• Fuzja polskiej chemii okazała się sukcesem. Mamy mocną Grupę Azoty, która ma jeszcze szansę urosnąć w siłę. Jakie pan widzi w tej chwili szanse i zagrożenia dla Grupy, w szczególności jej wiodącego podmiotu, czyli Grupy Azoty \"Puławy”?
– Pracowałem w Zakładach Azotowych \"Puławy”, więc ta sprawa jest mi w naturalny sposób szczególnie bliska. Patrząc na wielką Grupę Azoty mamy dziś do czynienia z drugim pod względem siły kapitalizacji gigantem nawozowo-chemicznym w Europie. Jego najpotężniejszym filarem są \"Puławy” – najefektywniej produkują, to trzeci na świecie producent melaminy, z ogromnym potencjałem.
• Co leży u podłoża tego sukcesu?
– Przede wszystkim ludzie: znakomita kadra na każdym szczeblu; począwszy od aparatowego, przez sterowniczego, kierownika zmiany, dyrektora na zarządzie skończywszy. Bardzo istotny jest też wspomniany potencjał produkcyjny – podnoszenie i optymalizacja produkcji, jej efektywność i mądra polityka dywersyfikacji. Reasumując: dobra kadra, efektywna produkcja i bardzo dobra polityka handlowa.
• Wspomniał pan o kadrze. Przed 2008 rokiem, co kilka miesięcy minister Skarbu Państwa zmieniał prezesa Zakładów Azotowych \"Puławy”, co z pewnością tej spółce nie wychodziło na dobre.
– No niestety, sam interpelowałem do mojego odpowiednika w rządach poprzedników, czyli PiS, Samoobrony i LPR, który w tamtym czasie zmienił w Puławach aż pięciu prezesów. Prosiłem, żeby się zastanowił, bo w takich warunkach ciężko jest zarządzać sklepem osiedlowym, a co dopiero potężnym przedsiębiorstwem. W ciągu dwudziestu miesięcy, średnio raz na kwartał była tam zmiana prezesa!
• Na ile to polityka, a na ile kompetencje decydują dziś o wyborze prezesa w państwowych spółkach?
– W swojej polityce, jako przedstawiciel Skarbu Państwa stawiam na trzy wartości: kompetencje, kreatywność i propaństwowość. Jeśli ktoś przychodzi do biznesu, w którym Skarb Państwa ma swoje aktywa, musi mieć pierwiastek propaństwowy. Kompetencje są uniwersalne i niezależne – tu nie interesuje mnie przynależność partyjna i sympatie polityczne. Natomiast kreatywność jest niezbędna, by wygrywać z konkurencją. W \"Puławach” te trzy elementy są dziś spełnione.
• Ma pan na myśli prezesurę Pawła Jarczewskiego, który kierował \"Puławami” od 2008 roku?
– Paweł Jarczewski nie jest związany z polityką. Poznałem go, kiedy sam pracowałem w Zakładach. Wtedy, jako dyrektor towarzyszył mi w bardzo trudnych rozmowach z inwestorami na temat objęcia kapitału w Puławach przed debiutem na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych. Widziałem, jak się w nich ujawnia talent dyrektora Jarczewskiego. Okazało się, że znakomicie sprawdził się jako prezes Zakładów Azotowych \"Puławy”. Teraz jest prezesem całej Grupy Azoty. Jego talent dostrzeżono także w Europie, został bowiem wiceprezydentem Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Nawozów. To najlepszy przykład na to, jak kompetencje i kreatywność sprawdzają się na dłuższą metę.
• Jakie dziś widzi pan szanse, ale też jakie zagrożenia – bo takie również istnieją – dla Grupy Azoty?
– Grupa jako całość może być dobrym przykładem dla innych branż. Jeśli powiedzie się ta synergia – a to długotrwały proces – i jeśli przełoży to się na wzrost wartości spółki, będą środki na rozwój i wypłatę dywidendy, to grupa będzie coraz silniejsza. Wtedy będziemy mogli potwierdzić, że ta fuzja okazała się sukcesem. Co do \"Puław” i ich oddziaływania na region, to jest to najpotężniejszy filar championa narodowego, a za takiego uważam Grupę Azoty. Jednocześnie widzę tu dużą szansę na współpracę w zakresie komercjalizacji wiedzy. Wydaje mi się, że takie projekty, jak np. tworzywa biodegradowalne, budowa elektrowni na gaz, czy działania społeczne (np. powrót do patronatu nad technikum chemicznym), to szansa dla puławskich zakładów i tym samym dla regionu.
• A zagrożenia? Mam na myśli próbę wrogiego przejęcia przez rosyjski koncern Acron.
– Rzeczywiście, próba wejścia Acronu została uznana przez zarząd spółki i resort skarbu za próbę wrogiego przejęcia. W porę podjęto działania, które to uniemożliwiły. Gwarantują to przede wszystkim sojusze pomiędzy akcjonariuszami w zakresie przyjęcia długoterminowej strategii wzrostu wartości grupy. Spółka jest zabezpieczona.
• To stabilna sytuacja?
– W strukturze właścicielskiej dominują długoterminowi akcjonariusze, którym zależy na budowaniu stabilnej wartości grupy. Więc w tym zakresie jesteśmy bezpieczni.
• Był pan mocno zaangażowany w sprawę Bogdanki. Ale tu również była próba wrogiego przejęcia przez czeski koncern węglowy NWR. Pojawiły się wtedy głosy, że państwo zbyt pochopnie pozbyło się swoich akcji na rzecz OFE.
– Bogdanka to spółka bardzo dobrze prowadzona. Kibicuję jej od dawna, doceniając nie tylko zarząd, ale też związki zawodowe. To jedna z najbardziej efektywnych kopalni w Europie. I oczywiście łakomy kąsek dla konkurencji.
I tu pojawia się pytanie: Ile państwa w gospodarce? Wyszliśmy z założenia, że powinno go być tyle, żeby zapewnić bezpieczeństwo energetyczne w państwie. Zawsze jest przy tym ryzyko, że na giełdzie ktoś będzie chciał zbyć swoje aktywa. Ale prawda jest też taka, że ci, którzy są inwestorami długoterminowymi, nie mają interesu, by pozbywać się akcji stabilnej, dochodowej spółki. Mają w swoim portfelu zapis, że będą mieli z tego dobre zyski. Dlatego Bogdanka zawsze się obroni, bo to po prostu świetny zakład.
I przykład udanej prywatyzacji.
• Ale mamy też gorsze przykłady prywatyzacji w naszym regionie: Zakłady Tytoniowe i Polmos.
– Trudno odnosić mi się wprost do tych przypadków. Pamiętam, że Zakłady Tytoniowe próbowano prywatyzować pięć razy. To też o czymś świadczy, jeśli nie ma chętnych na kupno zakładu. Tak funkcjonuje wolny rynek. Ale patrząc globalnie pamiętajmy, ze prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych to dzisiaj blisko 2 miliony ludzi, którzy dostali ponad 6 mld zł w akcjach pracowniczych, w ramach 15-procentowej puli darmowych akcji. To konkretna wartość dla pracowników tych spółek. Jest jeszcze inny aspekt. Wskażę go na przykładzie Fabryki Łożysk Tocznych w Kraśniku, w którą by nie dopuścić do upadłości, zainwestowano ogromne środki publiczne. PZL-Świdnik również był dwa razy na krawędzi bankructwa. Wejście inwestora było sposobem na uratowanie tych potężnych przedsiębiorstw.
• Czy Ministerstwo Skarbu Państwa przygląda się temu, co dzieje się w sprywatyzowanych spółkach? Czy wszystkie zobowiązania są wypełniane?
– Powołałem specjalny departament do działań poprywatyzacyjnych, który będzie monitorował sytuację spółek po tym procesie. Będziemy bardzo skrupulatnie sprawdzać i egzekwować, czy wszystkie zobowiązania pozacenowe zostały przez inwestora spełnione. Prywatyzacja dobiega końca, ale musimy bacznie przyglądać się temu, co dzieje się ze sprywatyzowanym majątkiem.
• Ale mamy jeszcze w Lublinie prawdziwą perełkę w państwowych rękach. To Fabryka Cukierków Pszczółka, która znakomicie radzi sobie na rynku.
– Miałem przyjemność poznać zarząd \"Pszczółki” – kreatywny, energiczny, bardzo zaangażowany w rozwój spółki. Firmy jeszcze nie poznałem, ale po naszym spotkaniu właśnie tam jadę. Za wcześnie, żeby mówić o konkretnych działaniach, ale na pewno będę chciał \"osłodzić” Lublinianom życie. To ambitna, dobrze zarządzana, z wieloletnimi tradycjami spółka, w której widzę duży potencjał.
• \"Pszczółka” to część Krajowej Spółki Cukrowej. Co, z zapowiadaną od dawna, prywatyzacją KSC?
– Rzeczywiście mamy ciekawy projekt prywatyzacji KSC. Chciałbym doprowadzić do prywatyzacji plantatorsko-pracowniczej. Pracujemy nad tym, żeby ta spółka była zalążkiem koncernu rolno-spożywczego, ale też żeby te aktywa zostały w rękach polskich pracowników i plantatorów. Do końca września zespół, który nad tym pracuje, ma przedstawić bezpieczne rekomendacje, tak żeby ta własność nie była transferowana poza osoby uprawnione tzn. plantatorów i pracowników.
• Jak pan przygląda się lubelskiej gospodarce, to myśli pan...
– Pochodzę z Lubelszczyzny, więc ten region jest najbliższy memu sercu. Pracuję w Warszawie, ale serca nie zmieniłem. Jako poseł PO angażowałem się w wiele projektów związanych m.in. z takimi firmami jak \"Puławy”, Bogdanka, PGE, PZL-Świdnik, Fabryka Łożysk Tocznych. Mam satysfakcję, bo się udały, a wspomniane firmy stały się filarami lubelskiej gospodarki. Jednocześnie mam świadomość, że naszą największą bolączką jest to, że młodzież wyjeżdża do silniejszych gospodarczo ośrodków. Żeby to zmienić musimy odblokować nasz region komunikacyjnie. Pracujemy nad tym, by biznesowi było łatwiej do nas dotrzeć.
To mój obowiązek wobec mieszkańców Lubelszczyzny. Szansę widzę także we współpracy przemysłu i nauki, opartej na zasadach rynkowych. Do tego zadania buduję specjalny zespół w ministerstwie. Lublin to przecież miasto akademickie z ogromnym potencjałem naukowym, który nie jest w pełni wykorzystany. Chciałbym to zmienić. Marzy mi się, że razem z władzami województwa i prezydentem Lublina, zainteresujemy regionem potężnego inwestora. Najlepiej z branży, która wymaga wysokich kwalifikacji, bo właśnie takich ludzi – bardzo dobrze wykształconych – mamy na miejscu. Trzeba to wykorzystać.
Reklama
Włodzimierz Karpiński: Marzy mi się potężny inwestor
Pochodzę z Lubelszczyzny, więc ten region jest najbliższy memu sercu. Pracuję w Warszawie, ale serca nie zmieniłem. Mam świadomość, że naszą największą bolączką jest to, że młodzież wyjeżdża do silniejszych gospodarczo ośrodków. Żeby to zmienić musimy odblokować nasz region komunikacyjnie. Szansę widzę także we współpracy przemysłu i nauki, opartej na zasadach rynkowych. Do tego zadania buduję specjalny zespół w ministerstwie – wywiad z Włodzimierzem Karpińskim, ministrem Skarbu Państwa
- 27.09.2013 12:14
Reklama













Komentarze