Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Kamil Stoch. Rakieta z Zębu nabiera prędkości

Złoty medal w konkursie na normalnej skoczni to wielki sukces, ale z pewnością nie ostatnie słowo Kamila Stocha podczas tegorocznych Igrzysk Olimpijskich.
Kamil Stoch. Rakieta z Zębu nabiera prędkości
Kamil Stoch (Paweł Relikowski)
Kamil Stoch przyjeżdżał do Soczi jako mistrz świata z Predazzo, lider Pucharu Świata i zwycięzca ostatnich zawodów z Willingen. Choć uważany był za jednego z faworytów do medali, mało kto wierzył jednak, że będzie w stanie zwyciężyć na normalnej skoczni, bo do tej pory na tego typu obiektach nie zachwycał. O nokaucie, jaki był jego autorstwem, w niedzielnych zawodach, nikt nawet nie myślał.

Polak zrobił jednak swoje. – Igrzyska Olimpijska to taka impreza, na której nie można skakać lepiej niż się umie. Jak chce się za bardzo, zazwyczaj psuje się skoki. Ja chciałem skoczyć to, co umiem. Udało się, i jak się okazało, wystarczyło – mówi Kamil Stoch.

Bez fajerwerków

Hucznego świętowania jednak nie było. – Poprzestaliśmy na rozmowach z kolegami. Zeszło się do piątej rano. Pogadaliśmy o wrażeniach z zawodów, o życiu, miłości. Było spokojnie, oczywiście z szacunku dla innych sportowców, którzy mają swoje starty. Wciąż do mnie nie dociera, że jestem mistrzem olimpijskim. Ja tu mam jeszcze sporo do zrobienia, to nie czas na przystanek, a na jeszcze większe rozpędzenie – zapewnia.

Za złoty medal dostanie 150 000 zł. premii od ministerstwa sportu. Wie już nawet, na co wyda pieniądze. – Odebrałem około 100 sms-ów i na wszystkie odpisałem. Trochę to mnie będzie kosztowało, może pójść na to znaczna część premii – śmieje się skoczek.

Podziękowania dla pani Jadzi

Dziś dojrzały mężczyzna, szczęśliwy mąż, przed czternastu laty dobrze rokujący dzieciak, opowiadający w materiale zrealizowanym przez TVP Kraków, że do skoków zachęciła go pani Jadzia z Zębu. Za chwilę może zostać multimedalistą olimpijskim.

Przed zawodami na dużej skoczni jest jeszcze większym faworytem niż miało to miejsce tydzień temu. I wcale nie tylko dlatego, że jest w życiowej formie i na normalnym obiekcie znokautował wszystkich przeciwników. \"Rakieta z Zębu” po prostu zdecydowanie lepiej radzi sobie na większych skoczniach, inaczej niż Adam Małysz, który największe sukcesy święcił na obiektach z punktem konstrukcyjnym w granicach 95 m.

Na dużej skoczni będzie jeszcze łatwiej?

Jutro lider naszej kadry powinien wywalczyć więc medal, być może kolejny złoty. Będzie mu o tyle łatwiej, że wszystko może, a niczego już nie musi. Stając na najwyższym stopniu igrzysk zrobił to, czego od niego oczekiwano, a nawet nieco więcej. Indywidualne złoto olimpijskie pozostaje niedoścignionym marzeniem takich mistrzów jak Adam Małysz czy Gregor Schlierenezauer.

Co ma powiedzieć Janne Ahonen? Fin, który wygrał wszystko, co jest do wygrania w świecie skoków narciarskich nigdy nie stał nawet na podium konkursu tej rangi. To przecież z tego powodu wznowił karierę, ale wszystko wskazuje na to, że nie uda mu się zrealizować marzenia. \"Maska”, jak pieszczotliwie nazywany jest rzadko uśmiechający się zawodnik, nie zdołał przygotować wysokiej formy i w Soczi ogranicza się do roli statysty.

Zostawia sobie czarną robotę

W sobotę wszystkie oczy zwrócone będą na Stocha. Głównymi rywalami Polaka, oprócz zawsze groźnego Schlierenzauera, będą medaliści ze skoczni normalnej, czyli Peter Prevc oraz Anders Bardal, Japończyk Noriaki Kasai oraz Niemcy Andreas Wellinger i Severin Freund. Ten ostatni jedną szansę już zmarnował, upadając na normalnej skoczni. Każdy z nich będzie chciał udowodnić, że potrafi daleko skakać, ale to dodatkowe obciążenie. Stoch strzepnął je z siebie z wielką gracją, sięgając w niedzielę po złoto i teraz znowu będzie mógł skoczyć \"swoje”.

Sam Stoch sprawia wrażenie wyluzowanego i ambitnie zapowiada walkę o kolejne cele. – Nie zamierzam poprzestać na tym, co się wydarzyło. Jedziemy z koksem i walczymy dalej. Oczywiście prognozy pozostawiam bukmacherom, ja zajmuję się czarną robotą.

Śladami Ammana i Nykaena

Lider naszej kadry zdążył już zapisać się złotymi zgłoskami w historii polskich skoków i sportu w ogóle. Ma jednak niepowtarzalną szansę, żeby na długie lata zostać zapamiętany jako ten, który podczas jednych igrzysk wywalczył dwa złote medale. W przeszłości taka sztuka udawała się tylko kilku geniuszom skoków narciarskich. Dokonali tego jedynie Fin Matti Nykaen oraz Szwajcar Simon Ammann. Jeżeli Polak zdoła powtórzyć ich wyczyn, nikt nigdy nie zarzuci mu, że był dobrym skoczkiem, ale tylko \"jednym z wielu”.

