* Jurku wspomnijmy czasy liceum?
- Nie chwaląc się, byłem bardzo dobrym uczniem. Było nas takich dwóch w męskim liceum, Józek Życiński i ja. Nasza chemiczka nas myliła. Dziewczyny pojawiły się w szkole, dopiero jak ja przyszedłem. Najpierw w klasie łacińskiej, gdzie był Józek i w klasie niemieckiej. W klasie z angielskim, gdzie ja byłam, dziewcząt nie było. Po latach Józek powiedział do mnie: popatrz, popatrz, ja byłem w klasie z dziewczynami i zostałem księdzem, a ty w męskiej i zostałeś aktorem.
* Jak ci poszły egzaminy do Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi?
- Jak zdawałem do szkoły teatralnej, którą przecież kończyli Roman Polański czy Andrzej Wajda, to ostrzegano mnie, że warunki nie te, fatalna dykcja i w ogóle. Dziwoląg ze wsi. Dostałem się za pierwszym razem, ale nie obyło się bez mocnych przeżyć. Opowiem taką anegdotę. Egzamin z rytmiki, prof. Henryk Żuchowski gra temat, wykonuję ruchy do muzyki, a on przerwał i pyta: Panie kolego, a czemu pan tak nienaturalnie chodzi. Ma pan odciski pod nogami? No to ja zupełnie zrozpaczony i ogłupiały usiadłem na środku sali balowej, zdjąłem pantofle, zdjąłem skarpetki, obejrzałem sobie nogi i mówię: nie, nie mam odcisków. Komisja egzaminacyjna schowała się za stołem.
* Jak ci się studiowało?
- Na trzecim roku Waldemar Wilhelm, specjalista od szermierki scenicznej, który układał pojedynki do „Potopu” wyszedł po egzaminie i powiedział: No tak, Rogalski, potem Łotocki, a potem długo, długo nic. Pamiętam też sytuację, kiedy po jednym egzaminów na korytarzu spotkała mnie dziekan Hanna Małkowska, kiwa palcem i mówi: chodź no tu do mnie. Podszedłem, złapała mnie z rękę, wciągnęła do sali, pocałowała w czoło i wyszła. Tak mi poszedł egzamin.
* Co po szkole?
- Poszedłem do Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie. I tu anegdota. Trwają próby do „Grupy Laokoona” Różewicza. Dostałem rolę Syna. Próbowałem, nic nie kumałem, ciągle chodziłem pod tablicę ogłoszeń patrzeć, kiedy mnie zdejmą. Dwa tygodnie przed premierą dyrektor teatru zmienił całą reżyserię sztuki. A mnie dał rolę nie tylko Syna ale i Narratora. Poszło. Z rozpaczy poszedłem w sukces. W tym czasie zacząłem się interesować psychologią, dyrektor Jerzy Wróblewski polecił mi książkę „Psychologia C. G. Junga”. Tak mnie to zainteresowało, że dziś mam w domu całą bibliotekę Junga. Ta lektura bardzo pomogła mi w życiu i w pracy, w obserwacji innych ludzi, lżej mi się żyło. Choć stałem się zbyt empatyczny, ulegałem wpływom, gubiłem swoją duszę i swoje jestestwo.
* Co po Koszalinie?
- Poszedłem do Szczecina i tam byłem tylko rok. Tam też spotkałem wspaniałego reżysera Józefa Grudę. Kiedy odszedł, zaangażowałem się do Płocka, ale nie czułem się tam dobrze. Uciekłem, zadzwoniłem do Jurka Smyka z Lublina mówiąc, że szukam pracy. Za jakiś czas przysłał mi telegram: „Przyjeżdżaj. Czeka na ciebie rola. Czeka mieszkanie”. Natychmiast przyjechałem. I zacząłem próby w melodramacie „Motyle są wolne”. Po latach jadę autobusem, a starsza pani mówi: Pamiętam te „Motyle”, jak ja się w panu kochałam. Pamiętam, jak do Lublina przyjechał Józef Gruda i zrobił świetną „Operetkę” Gombrowicza, zagrałem tam Psa Złodzieja. W czasie prób byliśmy razem w Warszawie na spektaklu rosyjskiego teatru „Historie konia”. - O widzisz, tak masz grać tego psa - powiedział mi Gruda. Ważne role? W „pierwszym dniu wolności” w reżyserii Ignacego Gogolewskiego zagrałem Anzelma. Zresztą w tej roli zobaczył mnie Irek Szymański i tak znalazłem się w „Loży 44”. Zresztą to dzięki Gogolewskiemu uwierzyłem w teatr. To był fachowiec jako aktor, reżyser, dyrektor. To on namówił mnie, żeby pójść do serialu „07 zgłoś się”.

* Opowiedz o tym…
- Jak dostałem telefon z propozycją do serialu, byłem mocno „w próbach” w Teatrze Osterwy. Wtedy już w „Lożę” wszedłem. Nie mogłem grać w serialu. A Gogolewski mówi do mnie: Synku jedź, jedź. Nauczysz się, zarobisz, jedź. Ale ja nie mogę grać - odpowiedziałem. Nic się nie martw, my ci pomożemy. Tak się stało. Z organizatora pracy w teatrze Gogolewski zrobił mojego menadżera. Film dzwonił do niego, on mnie zwalniał, załatwiał transport.
* Wspomnijmy Lożę. Opowiesz jakąś anegdotę?
- O, kochany, niejedną. To jest rekord świata anegdot. Opowiem taką. Pojechaliśmy do Kleczewa, przed występem chłopcy poszli na obiad. Lato, więc wypili po piwku sobie. Zobaczyliśmy scenę, wejście po stolikach, z tyłu i z boków nie ma zejścia. Zaczynamy grać, a jeden z kolegów nagle odkłada gitarę, odrywa deski dekoracji i wychodzi za kulisy. Co się stało. Gramy dalej. Kolega wraca, nie siada, łapie butelkę ze stołu i wychodzi za kulisy. Za chwilę wraca, wybiera większą butelkę i za kulisy. Jak się już do końca wysikał, zaczął grać. Inna anegdota. Dostaliśmy zaproszenie na festiwal w Rzeszowie, mieliśmy gotowy spektakl, ale jeszcze nie mieliśmy zgody cenzury. Pojechaliśmy bez cenzury, sukces, bo spektakl był ostry politycznie. Na festiwalu pojawiło się kilka „Estrad” z całej Polski, zaangażowała nas Estrada Poznańska. Wakacje, jedziemy w trasę. Po drodze okazało się, że Estrada Poznańska sprzedała nas Estradzie Kaliskiej. Pojechaliśmy do Kalisza. Pograliśmy, wróciliśmy do Lublina, Estrada Rzeszowska zaprosiła nas do tamtejszej filharmonii. Gramy, w przerwie wpada cenzorka i krzyczy, że przedstawienie nie ma zgody cenzury. My w panice, ja wyszedłem do toalety, wracam, cenzorka woła mnie do siebie i szepce: grajcie, grajcie, my was bardzo lubimy. I jeszcze jedna anegdota. Zaangażowali nas do Konina. Rozpoczynamy spektakl, pełna sala, gramy, a tu cisza, jak makiem zasiał. Zawsze publiczność szalała, brawa, aplauz, a tu cisza. Graliśmy jak pod karabinami. Od czasu do czasu ktoś trzasnął fotelem i wyszedł. Co się okazało? Okazuje się, że organizator pomylił spektakle, a to był zjazd nomenklaturowych partyjniaków.
* Jak się grało na planie „07 zgłoś się”?
- To było tak. Z roli porucznika nagle zrezygnował Zdzisław Kozień. Kto go zastąpi? Polecił mnie Bronisław Cieślak i Kazio Kutz, którzy widzieli mnie w „Loży”. Na pierwszej rozmowie pytam reżysera Krzysia Szmagiera, jak ja mam to grać? A on: złamiemy ci nos, będziesz byłym bokserem. Nie, jestem wystarczająco charakterystyczny. Nie poprawiajcie mojej wątpliwej urody - mówię do Szmagiera. A on myśli i myśli, nagle mówi: Wiesz co, ty musisz tak grać, żeby sąsiad który cię bardzo lubi, narobił ci na wycieraczkę. Ja na to: to jestem w domu. I anegdota. Niedawno spotyka mnie facet na ulicy, uśmiecha się i mówi: Tak mi się pan podobał w „07 zgłoś się”. Ale co pan. O co w ogóle chodzi - mówię. A on: Proszę pana, trzeba być naprawdę bardzo inteligentnym, żeby zagrać takiego głupka. Któregoś dnia jestem u lekarza, a on z gratulacjami za rolę. Ale co pan - mówię. - Był pan tak wkurwiający, że nie do wytrzymania.
* Zaraz będzie kolejna anegdota?
- Tak, kiedyś w telewizji leciało równolegle „07 zgłoś się” i „Plebania”. Mijają mnie ludzie i co chwilę: Panie Tośku, graj pan jak najdłużej, tu na Czechowie tyle bezrobotnych. A jak „07 zgłoś się” szło to słyszałem z taką nienawiścią: E, Jaszczuk. Z Bronkiem lubiliśmy się fantastycznie. W którymś z odcinków rozbijał się samolot i miałem powiedzieć: O, popsuli samolot. - Nie zagram - mówię. To jest takie kretyńskie. Bronek mówi, zagraj, zagraj. Zagrałem.
* O co chodziło z tym helikopterem?
- Mam potworny lęk wysokości. Ale latałem. Aż doszło do sceny, gdzie Borewicz spuszczał się na linie z lecącego helikoptera. Mówi do mnie: To może pan też panie Jaszczuk spuści się na tej linie? – Nie, nie, ja tu będę na ziemi organizował kontakt z kierownictwem.
* Która rola przyniosła ci większą popularność: Jaszczuk czy Tosiek?
- No, oczywiście, że Jaszczuk. A wiesz dlaczego? Od 1983 roku ten serial cały czas w telewizji chodził. Przez to trochę zarobiłem tantiem. Ale Tosiek też przyniósł mi popularność. Na rondzie przy Wieniawskiej przechodzę ze swoim składakiem przez przejście, spotyka mnie facet i robi mi na przejściu awanturę: Co pan, co pan wyprawia? Ale o co chodzi? - Panie, jesteś pan mężczyzną? Ta Potocka taka ładna kobitą, czego pan się nie żenisz? Rozkładaj pan warsztat i do roboty? - Ale to tylko serial? - Ale pan mi się nie podobasz! I kolejna anegdota. W Domu Nauczyciela płacę przy okienku za moją córkę. Okienko przymknięte, tylko szparka na wsunięcie pieniędzy. Mówię, chciałem zapłacić za język angielski córki. Nagle słyszę zza okienka: O, pan Tosiek. To takie miłe.
* Zapytam o jeszcze jedną scenę, która przyniosła ci popularność. W serialu „Lalka” jako student Patkiewicz ruszałeś uchem?
- Oj, co ja się nagłowiłem, jak tym uchem mam ruszać. Reżyser kazał ćwiczyć ucho. Trochę mi się już udawało. W końcu za fryzurę przykleiłem do ucha plastrem sznurek, puściłem sznurek za szalikiem, pod marynarkę i po prostu pociągałem za sznurek i to ucho się ruszało. Tam jeszcze była scena z oczami. Lekarz założył mi na planie sztuczne oczy z bielmem. Jak wracałem do Lublina, to musiałem przez 4 godziny mieć oczy zamknięte. Ale była jeszcze scena, kiedy na krzesełku zjeżdżałem w dół. Przyjeżdżamy na zdjęcia. Czekamy, nagle wpada kierownik produkcji i mówi, że już dziś nie zdążymy nakręcić sceny z krzesełkiem. To my do bufetu, po koniaczku, a kierownik wpada jeszcze raz i mówi: szybko, szybko, kręcimy. Założyli mi uprząż, wychodzę przez okno, siadam na to krzesełko, wyciągam grzebyk, czeszę fryzurę, a reżyser Rysio Ber krzyczy: Jurek spokojnie, nie ruszaj się? Schowałem grzebyk, zjechałem piętro niżej, Wardejn wciąga mnie tym krzesłem do pokoju baronowej Krzeszowskiej, a tu krzesełko się rozpadło. Wpadłem w panikę, krzyczę do kaskaderów: Co wyście zrobili, no co? - Nie było krzesła to myśmy takie gwoździami zbili. Na to reżyser: Ty synek, a czegoś ty się na to zgodził? A ja byłem po koniaczku bezmyślnie odważny. To jeszcze nie koniec. Następnego dnia mamy dokręcić scenę, jak wystawiam z parapetu okna nogi. Reżyser do mnie: Jurek, ale boisz się. Ale przecież wczoraj się nie bałem. Nagle przypomniałem sobie. Ale przecież byłem w kawiarence. Mowę do ekipy: Panowie przerwa. Zszedłem do kawiarenki, wypiłem kieliszeczek i oko już się nie bało.
W numerze noworocznym "Dziennika Wschodniego" druga część wywiadu z Jerzy Rogalskim. O filmie Kogel Mogel, o tym, co ryby robią w wodzie, o filmie „Wesele” Smarzowskiego, o miłości do teatru, o tym co jest ważne w życiu i o tym co Jerzy Rogalski robi dziś.

















Komentarze