśli się tam z okolic Opatowa w Świętokrzyskiem. Od 1946 r. działali w podziemnej organizacji Wolność i Niezawisłość. Władysław - ojciec Magdaleny - był w organizacji kwatermistrzem. Jako prezes związku chmielarskiego miał doskonałą „przykrywkę”. Pod pretekstem załatwiania spraw z plantatorami, jeździł po okolicy, organizując dla żołnierzy WiN pieniądze i amunicję. W podziemnej działalności uczestniczyła również żona Władysława, Stefania. Ich dom doskonale się do tego nadawał. Stał z dala od innych zabudowań, tuż obok lasu.
Rodzina Zarzyckich pomagała m.in. żołnierzom Hieronima Dekutowskiego ps. „Zapora”, Edwarda Taraszkiewicza ps. „Żelazny” oraz Zdzisława Brońskiego ps. „Uskok”.
„Kwaterowałem u Zarzyckich. Byli z nami bardzo zżyci, pomagali nam” – zeznawał po latach Stanisław Bartnik, żołnierz z oddziału „Uskoka”.
Dowódcy WiN regularnie spotykali się w domu Zarzyckich. Tak było również 2 kwietnia 1949 r. Nocą gospodarstwo otoczyli jednak ubecy, milicjanci i żołnierze KBW.
Z dokumentów zebranych przez Instytut Pamięci Narodowej wynika, że podczas akcji ubecy wyprowadzili najpierw ze stajni śpiącego tam Władysława Zarzyckiego. Ojciec Magdaleny zapewniał, że w domu zostało tylko troje dzieci i żona. Stefania była wówczas w zaawansowanej ciąży.
Jeden milicjantów i funkcjonariusz UB weszli do domu. Natychmiast zostali ostrzelani. Zmarli później w wyniku odniesionych ran. Partyzantom udało się przebić do lasu i uciec. Gospodarze zostali aresztowani. Trafili do więzienia na Zamku Lubelskim. Ich troje dzieci przez kolejny rok ukrywało się w rodzinnym gospodarstwie. Później cały majątek Zarzyckich przejęło państwo.
Przesłuchania
Zaraz po przewiezieniu na Zamek rozpoczęły się brutalne przesłuchania Władysława i Stefanii. – Zarzyccy byli bardzo źle traktowani. Wymuszano na nich zeznania bijąc męża na oczach żony, a później odwrotnie – zeznawał po latach jeden z żołnierzy „Uskoka”, który siedział z nimi w areszcie.
Z dokumentów IPN wynika, że Władysława bito m.in. kijem i gumą. – Ogień mi podpalali pod nosem. Podpisywałem potem każdy protokół, co tylko chcieli – zeznał ojciec pani Magdaleny w 1949 r. podczas swojego procesu przed sądem wojskowym. – Słyszałem krzyki żony, będąc na korytarzu. Zawsze byłem głodny i zmaltretowany. Wbijali mi szpilki pod paznokcie u rąk i nóg. Tego, co ze mną robiono nie da się opowiedzieć.
Z relacji Władysława Zarzyckiego wynika, że często tracił przytomność i nie wiedział dokładnie, co się z nim dzieje. Kiedy zaczął się „przyzwyczajać” do codziennego maltretowania, oprawcy bili na zmianę jego i Stefanię tak, by oboje słyszeli swoje krzyki. – Potem już nawet o nic nie pytali. Od razu zaczynali bić – zeznał Władysław Zarzycki.
Razem z nim w jednej celi siedział Władysław Szacoń, AK-owiec z oddziału „Sosny”. Znali się od 1944 r., ale dla bezpieczeństwa ukrywali w więzieniu swoją znajomość.
– Widziałem, jak Władysław wracał z przesłuchania pobity. Płakał. Mówił, że żona spodziewa się dziecka, ale jak ma rodzić w takich warunkach – zeznał Szacoń, podczas późniejszego procesu w latach 90. - Władek słyszał krzyki swojej żony. To taki Ukrainiec - Dawidiuk zabił Stefanię.
Narodziny
Ostatnie „wspólne” przesłuchanie Zarzyckich odbyło się w połowie kwietnia 1949 r. Z relacji Władysława wynika, że jego żona była wtedy „bardzo pobita”. Przechodząc korytarzem obok męża zdołała jeszcze powiedzieć „chyba już dłużej tego nie wytrzymam”.
29 kwietnia nad ranem, po przesłuchaniu Stefania dostała krwotoku i zaczęła rodzić. Przeniesiono ją do punktu szpitalnego, gdzie około południa na świat przyszła Magdalena. Poród odebrała akuszerka z Łuszczowa; znajoma Zarzyckich. Magdalena miała matkę zaledwie przez niecałe dwie godziny. Niedługo po porodzie Stefania zmarła z powodu krwotoku. Z akt IPN wynika, że konała w konwulsjach.
– Zdążyła tylko zapytać „dziewczynka czy chłopiec”. Powiedziała jeszcze do akuszerki „niech jej Bóg pozwoli żyć” po czym zmarła – mówiła Magdalena Zarzycka-Redwan, podczas ostatniej rozprawy w Sądzie Okręgowym w Lublinie.
Na Zamku Lubelskim córką Stefanii Zarzyckiej zajęły się inne więźniarki. Jedna z nich, która wcześniej sama straciła dziecko, mogła zapewnić dziewczynce pokarm. Później inne kobiety szyły dziewczynce ubrania i dzieliły się jedzeniem. Magdalena miała trafić do żłobka, ale spędziła w więzieniu dwa lata i dwa miesiące.
Dziecko bandytów
Z celi Magdalena trafiła do domu dziecka w Łabuniach, niedaleko Zamościa. W placówce prowadzonej przez zakonnice panowała wyjątkowa dyscyplina. Najmniejsze przewinienie było bardzo surowo karane. Magdalena często była bita.
– Do tej pory mam bliznę na brzuchu od kopania przez obutą zakonnicę – zeznała podczas procesu w latach 90., kiedy po raz pierwszy walczyła o zadośćuczynienie.
Wspominała, że nawet minuta spóźnienia na posiłek była karana całkowitym brakiem jedzenia. Jako dziecko dorastające wcześniej w więziennej celi, bała się otwartej przestrzeni. Miała poważne problemy z dostosowaniem się do nowych warunków, co prowadziło do kolejnych kar. W 1952 r. trafiła do domu dziecka w Klemensowie, gdzie panował podobny rygor. Przylgnęła też do niej łatka „dziecka bandytów” i traktowano ją znacznie gorzej od innych podopiecznych.
Władysław Zarzycki w 1949 r. został skazany na 15 lat więzienia. Wyszedł na wolność w 1955 r.; dzięki amnestii. Zabrał córkę z domu dziecka i próbował nauczyć córkę życia w rodzinie. Jednocześnie walczył w sądzie o odzyskanie zabranego przez PRL majątku. W 1963 r., po jednej z rozpraw zmarł na zawał. Córka wróciła do domu dziecka.
Proces
Córka Zarzyckich przez lata PRL żyła w przeświadczeniu, że jej rodzice byli przestępcami. Dopiero w latach 80. poznała prawdę i zaczęła dokładnie badać historię rodziny. Z początkiem lat 90. wraz z rodzeństwem rozpoczęła sądową batalię o zadośćuczynienie za traumę z dzieciństwa. Sąd przysłuchiwał się wówczas m.in. zeznaniom byłych żołnierzy podziemia. Pomimo tego nie uznał znacznej części roszczeń. Nie pomogły kolejne apelacje i skarga kasacyjna.
Sąd uznał, że pieniądze należą się tylko osobom, które czynnie walczyły w podziemiu. Nowe możliwości otworzyła znowelizowana w marcu ustawa o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób represjonowanych za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego. Magdalena Zarzycka-Redwan wystąpiła o milion złotych zadośćuczynienia. W sierpniu sprawa trafiła na wokandę, wniosek został rozszerzony do 15 mln zł.
– Ja nie wiem, co będzie i jak podejdzie do tego sąd. Najważniejsze jednak, że umieściłam w rozszerzonym pozwie zadośćuczynienie za wszystkie krzywdy jakie my, dzieci żołnierzy wyklętych ponieśliśmy. Za cały okres odosobnienia – mówi nam Magdalena Zarzycka-Redwan. - Dla mnie jest bardzo ważne, że ta sprawa jest już na wokandzie, że o tym rozmawiamy. Musiałam przeżyć ten PRL i w końcu dzisiaj, kiedy mam już pewną stabilizację, to piszę i mówię o tym głośno. Nie tyle dla siebie, co dla innych dzieci „wyklętych”.
Magdalena Zarzycka-Redwan szacuje, że o podobne zadośćuczynienia mogłoby wystąpić ponad 300 osób, które w czasach stalinowskich przebywały w więzieniach i domach dziecka. Lubelski sąd zajmie się sprawą 20 sierpnia.
– O dzieciach „żołnierzy wyklętych” nikt nie pamięta. O ich krzywdach nikt nie mówi. Oni się hermetycznie pozamykali w swoich domach. Milczą albo ograniczają się do słów, że im dokuczano i nazywano dziećmi bandytów. Ja ich rozumiem, dlatego wystąpiłam pierwsza. Te dzieci przeżyły największą traumę i trzeba o tym głośno opowiedzieć – wyjaśnia Magdalena Zarzycka-Redwan, prezes lubelskiego Stowarzyszenia Dzieci Żołnierzy Wyklętych.
Urodziła się w 1949 r., na Zamku Lubelskim, który był wówczas ubeckim więzieniem. Jednym z najcięższych w Polsce. Spędziła tam ponad dwa lata. Kolejne trzynaście przeżyła w domach dziecka z łatką „bandyckiego dziecka”. Następne lata to ciągłe represje, trudności w edukacji i pracy. Wreszcie załamanie psychiczne.
– Moje życie zostało zrujnowane. Nigdy nie mogłam się pozbierać – tłumaczyła Magdalena Zarzycka-Redwan podczas sierpniowej rozprawy w Sądzie Okręgowym w Lublinie. – Przez 70 lat czekałam, że ta krzywda, która mnie spotkała jako dziecko zostanie kiedyś naprawiona, a oprawcy moich rodziców poniesie konsekwencje.
Dom
Rodzice pani Magdaleny mieszkali w miejscowości Kolonia Łuszczów. Przenieśli się tam z okolic Opatowa w Świętokrzyskiem. Od 1946 r. działali w podziemnej organizacji Wolność i Niezawisłość. Władysław - ojciec Magdaleny - był w organizacji kwatermistrzem. Jako prezes związku chmielarskiego miał doskonałą „przykrywkę”. Pod pretekstem załatwiania spraw z plantatorami, jeździł po okolicy, organizując dla żołnierzy WiN pieniądze i amunicję. W podziemnej działalności uczestniczyła również żona Władysława, Stefania. Ich dom doskonale się do tego nadawał. Stał z dala od innych zabudowań, tuż obok lasu.
Rodzina Zarzyckich pomagała m.in. żołnierzom Hieronima Dekutowskiego ps. „Zapora”, Edwarda Taraszkiewicza ps. „Żelazny” oraz Zdzisława Brońskiego ps. „Uskok”.
„Kwaterowałem u Zarzyckich. Byli z nami bardzo zżyci, pomagali nam” – zeznawał po latach Stanisław Bartnik, żołnierz z oddziału „Uskoka”.
Dowódcy WiN regularnie spotykali się w domu Zarzyckich. Tak było również 2 kwietnia 1949 r. Nocą gospodarstwo otoczyli jednak ubecy, milicjanci i żołnierze KBW.
Z dokumentów zebranych przez Instytut Pamięci Narodowej wynika, że podczas akcji ubecy wyprowadzili najpierw ze stajni śpiącego tam Władysława Zarzyckiego. Ojciec Magdaleny zapewniał, że w domu zostało tylko troje dzieci i żona. Stefania była wówczas w zaawansowanej ciąży.














Komentarze