Kolejny sukces Stochowi wróżą eksperci, z byłym mistrzem olimpijskim, Szwajcarem Walterem Steinerem na czele.
– Pomyliłem się przy typowaniu czołowej trójki w pierwszym konkursie w Soczi tylko w jednym przypadku; i to brązowego medalisty. Tegoroczna forma i żółta koszulka lidera klasyfikacji generalnej Pucharu Świata dawała mi podstawy, abym właśnie w Polaku widział pierwszego złotego medalistę na olimpijskiej skoczni. Na dużej Kamil powinien ponownie stanąć na najwyższym stopniu podium – ocenia Steiner.

W drużynie też powalczą

Kamil Stoch szykuje się nie tylko do sobotniego konkursu indywidualnego, ale również do poniedziałkowej \"drużynówki”. Polacy mają w niej olbrzymie szanse na podium. Stoch, Maciej Kot i Jan Ziobro są w znakomitej dyspozycji i jeśli równie daleko zaczną skakać Piotr Żyła lub Dawid Kubacki, możemy powalczyć nawet o złoto. Właśnie taki medal wywalczylibyśmy, gdyby niedzielny konkurs na normalnej skoczni był rywalizacją zespołową (licząc podwójnie notę Kubackiego, który pechowo nie awansował do drugiej serii).

Na dobrą dyspozycję Żyły bardzo liczy trener Łukasz Kruczek. – Kończąc treningi w Szczyrku Piotrek skakał lepiej od Kamila. Tymczasem w Soczi nie pokazał jeszcze, co potrafi. Przed dwoma laty w Lahti został on odsunięty od zawodów drużynowych, skakali wtedy m.in. Stoch, Murańka i Zniszczoł, zajmując trzecie miejsce. Żyła potrafi się zmobilizować, bowiem na drugi dzień był szósty indywidualnie. Liczę na niego w kolejnych rywalizacjach na Krasnej Polanie – zapewnia szkoleniowiec \"biało-czerwonych”,

Mają tajną broń

Dodatkowym atutem naszych zawodników może być nowinka techniczna, jaką nasz sztab szkoleniowy przygotował na igrzyska.
– Czujne oko mogło to dostrzec… Oczywiście, wcześniej są kontrole sprzętu, ale fiński kontroler, szef specjalnej komisji FIS, nie przekazuje tego dalej. Gdyby było inaczej, przeciwnicy już wiedzieliby o tym. W tym sporcie każdy szuka czegoś nowego, chce uprzedzić konkurencję. Na razie nie zdradzę jeszcze o co chodzi, bo sezon jest długi – mówi Łukasz Kruczek. – Po Soczi mamy przecież jeszcze kolejne starty w Pucharze Świata.

(PAP)
Justyna Kowalczyk mimo złamanej kości śródstopia zamierza powalczyć o kolejne medale olimpijskie.

Dominacja od startu do mety, wielka radość, chwila nerwowego oczekiwania i znów wielka radość, tym razem wymieszana ze łzami. Tak wyglądała jedna z najbardziej zwariowanych godzin w życiu Justyny Kowalczyk. Godzina, podczas której po raz drugi w karierze została mistrzynią olimpijską.

Zwycięstwo w biegu na 10 km stylem klasycznym jest dla polskiej Królowej Nart szalenie istotne z kilku powodów. Po pierwsze: to jej koronna konkurencja, więc była obciążona dodatkową presją. Po drugie: utarła nosa swojej wielkiej rywalce Marit Bjoergen, która właśnie przez wzgląd na rywalizację z Kowalczyk specjalnie nastawiała się start w \"dyszcze klasykiem”, ale została bez medalu. Po trzecie: wygrała nie tylko z rywalkami, ale również z bólem, który dokuczał jej przez trzy ostatnie tygodnie. Po czwarte: udowodniła coś wielu \"ekspertom”, który mocno skrzywdzili ją wcześniejszymi komentarzami.

Szalenie szczęśliwa 31-latka z Kasiny Wielkiej kolejny raz zaskoczyła chwilę po biegu, przed kamerami TVP. Wbrew temu, czego wiele osób się spodziewało, nie ma zamiaru wycofywać się z dalszej rywalizacji w Igrzyskach Olimpijskich. – Jeśli ktoś z tutaj zgromadzonych pomyślałby, że mogę zostawić dziewczyny, to mnie nie zna. Nie opuszczę dziewczyn i wystartuję w sztafecie. Nie wiem, kim musiałabym być, żeby je teraz zostawić – zadeklarowała w rozmowie z Sebastianem Parfjanowiczem.

Kowalczyk na pewno pojawi się w sobotnim biegu drużynowym. Polki mają szanse na medal, ale tylko iluzoryczne. Żeby osiągnąć sukces muszą nie tylko świetnie się spisać, ale też liczyć na wpadki rywalek. Jak można się było przekonać oglądając sprinty indywidualne, akurat o to, na fatalnie przygotowanych trasach w Soczi, nie jest trudno. Niestety, mechanizm działa w obie strony, co doskonale wiedzą już Sylwia Jaśkowiec i Maciej Staręga.

Znacznie większe szanse na podium nasza najlepsza biegaczka ma w indywidualnym biegu na 30 km stylem łyżwowym. Co prawda to nie jej technika, ale jest jedną z niewielu zawodniczek, będących w stanie wytrzymać trudy tak długiego biegu. Decyzja, czy nasza liderka wystąpi w tej konkurencji, zapadnie najprawdopodobniej w sobotę wieczorem i będzie uzależniona od stanu stopy po biegu sztafetowym.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama