Po okresie wiosenno-letniej gorączki związanej z budowaniem gniazd, lęgami i odlotami, w świecie bocianów nastał względny spokój. Dla Kamila Piwowarczyka ze Stowarzyszenia „Szansa dla Bociana” w Kozubszczyźnie najbardziej newralgiczny okazał się sierpień, gdy odbierał nawet po 30 telefonów dziennie. Ludzie dzwonili, bo bociany, szykując się do lotów, często natrafiały na różnego rodzaju przeszkody i trzeba było im pomóc. Sytuacje były różne – młode spadały z gniazd podczas burz, ptaki wpadały pod samochody lub niefortunnie natrafiały na linie średniego napięcia. Wtedy trafiały do podlubelskiego ośrodka rehabilitacji.
– Leczenie i rehabilitacja bocianów są tylko łagodzeniem skutków działalności człowieka. Dla skutecznej ochrony należy eliminować przyczyny problemów, przez które bociany trafiają do ośrodków rehabilitacji – mówi Kamil. – Dlatego podejmowana jest sukcesywna współpraca z wieloma posterunkami oraz zakładami energetycznymi na terenie Lubelszczyzny. W ostatnich latach udało się zabezpieczać słupy, na których giną bociany, a także podnosić gniazda ponad przewody.
W praktyce wygląda to tak, że energetycy konsultują ze stowarzyszeniem, kiedy i w jaki sposób należy pomóc danemu gniazdu. Zdarzają się również sytuacje konfliktowe, gdy gniazdo istnieje, a ktoś sobie go nie życzy. Wtedy Kamil wskazuje bardziej dogodne lokalizacje. Ważna jest też współpraca z samorządami. Warto pamiętać, że to gminy mają obowiązek zabezpieczyć i przewieźć do ośrodka ranne bociany. Zdaniem Kamila na Lubelszczyźnie jest na szczęście wiele gmin, które nie są obojętne.
Bocianie historie
Głównym celem ośrodka, zaraz po wyleczeniu ptaków, jest ich wypuszczenie na wolność. Zanim to jednak nastąpi, są one obrączkowane, aby poznać ich dalsze losy.
– Dzięki temu wiem, że to, co robię, ma sens. Obrączki bocianów są odczytywane w różnych miejscach na terenie Lubelszczyzny. Na przykład jeden z bocianów, który trafił tutaj w 2021 roku spod Radomia, wyrzucony z gniazda przez rodziców, zagnieździł się koło Parczewa. Tam założył rodzinę i od dwóch lat wychowuje młode – mówi z entuzjazmem Kamil. – Z kolei w sierpniu został wypuszczony bocian porażony prądem. Ten osobnik został później odczytany koło Monachium. Znajduje się tam wysypisko śmieci, na którym dużo bocianów z Niemiec czy Polski zimuje. Nie odczuwają potrzeby dalszego lotu, ponieważ znajdują tam jedzenie, co prawda wątpliwej jakości, ale nie podejmują dalszej wędrówki – twierdzi.
Gdy więc widzimy bociana, warto zwrócić uwagę na jego nogi. Jeżeli znajduje się na niej obrączka, można zgłosić numer do Stacji Ornitologicznej w Gdańsku i uzyskać szczegółowe informacje na temat danego ptaka.
Rezydenci
Od września telefonów do ośrodka było coraz mniej, można więc przyznać, że nastał kilkumiesięczny spokój. W tym sezonie udało się wyleczyć i wypuścić na wolność 55 osobników, z czego 15 pozostało w azylu. Zdaniem Kamila Piwowarczyka nie czuły się na siłach, żeby odlecieć na zimowisko do Afryki, więc zostaną u niego aż do wiosny. Trudno się dziwić – podróż w jednym kierunku to nawet 12 tys. km, co może okazać się zbyt wyczerpujące. Nie każdy bocian decyduje się więc na odlot, bo może po prostu nie czuć się na siłach.
– Wiosną będą poszukiwać gniazd. Jak ja to mówię – odlecą w swoje strony. Nikt nie wie, jakie to są strony – one będą o tym decydowały – twierdzi nasz rozmówca.
Oprócz rekonwalescentów, w Kozubszczyźnie pozostało kolejne 15 bocianów. Są to ptaki trwale kalekie, które w ośrodku rehabilitacji zostaną do końca swoich dni. Z racji różnych kontuzji nie są w stanie wzbić się w powietrze. Kamil nazywa ich swoimi „bocianimi rezydentami”. Co ciekawe, ptaki te mimo kalectwa odczuwają instynkt rozmnażania, zakładają gniazda na niskich podestach – przygotowanych specjalnie dla nich – i wydają na świat sprawne potomstwo.
– To potwierdza, że w przyrodzie nic się nie marnuje i wszystko ma swój sens. W tym roku dwie takie pary przystąpiły do lęgu – mówi Kamil. Sumując, na ten moment w ośrodku jest więc 30 bocianów.
Nie tylko bociany
Ośrodek rehabilitacji odwiedzają osoby nie tylko z Lublina, ale również z całej Polski i innych krajów.
– W tym roku była u nas niemiecka grupa uczniów szkoły podstawowej, którzy przebywali w Polsce na wymianie. To było dla mnie ciekawe, że również osoby z zagranicy mogą usłyszeć o tym spełnionym bocianim marzeniu – mówi Kamil. – Rok temu, dzięki wsparciu Fundacji PGE, udało się postawić altanę wykorzystywaną do edukacji. Przyjmujemy coraz więcej uczniów i grup zorganizowanych, aby pokazać z bliska życie bocianów i opowiedzieć o nich coś więcej.
W gospodarstwie Kamila pojawiły się także inne zwierzęta – alpaki i owce. Oczywiście mamy ZOO w Wojciechowie czy w Zamościu, ale to, co wyróżnia Kozubszczyznę, to stado bocianów, które można zobaczyć z bliska.
– Postanowiłem, że nie będę tylko ratował i leczył, ale również edukował. To się rzeczywiście sprawdza. Pojawia się wiele szkół, studentów i grup zorganizowanych, które chcą posłuchać o życiu bocianów i zobaczyć te zwierzęta. Mamy specjalne plansze edukacyjne, które obrazują to, o czym mówię. Są też spotkania coachingowe dla młodych osób, które szukają swojej drogi. Dzielę się również swoją historią. Opowiadam o tym, jak wiele pozytywnych rzeczy udało się zrobić w ostatnich latach i że warto robić w życiu to, co naprawdę się kocha – mówi Kamil Piwowarczyk.














Komentarze