Zostawił rannego jak psa
Tak wygląda drań (zdjęcie na dole z lewej), który nie dosyć,
że potrącił pieszego, to na dodatek pozbawił go możliwości wezwania pomocy.
Zabrał mu telefon i uciekł z miejsca wypadku. Rannemu życie uratowali mieszkańcy pobliskiego domu. Sprawcę, na szczęście, zatrzymała policja.
- 22.09.2006 11:00
Do tego bulwersującego wypadku doszło w weekend w Dominowie. Adam G. jechał oplem. Samochód należy do jego mamy. Poboczem szedł 19-letni Mariusz M., mieszkaniec tej miejscowości. Była 2 w nocy. I wtedy potrącił go opel. - Niewiele pamiętam z tego zdarzenia - opowiedział nam w szpitalu. - Tuż po wypadku straciłem przytomność. Ocknąłem się dopiero w karetce.
Nie wiadomo, czy Mariusz przeżyłby wypadek, gdyby nie mieszkańcy pobliskiego domu. To oni wybiegli na drogę, kiedy usłyszeli głuche uderzenie. I to oni zadzwonili po pomoc. Sprawcy już na miejscu nie było.
- Mariusz G. doznał otwartego złamania nogi - mówi nadkomisarz Ryszard Nalewajko, rzecznik prasowy świdnickiej policji. - Nie wiadomo, czy przeżyłby, gdyby nie pomoc tych ludzi. To oni wezwali pomoc. Inaczej mógłby się wykrwawić.
Kierowca - według ustaleń policji - tuż po wypadku zatrzymał się i wysiadł z samochodu. Jednak nawet nie kiwnął palcem, żeby pomóc rannemu. W chwili wypadku dziewiętnastolatkowi wypadł z kieszeni telefon komórkowy. Kierowca opla odrzucił go w krzaki. - Prawdopodobnie nie chciał, żeby ranny wezwał pomoc - wyjaśnia Nalewajko. - Chciał w ten sposób zyskać na czasie.
Draniowi, na szczęście, nie upiecze się. Następnego dnia - ok. godz. 13 policjanci dopadli go na swojej posesji. Przybyli w samą porę. 25-latek zdemontował już z samochodu uszkodzone części. Były przygotowane do malowania. - Kilka godzin później byłoby już po herbacie - mówią mundurowi. - Samochód nie miałby żadnych uszkodzeń.
Adam G. - kilka godzin po wypadku - był trzeźwy. Prokuratura zażądała jednak dodatkowo badań krwi na zawartość alkoholu. Wyniki będą znane później. W poniedziałek składał wyjaśnienia w komendzie. Przyznał się do spowodowania wypadku. - Uciekłem, bo spanikowałem - powiedział. Nie przyznał się jednak do wyrzucenia telefonu. Grozi mu do 4,5 lat więzienia.
Reklama













Komentarze