Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Co ma wspólnego Vladimir Nabokov z uczniem szkoły im. Stanisława Staszica w Lublinie?

Co może mieć wspólnego Vladimir Nabokov, literacka sława światowego formatu z uczniem lubelskiej szkoły im. Stanisława Staszica? Choć to brzmi nieprawdopodobnie - ma. Można się wybrać na spacer po Lublinie śladami Marca Szeftela, pierwowzoru tytułowej postaci z powieści Nabokova „Pnin”.
Co ma wspólnego Vladimir Nabokov z uczniem szkoły im. Stanisława Staszica w Lublinie?
Zdjęcie powstało w Zakładzie Fotograficznym U. W. Szeftel przy Krakowskim Przedmieściu 60 w Lublinie

Autor: Ze zbiorów Wojciecha Papieża w zasobach Archiwum Fotografii Ośrodka Brama Grodzka - Teatr NN

Rozdział pierwszy

„Starszy jegomość, który zajmował miejsce przy oknie z północnej strony wagonu kolejowego mknącego nieubłaganie naprzód, a wyraźnie podróżował sam, bo siedzenie obok niego i dwa siedzenia naprzeciwko były puste, to właśnie profesor Timofiej Pnin. Łysy jak kolano, opalony na brąz, starannie wygolony, od góry prezentował się bardzo okazale...”.

Tak zaczyna się „Pnin”. Historia roztargnionego, pogrążonego we własnych myślach i wspomnieniach rosyjskiego emigranta uczącego języka i literatury. Opowieść o przybyszu ze Europy Wschodniej w Stanach Zjednoczonych, który staje się swoistą legendą kampusową. Na uniwersytecie nie robi kariery, jego praca naukowa grzęźnie. Na dodatek posługuje się kiepskim angielskim. Portretowany przez pisarza profesor wsiada do złego pociągu, w obcym mieście ginie mu bagaż, słabnie na ławce w parku, kupuje nietrafione prezenty, gubi notatki do wykładu, który ma wygłosić itp. Ale jednocześnie, pod tą łatwą warstwą komizmu, „Pnin” pyta, czy wolno się śmiać z cudzych nieszczęść? Jak to się dzieje, że ludzkie sumienie i świadomość godzą się na zło wypełniające świat.
Tekst powstawał na początku lat 50. ubiegłego wieku i najpierw był publikowany w odcinkach w „New Yorkerze”.

Jak podkreślają biografowie Nabokova, dla pisarza był to trudny czas. Miał wykłady i zajęcia w Cornell University, łatał domowy budżet jeżdżąc w tak zwane podróże wykładowe, na spotkania i tłumaczył. Honoraria za publikację kolejnych rozdziałów „Pnina” uznawanego za najbardziej popularną i serdeczną powieść Nabokova, bardzo się przydawały.

Zwłaszcza, że praca nad opowieścią o profesorze borykającym się z życiem akademickim Ameryki, zbiegała się z pisaniem nowej powieści. A później bezskutecznym oferowaniem jej amerykańskim wydawcom. „Wydanie „Lolity” wiązałoby się z nadmiernym ryzykiem zarówno dla wydawcy, jaki autora”, „odrzucamy „Lolitę” uznając ją z utwór pornograficzny”, „powieść jest wspaniała ale wydawca, który by się odważył ją opublikować, naraziłby się na ryzyko zapłacenia wysokiej grzywny lub nawet uwięzienia” - pisały kolejne oficyny, które dostawały maszynopis. Trwało to prawie dwa lata. „Lolita” ukazała się w 1955 roku w Paryżu.

Książkowa wersja „Pnina” wyszła w Ameryce w 1957. Ale wówczas Nabokov nie był już lokalną znakomitością i cenionym wykładowcą, ale sławą.

Rozdział drugi

- Kim więc jestem? Żydem? Rosjaninem? Polakiem? Belgiem? Francuzem? Amerykaninem? Albo po prostu człowiekiem? Czasem mnie boli, że w niczym nie jestem całkowicie autentyczny: lepiej by było należeć do jednej kultury, ale należeć całym sobą - pisał w „Autobiografii intelektualnej” Marc Szeftel.

