Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Portret człowieka szczęśliwego

Monumentalna brama wjazdowa prowadzi do gospodarstwa, które plasuje się na pierwszym miejscu w Polsce, drugim w Europie, trzecim w świecie.
Na skraju niewielkiej Stężycy w powiecie ryckim kolos na skalę światową – 9 hektarów pod szkłem. Największy producent róż w Europie ma tylko o 20 arów szklarni więcej. – Dlatego, że nie było większego kawałka ziemi do kupienia – śmieje się Jarosław Ptaszek, właściciel imperium róż i anturium. W przestronnym salonie w tonacji écru z głośników sączy się dyskretna muzyka. W krainę łagodności przenoszą francuskie piosenki i dobra herbata w wytwornej porcelanie. – Pół wieku temu mój dziadek uprawiał tu chryzantemy – mówi Jarosław Ptaszek. – To nieprawda, że u nas można dojść do czegoś tylko krętactwem lub czyjąś krzywdą. Dzwonią telefony. Wydaje dyspozycje, rozmawia z klientami. – Polskie społeczeństwo nie myśli pozytywnie. – Ale rząd powinien wiedzieć, że bogaty obywatel to bogate państwo. Przez witrażowe okno sączy się niebieskie światło, miękki dywan tłumi odgłos kroków. Atmosfera wspomnień. – Przez kilkanaście lat mieszkaliśmy w przybudówce przy kotłowni. Najważniejsze było gospodarstwo. Później wygoda własna. Droga do sukcesu – Studiowałem na SGGW w Warszawie. Za wyniki w nauce dostałem stypendium w Szwecji. Mogłem zostać. Wróciłem i na czwartym roku studiów, za Gierka, wziąłem kredyt 5 milionów. Wtedy nikt tak nie sprawdzał kwalifikacji, zabezpieczenia, poręczenia – śmieje się. – Tylko trzeba było uprawiać warzywa. Odsetki płaciło się 2 procent rocznie przy inflacji 6 procent. Miałem wiedzę. Zobaczyłem jak to robią w Skandynawii. Roczną kontraktację warzyw załatwiałem w cyklu wiosennym, a później uprawiałem frezje. Kredyt spłaciłem w trzy lata. Dziś w salonie stoją róże i anturium – wizytówka gospodarstwa JMP. – Faktycznie były inne czasy. Za kilka gerber brało się tonę miału węglowego. Wszystko się opłacało. Ale też ciężko pracowałem – sam sprzedawałem, byłem palaczem, traktorzystą, kierowcą. Jak trzeba było, brałem łopatę do rąk. Dziś rocznie wysyłam w świat ponad 5 milionów róż i 2,5 miliona anturium. Jesteśmy liderami w tej dziedzinie. Rodzina W obszernym, nowoczesnym domu spokój z muzyką w tle. – Żonę poznałem na studiach – wspomina. – Na pewno wyszła za mnie z miłości – przecież miałem 5 milionów do spłacenia – żartuje. Dzwoni telefon. Rozmowa dotyczy ważnej transakcji. Już mało kto pamięta pogardliwe pojęcie „badylarz”. Jeśli ktoś po studiach na renomowanej uczelni decydował się budować szklarnię, skazywał się na to lekceważące określenie. – Nie, nigdy tego nie odczułem – mówi zdecydowanie. – Postawiłem na wiedzę. Poznałem marketing, zarządzanie, finanse. Mam doświadczenie i wiem, jakiego produktu potrzebuje rynek. To składa się na sukces. Ale samo nie przyszło. Na to trzeba pracować. Z nieukrywaną dumą mówi o dzieciach. Pieniądze nie przewróciły im w głowie. Są na SGH i uczą się świetnie. Jeden z synów teraz jest na uniwersytecie wiedeńskim. Znają po trzy języki perfekt. – Czym są pieniądze? – Na pewno nie celem. Ciągle dążę do rozwoju firmy. Wejdziemy do unii i będę musiał radzić sobie z konkurencją. Zainwestowałem w dom i naukę dzieci. Sami żyjemy skromnie. Codzienne zakupy robimy w sklepie w Stężycy i wydajemy niewiele. Mam sześcioletni samochód. Trzeba będzie kupić nowy, bo dużo jeżdżę. Imperium Na dworze deszcz obmywa równo wybrukowane drogi prowadzące do szklarni. Wszędzie wzorowy porządek. – Sprzedajemy kwiaty do odbiorców z całego świata – wyjaśnia po drodze Jarosław Ptaszek. – Wybitny hodowca, właściciel holenderskiej firmy Anthura, pan Nic Van Der Knaap jedną z odmian nazwał Maxima – imieniem synowej królowej Beatrix. Pierwsze na świecie anturium w kolorze żółtym nazwał po polsku, imieniem mojej żony „Marysia” – mówi z dumą. Otwierają się wielkie, hermetyczne drzwi szklarni. Jak okiem sięgnąć rozciąga się dywan anturium. Kwiaty zaskakują nieokiełznaną feerią barw i kształtów. Niektóre przezroczyste jak skrzydła ważki z purpurową obwódką, inne ciemno bordowe poprzecinane wąskimi paseczkami, olbrzymie seledynowe muśnięte różem, malinowe z żółtym słupkiem, lśniąco białe. Wśród nich ledwo widać pracujące kobiety. Subtelny zapach unosi się nad łanem, ścieżki dojazdowe czyste jak w szpitalu, ani grama rozsypanej ziemi czy rzuconego liścia. – To najbardziej nowoczesna szklarnia w Europie – chwali się Katarzyna Wojdat, szefowa działu sprzedaży. Razem z Dariuszem Rutkowskim – kierownikiem działu produkcji wyjaśniają – zamgławianie parą wodną, cieniowanie, nawadnianie, stała temperatura, to wszystko sterowane jest automatycznie. Lada moment powstaną kolejne 3 hektary szklarni dla róż. Obok, w olbrzymiej hali z głośników dobiega muzyka. Przy stanowiskach stoją kobiety szykujące kwiaty do wysyłki. Kładą na taśmę anturium upięte jedno pod drugim. Od spodu odwija się rękaw foliowy i wraz z anturium wjeżdża do aparatu, w którym folia jest obcinana i zgrzewana, a powietrze odessane. Pakowaczka układa towar do specjalnych pudeł. Dziś pojedzie w świat. – Mamy najnowocześniejszą aparaturę do róż – chwalą się Kasia i Darek. – Specjalne kamery dokonują ich klasyfikacji ze względu na wielkość pąka, grubość i długość łodygi. Człowiek tu niepotrzebny. – Pierwsi w Polsce zastosowaliśmy technikę kogeneracji energii –najogólniej – gromadzimy jej nadmiar. Mam 85 proc własnego prądu. Nie boję się innowacji – dodaje Ptaszek. Z dumą pokazuje stołówkę, szatnię i natryski dla pracowników. – Zatrudniam ogółem ponad 100 osób – wyjaśnia. – Tak, można powiedzieć, że dzięki mnie mają co włożyć do garnka. Mała ojczyzna – Tu się urodziłem, wychowałem i tu wróciłem – mówi Ptaszek. – W Stężycy moje miejsce. Dzieci też po studiach tu przyjadą. Dobrze żyję z sąsiadami. Czy ludzie mi zazdroszczą? Może niektórzy, ale zawsze potrafią docenić to, że ktoś pracuje ciężko i uczciwie. My na sukces harowaliśmy od kilku pokoleń. Gdy się do kogoś zwróciłem z jakąś sprawą, nikt mi nie odmówił. Sponsoruję inwestycje w Stężycy. Otrzymuję mnóstwo listów z prośbą o wsparcie; nie jestem aż tak bogaty, abym pomógł wszystkim – dodaje. Za szklaną szybą jedna z pracownic układa bukiet – wspaniałe anturium i złocisto-żółte róże. – Pierwszy raz otrzymałem kwiaty w tym roku, kiedy dostałem tytuł Honorowego Ambasadora Lubelszczyzny – mówi nieoczekiwanie. – To bardzo przyjemne uczucie. Robię to co lubię, mam kochającą rodzinę, staram się pomagać innym, odniosłem w życiu sukces. Tak, jestem człowiekiem szczęśliwym.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama

WIDEO

Reklama