Ryszard Malczarski ma zakład w podwórku kamienicy przy Lubartowskiej 8. Trzeba wejść w bramę, minąć wejście do cudem zachowanej synagogi, z podwórka skręcić w lewo. Nad popielatymi drzwiami żółty szyld \"Usługowy Zakład Ślusarski. Specjalność ostrzenie narzędzi.
Rok założenia 1966”. Malutka poczekalnia na dwa krzesła, drewniana lada, dalej warsztat z imadłem, na którym leżą nożyczki, pilniki. Płomień z żeliwnej kozy rozświetla mroczne wnętrze. Szafki i półki spowija szary pył. Jak słońce tu zajrzy, w powietrzu wirują opiłki. Ktoś odbiera nożyce do cięcia drzewek, na stole leży rząd naostrzonych scyzoryków do okulizacji. To znak, że wiosna wkrótce, choć za oknem jeszcze jej nie widać.
Co ludzie przynoszą
Do naostrzenia – Tu leży siekiera. Ręczna robota. To okulizatory, specjalne nożyki do przeszczepiania oczka odmiany szlachetnej na podkładkę. To ostrza do kruszenia lodu. Wszystko, co się ostrzy, ludzie przynoszą. Wiertła, nożyczki, noże, nożyce do żywopłotu. Jest tego trochę. W dodatku przez kilka dni byłem w szpitalu, to się robota nawarstwiła – mówi Ryszard Malczarski. Wysoki, szczupły, o uśmiechniętych oczach.
Kiedy był małym chłopcem, nie miał marzeń. – Kiedyś było tak, że syn musiał się słuchać ojca. Co ojciec powiedział, to się robiło. Nie było żadnej dyskusji. Jak spojrzał, to pod szafę się weszło – opowiada Malczarski. Ojciec prowadził zakład fryzjerski na 1 Maja, od jego imienia na szyldzie był napis Piotr.
Ponieważ w zakładzie nożyczki trzeba było ostrzyć, zaprowadził syna na naukę do zakładu Popiołka na Krakowskim Przedmieściu. – Płakałem, nie chciałem iść. Ale spodobało mi się to – mówi dziś. Po trzech latach poszedł do FSC na ostrzalnię narzędzi.
Parasolnik nie wróci
Pierwszy zakład otworzył na Zamojskiej. Na cztery lata. W garażu, z dachem nad głową zbitym z desek. W 1970 roku przyszedł na Lubartowską 8. Przez ścianę był sklep z artykułami szewskimi. Dalej szewc. W pawilonach sami krawcy byli. – Choć ulicę Krawiecką Niemcy zrównali z ziemią, po sąsiedzku na Lubartowskiej 10 zachowała się synagoga. Paru polskich Żydów znałem, pięciu, sześciu tu przychodziło, można było z nimi porozmawiać. Józef Honig przychodził, przez pewien czas opiekował się bożnicą. Po drugiej stronie malutki zakład miał parasolnik Szyc. Po wojnie chodził po podwórkach szklił, naprawiał garnki, potem parasolki. I pisał wiersze. Udzielał się na KUL-u. Dostałem od niego książkę z dedykacją. Takżeśmy sobie nieraz powspominali – mówi z zadumą.
W 1984 roku, z powodu braku minjanu (kworum modlitewnego składającego się z 10 dorosłych mężczyzn) w synagodze Chewra Nosim zawieszono odprawianie nabożeństw szabatowych i świątecznych. – Teraz, co wychodzę z zakładu, to jest zamknięte. Czasem na naszym podwórku modlą się młodzi Żydzi, którzy przyjechali do Lublina z wycieczką. Ale ten świat już przeminął. Parasolnik nie wróci – mówi Malczarski.
Na ostrzu
Najprostszy do naostrzenia jest nóż. – Gorzej z nożyczkami. Trzeba zrobić odpowiedni kąt na ostrzach, a następnie wyprowadzić promień, bo inaczej nożyczka nie będzie chodziła – tłumaczy. W drzwiach staje kolejny klient. Po sekatory. – Mistrzu kochany, jeszcze nie są zrobione. Ale na środę miały być. – Dopiero wróciłem ze szpitala. Ale powiem tak. To są pańskie sekatory. Są poszlifowane, trzeba polerować i składać. Proszę przyjść w piątek.
Wśród narzędzi i szpargałów leży pięknie wydana książka o brzytwach. Jej autorem jest lubelski kolekcjoner Lech Kubecki. To jedyna taka pozycja na rynku, w której autor przedstawia swój zbiór brzytew oraz dzieli się wiedzą związaną z ich ostrzeniem i konserwacją. Ryszard Malczarski niemal każdą miał w ręku, ostrzył, doprowadzał do porządku.
– Jak uczyłem się u Popiołka, tygodniowo ostrzyło się 500 brzytew. To nie tylko jedna osoba robiła. To jest niemożliwe zrobić taką ilość. Zależy jeszcze, co trzeba było przy brzytwie zrobić. Jak było mało roboty, to pół biedy. Jak trzeba było szlifować mocno na dwóch, trzech kamieniach, to trochę schodziło. Za szybko też nie można zrobić.
100 brzytew dziennie
Za dobrych czasów Malczarski ostrzył na Lubartowskiej do 100 brzytew dziennie. Różne brzytwy klienci przynosili. Dla jednego cenna była brzytwa, co dobrze goli. Dla drugiego z piękną rękojeścią, jeszcze dla innego z ornamentem. Jedni brzytwą się golili. Inni je kolekcjonowali, na golenie wybierali się do fryzjera. Wyprawa do zakładu, gdzie przesiadywali sami mężczyźni, wyłącznie przez mężczyzn obsługiwani miała charakter towarzyski. Dobry fryzjer po skończonym goleniu brzytwą fundował klientowi masaż twarzy.
– Zrobić brzytwę to największe wyzwanie. Brzytwa musi mieć swoje płótno. Jak złapię ostrze palcami, to musi się uginać. Jak zrobię za cienkie, będzie źle. Jak będzie za grube, też będzie źle. Jak zrobię dobrze, można ostrze na marmurku wyciągać. Trzeba zachować idealną proporcję między grzbietem a szerokością brzytwy. Jak nie ma proporcji to i brzytwa źle się układa. Ważne jest żłobienie na kilku kamieniach, żeby jeszcze lepiej pracowała. Po szlifowaniu trzeba to wszystko wypolerować, żeby nie rdzewiała. Po polerowaniu znów idzie na marmurek, potem na skórzany pasek. I się sprawdza na włosach, czy prawidłowo tnie.
Życie przeleciało
Jak popatrzeć na naostrzoną brzytwę pod mikroskopem, to nadal wygląda jak ostrze piłki. – Największa sztuka polega na tym, żeby ta piłka pod mikroskopem była jak najmniejsza. Ma zostać równa powierzchnia. Ale to już wyższa szkoła jazdy – śmieje się Malczarski. Nic dziwnego, że kolekcjonerzy z całej Polski ślą swoje skarby do lubelskiego mistrza.
Z rozrzewnieniem wspomina, jak na egzamin mistrzowski robił nową brzytwę. Dużym wyzwaniem był samurajski miecz, przyniesiony przez jednego z klientów. Ostrzył szable, nożyce do strzyżenia owiec, narzędzia chirurgiczne, tasaki, piły, łopaty i gracki na działkę.
– Życie przeleciało, jak drzwi otworzyć i zamknąć. Pracuję już 55 lat. Właściwie mógłbym zamknąć zakład, bo nie mam komu swojej wiedzy przekazać. Ale ludzie wciąż przynoszą do ostrzenia. Nowe, właśnie kupione to wcale nie znaczy, że wykończone. Taśmowa produkcja, jakość się nie liczy.
Pasja: Ostrzenie brzytwy. Ostatni taki człowiek w Lublinie. Jest legendą
Jest ostatnim człowiekiem w Lublinie, który potrafi naostrzyć brzytwę. Dla pasjonatów w Polsce, którzy je kolekcjonują i za jedną sztukę są w stanie zapłacić krocie, jest człowiekiem legendą. Ostrzy je już 55 lat.
- 14.02.2014 17:23

Reklama













Komentarze