Reklama
Wioletta Grzegorzewska "Guguły
Pierwsze wspomnienie małej Loletki to chrzcielna kapka przybrana barwinkiem i pożółkłym asparagusem.
- 19.02.2014 14:49

Niewiele brakowało, by dziewczynka urodziła się na mrozie, w kącie za betoniarką, ale ktoś się w końcu zlitował i zawiózł ciężarną na porodówkę. I nie było w tym nic szokującego - takie to były czasy.
Wiolka dorasta z rodzicami i dziadkami w chałupie w małej wsi Hektary. Dni spędza na podwórku, a noce pod pierzyną. Jej świat wytyczają granice wsi Hektary, o istnieniu innego świata nie ma pojęcia.
Czytam "Guguły” i przed oczami staje mi moje własne dzieciństwo. Włóczenie się z kotem po łąkach, wyjadanie kartofli prosto z parnika, głupie dziecięce zabawy z udziałem świń, krów i całej reszty domowego inwentarza.
Grzegorzewska ponownie zabiera mnie w świat, którego przecież już dawno nie ma. Świat, w którym burza oznaczała wyciąganie wtyczek z gniazdek, a niedziela czystą sukienkę i nadzieję na napój w woreczku ze straganu pod kościołem.
Zazdroszczę pisarce kilku rzeczy: wrażliwości, talentu i fantastycznej pamięci. Choć może takich obrazków się nigdy nie zapomina?
Babcia szorująca podłogę wodą z octem to znak, że lada chwilą zaczną się schodzić kobiety w kolorowych chustkach. Na wyskubki albo szycie proporczyków, bo przez wieś na Jasną Górę ma jechać papież. Baśniowy, pełny skarbów świat strychu czy sieni. Zapach podgniłej słomy z siennika, smażonej kaszanki, kwitnącego za płotem bzu. Na ścianach święte obrazy, na lampie czarny lep na muchy. Na piecu kot, pod piecem tekturowe pudełko z małymi kaczuszkami.
Tak, tego się nie zapomina...
Reklama












Komentarze