O trzy lata młodszy od Nabokova prawnik i historyk uważany jest za pierwowzór postaci Pnina. Żona Szeftela od razu rozpoznała w literackim bohaterze swojego męża. Sam Szeftel przyznawał się do fikcyjnej tożsamości. Uważał, że „Pnin” to jedyna powieść Nabokova, gdzie „dusza pisarza tak się obnaża” i że jej protagonista (Pnin - przyp. aut.) to niemal „święty”.

Szeftel i Nabokov spotkali się na przełomie lat 40. i 50 ubiegłego wieku w Cornell University w Itace, jednym z lepszych amerykańskich uniwersytetów.

- Gdyby nie Ameryka i emigracja, Marc Szeftel kogoś takiego jak Nabokov by nie poznał. Szeftel z pochodzenia ukraiński Żyd, Nabokov z Petersburga, z dobrej arystokratycznej, rosyjskiej rodziny. W Rosji nigdy by się nie spotkali - mówi prof. Mirosław Filipowicz z Katedry Historii i Historiografii Europy Wschodniej KUL. - Marc Szeftel był historykiem, zajmował się dawną historią Rusi i Rosji, i trochę też Wielkiego Księstwa Litewskiego. „Dawną” czyli tą z czasów przed Piotrem I. Z jego nazwiskiem spotkałem się, gdy pracowałem nad amerykańską historiografią dotyczącą Rosji. To było dość dawno temu. Byłem ciekaw kim on jest. Zwłaszcza w kontekście książki Galyi Diment, która pisze o Szeftelu jako pierwowzorze postaci „Pnina”. To mnie zainteresowało, zacząłem szukać dalej. Rozpytywałem o niego w Stanach Zjednoczonych. To czego się dowiedziałem, to była wiedza wysoce fragmentaryczna - dodaje profesor, który w swojej książce „Emigranci i jankesi: o amerykańskich historykach Rosji”, pisze o Szeftelu.

Galya Diment, profesor z University of Washington w dwanaście lat po śmierci Szeftela wydała książkę opartą na dokumentach z jego archiwum i informacjach jakie uzyskała w czasie rozmów z rodziną i znajomymi. Szeftel był profesorem średniowiecznej historii Rosji na tym samym uniwersytecie. Pracując nad „Pniniad: Vladimir Nabokov and Marc Szeftel” pani profesor korzystała między innymi z kopii rękopisu „Autobiografii intelektualnej”.

Przygotowywana przez dobiegającego sześćdziesiątki Szeftela publikacja, pierwotnie miała mieć tytuł „Moje cztery kultury”.
Jedną z tych kultur jest polska.

A Polska dla jego rodziny to Lublin.

Rozdział trzeci

Jeśli przyjmiemy, że świeżo upaństwowione gimnazjum im. Stanisława Staszica w Lublinie pracowało w rytmie wcześniejszej placówki prywatnej, to dokładnie sto lat temu, między 17 kwietnia a 5 maja 1919 roku Marc Szeftel zdawał egzaminy końcowe. Jest na liście maturzystów pierwszego „państwowego” rocznika z numerem świadectwa dojrzałości 307. 17-latek używał wówczas imienia Mojżesz. Był najmłodszy w jedenastoosobowej klasie, w której uczyli się koledzy starsi nawet o 6 lat.

W czasie, gdy Marc uczył się w „Staszicu”, kilka razy zmieniała się siedziba szkoły (ul. Królewska - dwa adresy, Bernardyńska, Namiestnikowska) i program nauczania. Po wkroczeniu wojsk austriackich z planu zajęć chłopców zniknął język rosyjski a wraz z nim nauka m.inn. geografii i historii po rosyjsku. Chodzili na lekcje: polskiego, łaciny, greki, niemieckiego, francuskiego, logiki, psychologii, historii powszechnej, historii Polski, arytmetyki, algebry, geometrii, trygonometrii, geometrii analitycznej, przyrody, fizyki, kosmografii, chemii, prawoznawstwa, kaligrafii, rysunku, śpiewu i na gimnastykę.

Jego rocznik był drugim, który zdawał maturę pod kontrolą władz zwierzchnich. Wprowadzono ją, by uzdrowić niską sprawność nauczania i podnieść rangę świadectwa dojrzałości w oczach opinii społecznej. Niska sprawność nauczania to nic innego jak bardzo wysoki odsetek chłopców, którzy nie dostawali promocji do kolejnej klasy albo musieli zdawać poprawki.

Kierowana przez Gracjana Chmielewskiego Szkoła Filologiczna im. Staszica była placówką 8-klasową. Czy Marc do niej trafił od razu po przyjeździe do Lublina, nie wiadomo.

Rozdział czwarty

Dzięki pismu jakie 19 grudnia 1911 roku wystosował Uriasz Wolfowicz Szeftel starający się o pozwolenie na otwarcie w Lublinie zakładu fotograficznego wiemy, kiedy rodzina pojawiła się w mieście. Co prawda od 1905 roku władze nie wymagały takich pozwoleń, ale wiele osób, aż do I wojny światowej starało się o taką decyzję. Ojciec Marca do nich należał. Jako lubelski adres podał: Krakowskie Przedmieście 39.

W tym miejscu działał przez jakiś czas Hotel Bawarski. Zwykle mówiono o tym charakterystycznym budynku jako o zajeździe Pod Białym Koniem, bo ten przyjmował gości już w XIX wieku.

Nie wiadomo czy Szeftelowie zatrzymali się tu po przyjeździe i zaczęli życie w Lublinie od załatwienia formalności w urzędzie. Może w istniejącym do dziś budynku otworzyli swój pierwszy lubelski zakład. Nie udało się odnaleźć fotografii, które by wyszły z atelier pod tym adresem. Są za to odbitki informujące na odwrocie po rosyjsku i polsku, że Fotografja U. Szeftela, dostawcy dworu Jego Cesarskiej Wysokości, znajduje się przy Krakowskim Przedmieściu 60. Czyli niemal naprzeciwko „39”. Pod „60” Uriel Wolfowicz robił zdjęcia najprawdopodobniej do przełomu 1915 i 1916 roku. Później pieczątka przystawiana na odwrocie odbitek wysyła do kamienicy przy Krakowskim Przedmieściu, ale pod „24”.

Fotograf z rodziną przyjechał do Lublina ze Starokonstantynowa.

Rozdział piąty

Powiatowy Starokonstantynów wybrało na miejsce życia i pracy młode małżeństwo Anna z domu Kowner i Uriel Szeftel. Poznali się w zakładzie fotograficznym w Smoleńsku. Ona pochodziła ze Smoleńska, on urodził się w Kijowie. Oboje w tym samym 1874 roku. Ona nie znała hebrajskiego, biegle pisała po rosyjsku, ale mówiła z lekkim żydowskim akcentem.

Rozdział pierwszy

„Starszy jegomość, który zajmował miejsce przy oknie z północnej strony wagonu kolejowego mknącego nieubłaganie naprzód, a wyraźnie podróżował sam, bo siedzenie obok niego i dwa siedzenia naprzeciwko były puste, to właśnie profesor Timofiej Pnin. Łysy jak kolano, opalony na brąz, starannie wygolony, od góry prezentował się bardzo okazale...”.

Tak zaczyna się „Pnin”. Historia roztargnionego, pogrążonego we własnych myślach i wspomnieniach rosyjskiego emigranta uczącego języka i literatury. Opowieść o przybyszu ze Europy Wschodniej w Stanach Zjednoczonych, który staje się swoistą legendą kampusową. Na uniwersytecie nie robi kariery, jego praca naukowa grzęźnie. Na dodatek posługuje się kiepskim angielskim. Portretowany przez pisarza profesor wsiada do złego pociągu, w obcym mieście ginie mu bagaż, słabnie na ławce w parku, kupuje nietrafione prezenty, gubi notatki do wykładu, który ma wygłosić itp. Ale jednocześnie, pod tą łatwą warstwą komizmu, „Pnin” pyta, czy wolno się śmiać z cudzych nieszczęść? Jak to się dzieje, że ludzkie sumienie i świadomość godzą się na zło wypełniające świat.
Tekst powstawał na początku lat 50. ubiegłego wieku i najpierw był publikowany w odcinkach w „New Yorkerze”.

Jak podkreślają biografowie Nabokova, dla pisarza był to trudny czas. Miał wykłady i zajęcia w Cornell University, łatał domowy budżet jeżdżąc w tak zwane podróże wykładowe, na spotkania i tłumaczył. Honoraria za publikację kolejnych rozdziałów „Pnina” uznawanego za najbardziej popularną i serdeczną powieść Nabokova, bardzo się przydawały.

Zwłaszcza, że praca nad opowieścią o profesorze borykającym się z życiem akademickim Ameryki, zbiegała się z pisaniem nowej powieści. A później bezskutecznym oferowaniem jej amerykańskim wydawcom. „Wydanie „Lolity” wiązałoby się z nadmiernym ryzykiem zarówno dla wydawcy, jaki autora”, „odrzucamy „Lolitę” uznając ją z utwór pornograficzny”, „powieść jest wspaniała ale wydawca, który by się odważył ją opublikować, naraziłby się na ryzyko zapłacenia wysokiej grzywny lub nawet uwięzienia” - pisały kolejne oficyny, które dostawały maszynopis. Trwało to prawie dwa lata. „Lolita” ukazała się w 1955 roku w Paryżu.

Książkowa wersja „Pnina” wyszła w Ameryce w 1957. Ale wówczas Nabokov nie był już lokalną znakomitością i cenionym wykładowcą, ale sławą.

Rozdział drugi

- Kim więc jestem? Żydem? Rosjaninem? Polakiem? Belgiem? Francuzem? Amerykaninem? Albo po prostu człowiekiem? Czasem mnie boli, że w niczym nie jestem całkowicie autentyczny: lepiej by było należeć do jednej kultury, ale należeć całym sobą - pisał w „Autobiografii intelektualnej” Marc Szeftel.

O trzy lata młodszy od Nabokova prawnik i historyk uważany jest za pierwowzór postaci Pnina. Żona Szeftela od razu rozpoznała w literackim bohaterze swojego męża. Sam Szeftel przyznawał się do fikcyjnej tożsamości. Uważał, że „Pnin” to jedyna powieść Nabokova, gdzie „dusza pisarza tak się obnaża” i że jej protagonista (Pnin - przyp. aut.) to niemal „święty”.

Szeftel i Nabokov spotkali się na przełomie lat 40. i 50 ubiegłego wieku w Cornell University w Itace, jednym z lepszych amerykańskich uniwersytetów.

On, samouk dobrze mówiący i piszący po hebrajsku, świetnie znał rosyjski. W miasteczku w którym osiedlili się po ślubie były dwie główne ulice, przy jednej z nich - Aleksandrowskiej - Szeftel otworzył zakład fotograficzny. W Boris Feldblyum Collection można zobaczyć sepiowy widok na szeroką, ale chyba nie brukowaną ulicę Międzyborską (prowadzącą w stronę zamku w niedalekim Międzybożu). Gęsto postawione niskie domki, w oddali cerkiew, kościół. Jeden okazalszy gmach piętrowy po lewej stronie, pewnie urząd. Kilku przechodniów. Ktoś wygląda jakby patrzył w stronę obiektywu. Fotografię datowaną na 1910 rok zrobił Uriel.

10 lutego 1902 roku Szeftelom rodzi się syn Marc Mojżesz. Zapamiętał rodzinne miasteczko jako miejsce gdzie nie było gazu, ulice oświetlały naftowe latarnie. Był za to kinoteatr, biblioteki i księgarnie. Żeby dotrzeć do najbliższej stacji kolejowej trzeba było jechać 10 godzin i po drodze zmieniać konie. We wspomnieniach dziecka droga na stację była wyprawą przez groźne i milczące lasy.

Pod koniec 1911 roku rodzina wyjeżdża do Lublina. Marc ma dwa lata młodszego brata Artura Izaaka i małą siostrę. Tania opuszczając Starokonstantynów musiała mieć około 2 lat. Jak zanotował we wspomnieniach Marc Szeftel w Lublinie mieszkają dwa lata i znów wyjeżdżają - tym razem do Witebska.

W Witebsku mieszkał dziadek Ajzyk Kowner, notariusz, autor artykułów i wierszy, które drukował po hebrajsku. Ekscentryk. Gdy za wiersz chwalący wstąpienie na tron Aleksandra III chciano mu dać nagrodę, poprosił o prenumeratę gubernialnej gazety. Jak opisywał go wnuk - był na dodatek uderzająco podobny do Freuda.

Najprawdopodobniej to do teścia jedzie fotograf z żoną i dziećmi. Ale z zapisków Marca wynika, że już w sierpniu 1916 roku są znów w Lublinie. Uriel ponownie otwiera fotograficzne atelier.

Rozdział szósty

Z ustaleniem dokładnych dat pobytu fotografa i jego bliskich w Lublinie są kłopoty. Na przykład z powodu zabawnie dziś brzmiącego listu jaki do redakcji „Ziemi Lubelskiej” wysłał w listopadzie 1915 roku pan Temkin. Była to odpowiedz na zamieszczoną kilka dni wcześniej notatkę. „W składzie przyborów fotograficznych Temkina (Szpitalna 2) wykryto latarnię magiczną, skradzioną w Tow. Krajoznawczem. Straż Obywatelska latarnię odebrała i zwróciła Tow. Krajoznawczemu, zaś Temkina pociągnęła do odpowiedzialności sądowej”. Przedsiębiorca, którego firma znajdowała się po sąsiedzku naszej redakcji (ul. Szpitalna z 1915 roku w 1916 nazywała się już ul. Hugona Kołłątaja) tłumaczył w liście, że magiczna latarnię zostawił u niego osobnik w mundurze wojskowym austriackim Twierdził, że przywiózł ją z Antwerpii. Miała czekać u Temkina na nabywcę. Sprzedawca przychodził do składu z potencjalnymi kupcami. Temkim powołuje na świadków takich odwiedzin i swojej niewinności G. Rozenmana z ul. Niecałej 10 oraz U. Szeftela z Krakowskiego Przedmieścia 60.

Nie mógł być więc Uriel jesienią 1915 roku w Witebsku i jednocześnie spotykać u Temkina właściciela magicznej latarni.
Na dodatek w marcu 1916 roku w Tygodniku Społecznym „Myśl Żydowska” ukazuje się ogłoszenie „Zakład fot. U. W. Szeftel Lublin Krak. Przedm. Nr 60. W razie potrzeby obstalunki wykonywam w przeciągu 3-4 godzin”.

To drugi dowód, że fotograf nie mógł wrócić do Lublina w sierpniu 1916 roku. I przy okazji informacja, że po powrocie z Witebska otworzył firmę pod „60” a przeniósł się pod „24” później.

Rozdział siódmy

Lublin na zawsze związany jest z losami rodziny w sposób niezwykle osobisty. W 1917 roku na wiosnę nagle umiera Tania. Dziewczynka ma osiem lat. Marc notuje, że stracił wówczas ukochaną siostrę. Rodzice po pogrzebie, który najprawdopodobniej odbył się na tak zwanym nowym cmentarzu przy dzisiejszej ul. Walecznych, zamieścili w „Myśli Żydowskiej” ogłoszenie. Dziękują w nim wszystkim przyjaciołom i znajomym, którzy 4 marca odprowadzili na miejsce wiecznego spoczynku zwłoki ich ukochanej córeczki.

W tej nieoczywistej historii splatania losów rodziny fotografa, naszego miasta i wielkiej literatury ważny jest rok 1919, bo wówczas po maturze Marc Szeftel wyjeżdża do Warszawy na studia prawnicze.

Zostaje w „Staszicu” jego młodszy brat. Razem ze szkołą, w tym samym 1919 roku, przenosi się do gmachu przy ul. Namiestnikowskiej (to dzisiejszy budynek UMCS przy ul. Narutowicza). Artur Izaak zdaje tam maturę w 1922 roku, ma wówczas 18 lat.

Szeftelowie byli związani z Lublinem raptem kilkanaście lat. Ale to wystarczyło, by byli bardzo zasymilowani. Może miał na to wpływ charakter ich firmy. Przed obiektywem Uriela pojawiali się ludzie różnych grup społecznych i wyznań. Od bobasów, przez całe rodziny, wojskowych, urzędników po prawosławnych duchownych i stateczne katolickie zakonnice. Reklamy jego atelier pojawiały się w kolejnych edycjach „Kalendarza Przemysłu i Handlu województw; lubelskiego, kieleckiego i Kresów Wschodnich”. Szeftel ogłaszał się tam jako jeden z nielicznych fotografów zapewniając, że „wykonywa wszelkie prace w zakresie sztuki fotograficznej. Portrety wszelkich rozmiarów, grup, zdjęcia artystyczne. Ceny przystępne. Uwaga: fotografie do paszportów na poczekaniu”.

Nazwisko Szeftela można też znaleźć na liście członków Lubelskiej Spółdzielni Spożywców z 1918 roku. Fotograf był w spółdzielni, którą zaledwie pięć lat wcześniej założyli w Lublinie przedstawiciele radykalnej inteligencji jak Hempel czy Papiewska.
Lubelska historia zamyka się w roku 1930, kiedy Uriel, Anna i dwaj synowie wyjeżdżają do Belgii, do młodszej siostry Uriela. Jej mąż ma w Antwerpii szlifiernię brylantów. Funduje krewnym podróż.

Marc znajduje w szlifierni zatrudnienie, a na uniwersytecie w Brukseli pisze doktorat. Ojciec w Antwerpii otwiera zakład fotograficzny „Moderne Photographie”.

Rozdział ósmy

Choć Szeftelowie zniknęli z Lublina wcześniej niż Krakowskie Przemieście, przy którym mieszkali i pracowali zmieniło nazwę na Krakauerstrasse, to inwazja hitlerowska ich nie oszczędziła. Po zajęciu Belgii zakład Uriela został wpisany w rejestr mienia wrogów i Żydów.

Do Stanów Zjednoczonych najpierw wyjechał Artur Izaak, w maju 1942 roku ściągnął Marca Mojżesza. O śmierci rodziców, których Niemcy zabili gdzieś na terenie Francji, bracia dowiedzieli się kilka lat później.

W 1945 roku Marc Szeftel otrzymuje stanowisko na Cornell University. Trzy lata później na tej samej uczelni pojawia się Vladimir Nabokov.

- Szeftel zrobił doktorat na uniwersytecie w Brukseli poświęcony średniowiecznej Rusi. Wyjeżdżając do Ameryki spodziewał się, że będzie w Stanach kimś ważnym. W ramach swojej profesjonalnej działki był cenionym specjalistą, ale w ramach pozycji akademickiej w Ameryce pozostał człowiekiem niezrealizowanym. Dla nas to jest ciekawa postać, bo w jego życiu jest sporo historii współczesnej, także historii Polski. Polska była jego naturalnym otoczeniem kulturowym. Świetnie znał język polski. Z tego, co mi wiadomo lepiej mówił po polsku niż po angielsku. Lubił podobno jak się do niego studenci zwracali po polsku per „panie profesorze”. Do końca życia jego angielski był obarczony silnymi rusycyzmami. Był ponoć ulubionym bohaterem dowcipów zarówno wydziałowych kolegów, jaki studentów - mówi prof. Mirosław Filipowicz. - Relacja z Nabokovem to materiał na osobną opowieść, bo to relacja sadomasochistyczna. Szeftel chyba uwierzył w przyjaźń między nimi. A tam nie było żadnej przyjaźni. To nie był dla Nabokova kandydat na przyjaciela. Traktował go z góry. To Szeftel się starał i zabiegał o względy i uwagę. A ten ostentacyjnie mu odmawiał. Szeftela to raniło. Nabokov był we wszystkim lepszy. Może specjalnej kariery akademickiej nie zrobił, chociaż próbował. Był genialnym pisarzem, to właściwie wystarczy - dodaje historyk KUL.

Rozdział dziewiąty

Jest rok 1957. Egzemplarze „Lolity” przemycane z Europy krążą także po kampusie Cornell University, wypożyczane z rąk do rąk. W miejscowym klubie literackim organizowane są wieczorki, podczas których czytane są fragmenty powieści. Jednym z lektorów jest Marc Szeftel.

W tym samy roku „Pnin” zostaje nominowany do National Book Award.

Wszystkie postaci w tej książce są fikcyjne, a zatem wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych, żyjących bądź zmarłych, jest czysto przypadkowe. Taką klauzulę zawiera jedna jedyna książka Nabokova.

To „Pnin”.

 Cytat za "Pnin" Wyd. Da Capo w tłumaczeniu Anny Kołyszko.

Korzystałam z: Nina Taylor-Terlecka „Rusycysta i jego cztery kultury”, „Nabokov.Dwa oblicza” Brian Boyd, „Szkoła czterech wieków. L.O. im. St. Staszica” pod red. Ryszarda Kuchy, „Fotografia na Lubelszczyźnie na tle fotografii europejskiej i krajowej w latach 1839-1918” Ryszard Bogdziewicz.

Dziękuję kolekcjonerom i instytucjom za udostępnienie fotografii. Działowi Zbiorów Specjalnych Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Hieronima Łopacińskiego i Muzeum Historii Miasta Lublina za pomoc w zbieraniu informacji.

 

Powiązane galerie zdjęć:


Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama