Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Mistrzowie grania pod nogę - Czarne Lwy z Przedmieścia

Zespół, który nie ma strony internetowej, profilu na FB i się nigdzie nie reklamuje, robi właśnie karierę.
Czarne Lwy z Przedmieścia z okazjonalnego składu awansowały na gwiazdę mijającego, upalnego lata w Lublinie. A tak w ogóle, ta historia zaczyna się przed ponad dwudziestu laty. Na targu przy Wileńskiej.

W tym roku w Lublinie na odnowionym moście nad Bystrzycą powstała letnia instytucja kultury – Most Kultury. Od połowy czerwca można tu było słuchać muzyki, oglądać filmy, spotykać się ze znajomymi i przede wszystkim potańczyć. W prawie każdą sobotę, gdy już zrobiło się ciemno, na oświetloną kolorowo estradę wchodzili: Edward Brzozowski (klarnet, saksofon), Ryszard Kwiatkowski (trąbka), Zbigniew Kuziel (akordeon), Piotr Wróblewski (perkusja) i Krzysztof Kukawski (kontrabas). Czarne Lwy z Przedmieścia.

– To przeszło nasze oczekiwania, brakuje krzesełek, brakuje stolików. Widać było, jak z tygodnia na tydzień przybywało ludzi – mówi Szymon Pietrasiewicz z Centrum Kultury, który organizował imprezy na moście. – Ale największym hitem okazały się potańcówki przy muzyce Czarnych Lwów z Przedmieścia, artystów, których polecił mi Jan Bernad.

Żeby do Czarnych Lwów z Przedmieścia dotrzeć, trzeba używać metod z czasów, kiedy postawały grane przez nich utwory. Trzeba znać, tych, którzy ich znają.

Osoba, która ich zna

– Historię trzeba zacząć sięgając od lat 90., wtedy poznałem jednego z członków zespołu, Krzysia Kukawskiego. Jeszcze był uczniem szkoły muzycznej i grywał z muzykami, którzy mogli być jego dziadkami. Spotykałem ich na przykład na targu na Wileńskiej. Zawsze lubiłem takie klimaty, a oni byli rasowymi muzykami z takim jazzowym podbiciem. Skład się często zmieniał, jednym z muzyków był wówczas Edward Kuziel, ojciec Zbigniewa Kuziela, który teraz w Czarnych Lwach z Przedmieścia gra na akordeonie – opowiada Jan Bernad z Fundacji \"Muzyka Kresów” i Ośrodka Międzykulturowych Inicjatyw Twórczych \"Rozdroża”.

– W tamtych czasach mieszkałem przy ul. Lubartowskiej 38 i zapraszałem tych muzyków na różne rodzinne uroczystości. Na imieniny, chrzciny czy komunię. Był nawet taki zwyczaj, że w ostatni weekend wakacji przychodzili grać dla dzieci. To nie byli zawodowi muzycy, pewnie zanim przeszli na emeryturę coś innego robili w życiu oprócz grania. Jeden z nich chyba grał, ale w wojskowej orkiestrze. Raczej byli samoukami, ale grali rzetelnie.

Publiczna kariera Lwów w prawie identycznym składzie jaki znamy z Mostu Kultury zaczęła nabierać rozpędu w 2011 roku. To wtedy Jan Bernad w ramach Nocy Kultury organizował Potańcówki Lubelskie. Tańczyło się na podwórku przy ul. Olejnej, w świetle kolorowych lampionów, na ułożonej drewnianej podłodze. Oprócz bohaterów tej opowieści grali muzycy z kapeli Jana Gacy z Przystałowic Małych, kapeli Braci Dziobaków z Woli Destmflandzkiej i Tupot Niedźwiedzia.

Czarne Lwy dostają przedmieścia

I tak, na potrzeby tych potańcówek, narodziła się Lubelska kapela z przedmieścia Czarne Lwy. Bo wcześniej skład nazywał się po prostu Czarne Lwy. I przez wiele lat grywał na dancingach w Nałęczowie.

– Bo gdzie o lepszą publiczność jak sanatoryjna? – śmieje się Bernad.

– To był rok 2007 może 2008. Graliśmy do tańca w Atrium. Ja - klarnet, saksofon, Ryszard Kwiatkowski na trąbce, akordeon i perkusja. Tamci dwaj już nie żyją, z Ryszardem Kwiatkowskim gramy w Czarnych Lwach z Przedmieścia. Obaj jesteśmy już na emeryturze, bo dęciaki idą wcześniej niż inni muzycy. Jak zdrowie jeszcze pozwala, żeby grać całą noc, to nie ma co zapeszać. Gra-my – mówi Edward Brzozowski.

Jak wspomina, zespół z nałęczowskiego Atrium w ogóle nie miał nazwy. Styropianowy czarny lew, którego ustawiali jak maskotkę koło siebie i nazwa pojawiła się dzięki jednemu z gości. – Mówił: Fajnie gracie, muszę wymyślić wam nazwę. Gdzieś znalazł tego lwa, przyniósł i nas tak ochrzcił. Wydaje mi się, że to był Grabowski, brat tego aktora z \"Kiepskich”, ale to było już parę lat temu. A styropianowy lew pewnie jeszcze gdzieś w Atrium leży – wspomina pan Brzozowski, który jako 14-latek zdecydował, że będzie muzykiem.

– Ale nigdy nie chciałem grać do słuchu. Muzyka poważna mnie nie pociągała, zawsze grałem do tańca. W 1965 roku, jak wyszedłem z wojska, zacząłem grać w Europie na dancingach. Przez ten czas grałem w wielu miejscach, zawsze grając muzykę rozrywkową. Jeździłem z cyrkiem. Mój pradziadek był skrzypkiem, to może dlatego jestem muzykiem?
Duch drugiego dziadka

– Podobno mój dziadek grał na skrzypcach. Urodziłem się po jego śmierci, więc nie słyszałem, a mój ojciec grywał na harmonijce. Ale przyznał się do tego dopiero na starość – mówi Krzysztof Kukawski, kontrabasista Lwów, pytany dlaczego on został muzykiem. Jego wkład do zespołu to także Piotr Wróblewski, którego ściągną, bo brakowało perkusisty.

– Mam wrażenie, że moi koledzy mają nieograniczony repertuar w głowach i to ja muszę się starać by im dorównać. Nie mówiąc o ich doświadczeniu. Spotykamy się przed występem, ustalamy program i gramy. Gdzie mamy próby? Gdzie się spotykamy? Nigdzie. Nie mamy żadnych prób, po prostu gramy – opowiada Kukawski, który tłumaczy dlaczego Lwy nie istnieją w sieci i się nie reklamują. – Żeby mieć stronę trzeba tam umieścić nagrania, a my nie mam żadnych nagrań. Bo żeby coś nagrać, trzeba próbować, żeby było idealnie. Jak się gra do tańca na żywo to zupełnie inna sprawa.

Muzycy żartują, że nie mają dużo zleceń, bo nie wielu stać by zatrudnić taki wieloosobowy zespół. I oni tak lekko grają, że publiczność uważa, że to musi być darmo.

Cud nad Bystrzycą

– Po tej pierwszej potańcówce na Olejnej się zorientowałem jak bardzo to się ludziom podoba. Były tłumy. I zobaczyłem, że muzycy się świetnie sprawdzają w takiej grze na żywo. Mają niesamowite wyczucie do grania pod nogę. Czyli do tańca. Po kilku pierwszych taktach ludzie zaczynają się bawić – opowiada Bernad, który często przechodził koło wyremontowanego mostu na Bystrzycy i od dawna uważał, że to idealne miejsce do tańca.
Kiedy organizatorzy Mostu Kultury szukali artystów, którzy mogą tam wystąpić miał gotową propozycję: Czarne Lwy z Przedmieścia.

– To była dla nas niesamowita przyjemność, grać co tydzień dla tylu ludzi. No i opaczność nawet nam sprzyjała, przez osiem tygodni nigdy nie padało. Jakieś inne imprezy były odwoływane a nasz koncert nigdy. Raz zaczynało kapać, nawet na nas trochę zacinało, akustyk kręcił głową, że nie ma sensu. Ale zaczęliśmy, bo byli ludzie, którzy tańczyli w foliowych płaszczach. Po drugim utworze przestało padać, jak o północy skończyliśmy grać, to lunęło – mówi Krzysztof Kukawski. I wspomina parę, starsze małżeństwo. Mąż był w sobotę rano przysyłany by się upewnił czy będą grać. Wieczorem przychodzili oboje. Elegancko ubrani.

*To prawie niemożliwe, ale jeśli ktoś jeszcze nie słyszał Czarnych Lwów z Przedmieścia to ma okazję. Bez nich otwarcie Centrum Kultury po remoncie nie jest możliwe. W piątek, 20 września o godz. 22.30 w na klasztornym wirydarzu zacznie się ich koncert.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama