Marzena Karpińska, piąta zawodniczka mistrzostw świata: Znów jestem wśród żywych
ROZMOWA Z Marzeną Karpińską, sztangistką Znicza Biłgoraj
- 21.10.2013 17:41

• W niedzielę zajęła pani piąte miejsce podczas mistrzostw świata we Wrocławiu. Powód do radości czy raczej rozczarowanie?
– Delikatne rozczarowanie, bo stać mnie było na więcej. Z drugiej strony jest jednak również zadowolenie, że wróciłam do sportu i znów jestem wśród żywych.
• Do brązu wystarczyłoby 183 kg, jakie osiągnęła pani podczas oficjalnej próby przed mistrzostwami.
– To tylko potwierdza, że poziom w mojej kategorii był niezbyt wysoki. Szkoda, że nie potrafiłam tego wykorzystać.
• Gdzie rozstrzygnęła się kwestia medalu, w rwaniu czy podrzucie?
– W rwaniu. Zabrakło mi jednego podejścia. Drugie i trzecie były takie same. Nie potrafiłam ocenić sama, co robiłam źle, co muszę poprawić, a ponieważ nie dostałam też odpowiedniej rady od trenera, nie udało się zmodyfikować taktyki i wyeliminować błędów. W sumie, ta piąta pozycja nie jest jednak wcale taka zła, bo gwarantuje stypendium. Wielu sportowców dużo by dało, żeby znaleźć się na moim miejscu.
• Niedzielnym startem powróciła pani po 18-miesięcznej dyskwalifikacji za doping. Jak radziła sobie pani w tym okresie?
– Od stycznia trenowałam z kadrą narodową, jeździłam prywatnie na obozy. Tylko dlatego przetrwałam. Olbrzymie po-dziękowania należą się prezesowi polskiego związku Szymonowi Kołeckiemu. On podobnie, jak kilka innych osób, wierzył we mnie, dał mi szansę powrotu i udzielił olbrzymiego wsparcia.
• Były chwile załamanie?
– Pierwsze trzy miesiące to był dramat. Wpadłam w depresję, nie potrafiłam sobie poradzić sama z sobą. Tak to już jest, że gdy jest sukces, to ma wielu ojców. Porażka jest sierotą.
• Nie myślała pani, żeby rzucić ciężary?
– Były takie momenty, że tylko jednego kroku brakowało, żeby podjąć taką decyzję. Trzeba przecież jakoś zarobić na chleb, nikt pieniędzy nie włoży mi do kieszeni. Brałam pod uwagę, żeby pójść do pracy, wyjechać za granicę. Gdyby nie prezes Kołecki, dzisiaj pewnie nie byłoby mnie w sporcie ani w Polsce.
• Nie przyznała się pani do stosowania nadrolonu. W jaki sposób ten steryd znalazł się więc w pani organizmie?
– Po dziś dzień pozostaje to dla mnie zagadką. Pewnie nigdy się tego nie dowiem, ale jednego jestem pewna. Ja sama grałam fair, nie szprycowałam się niedozwolonymi środkami. Niestety, nie sprawdzałam wszystkich odżywek, podawanych mi przez osoby z zewnątrz. Nie znam się na tym wystarczająco.
• Co dalej?
– To co było, odsunęłam już od siebie. Zaczęłam nowe życie i teraz tylko to się liczy. Za pięć miesięcy odbędą się mistrzostwa Europy. We Wrocławiu byłam najlepszą zawodniczką z naszego kontynentu, więc cele same się nasuwają. Dzięki stypendium będę miała pewien komfort przygotowań. Zrobię wszystko, żeby odwdzięczyć się osobom, które pomogły mi wrócić do sportu.
Reklama













Komentarze