Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Pożeniłem 10 procent miasta

Bardzo często u lekarza, w urzędzie lub w autobusie ludzie mówią mi, że udzielałem im ślubu. Podobno mam szczęśliwą rękę. Ale to nie ja zapewniam szczęście małżeńskie. Liczy się wzajemne zaufanie, szacunek i miłość. Teraz, po 14 tysiącach ślubów, odchodzę na własną prośbę. Będę robił nalewki.
• Ile przepracował pan w Urzędzie Stanu Cywilnego? - 30 lat. Co do dnia. • Ilu ślubów udzielił pan w tym czasie? - Około 14 tysięcy. Dokładnie nie jestem w stanie policzyć. • Czas na matematykę. 14 tysięcy par to 28 tysięcy ludzi. Lublin ma ok. 350 tysięcy mieszkańców. Odejmując niepełnoletnich, wychodzi na to, że pożenił pan 10 proc. miasta... - Myślę, że przez tyle lat tak jest faktycznie. • I jak się pan czuje z tą świadomością? - Bardzo dobrze. • Pamięta pan pierwszy ślub? - To było 28 grudnia 1976 roku w Ratuszu. Na stole ceremonialnym był przycisk, którym włączało się marsz weselny Mendelssohna. W tym dniu dwukrotnie ze zdenerwowania włączyłem marsz przed zakończeniem ceremonii. Bardzo szybko zlikwidowałem ten przycisk. Zastąpiłem go mikrofonem, dzięki któremu siedzący w sąsiednim pokoju pracownik wiedział, kiedy kończy się ślub i włączał muzykę. • Przez 30 lat można chyba wpaść w rutynę? - Za każdym razem przeżywałem ślub w indywidualny sposób. Nie ma dwóch takich samych ceremonii ślubnych. • Zdarzają się jakieś nietypowe? - Takich przypadków miałem wiele. Kiedyś stawił się przede mną kompletnie posiniaczony pan młody. Pytam go, co się stało. A on mi mówi, że to przyszli szwagrowie go tak załatwili, bo nie chciał żenić się z ich siostrą. Kiedyś udzieliłem ślubu równocześnie trzem parom - muzykom orkiestry wojskowej, którzy bardzo mnie prosili o wspólną ceremonię, na której będzie grała orkiestra wojskowa. W pamięci bardzo utkwiła mi też jedna para. Ona była młodą, piękną kobietą, on był sparaliżowany, poruszał się na wózku inwalidzkim. • Dawno to było? - Kilka lat temu. Ona była studentką psychologii i podczas praktyk w Domu Pomocy Społecznej poznała chłopaka sparaliżowanego od pasa w dół na skutek urazu kręgosłupa. • Skąd pan wie takie rzeczy? Nowożeńcy się zwierzają? - W sprawie tej studentki interweniowali u mnie jej rodzice. Nie chcieli takiej przyszłości dla jedynaczki. Wiele razy błagali mnie, żebym nie udzielał im ślubu. • Ale nie można ot, tak nie udzielić ślubu? - Nie można. • Zdarzyło się kiedyś, że małżeństwo nie doszło do skutku? - Raz w holu urzędu spotkałem parę, która później nie stawiła się na ceremonię. Nie wiem, dlaczego. Miałem też inną przygodę. Przyjąłem przysięgę od młodego, a kiedy przyszła kolej na młodą, ta osunęła się do stóp narzeczonego. Do ślubu nie doszło. • Wcale? - Wcale. Mimo że w \"Europie” czekało przyjęcie na 80 osób. Prawdopodobnie nie chciała wyjść za tego człowieka i wymyśliła taką sztuczkę. • Czy ludzie, którym udzielał pan ślubu, odzywają się po latach? - Bardzo często miewałem i miewam takie sytuacje, że wchodząc do lekarza, urzędu, czy jadąc autobusem słyszę jak pani, czy pan zwraca się do mnie: \"A! To pan udzielał nam ślubu!” • Dziękują, czy składają reklamacje? - Zawsze pytam, czy miałem szczęśliwą rękę. Odpowiadają, że tak. Ale chcąc poznać nie tylko tę przyjemną stronę życia, przez cztery kadencje byłem ławnikiem w sądzie, w Wydziale Rodzinnym, gdzie spotkałem parę, której pół roku wcześniej udzieliłem ślubu. Największym przeżyciem były dla mnie śluby dzieci tych małżonków, których ja kiedyś łączyłem. Wiem, że krąży w mieście opinia, że mam szczęśliwą rękę. Chociaż ja zawsze powtarzam, że ani osoba udzielająca ślubu, ani miesiąc, ani pogoda nie zapewniają szczęścia małżeńskiego. Zapewnia je wzajemne zrozumienie, szacunek i miłość. • Ale odkąd pojawiły się śluby konkordatowe, Urząd Stanu Cywilnego ma chyba zdecydowanie mniej pracy? - Tak. Od 1998 roku znacznie ubyło nam ceremonii, za to przybyło wiele formalności. Śluby są zdecydowanie przyjemniejsze. • Dlaczego odszedł pan na emeryturę? - Na własną prośbę. • Znudziła się panu ta praca? - Nie. Ale w pewnym momencie należy powiedzieć sobie \"dość”. • I nie będzie panu brakować ślubów? - W pierwszym okresie na pewno tak. Później się przyzwyczaję. • To co pan będzie robił na emeryturze? - Na pewno więcej czasu poświęcę swojemu ogródkowi działkowemu przy ul. Stary Gaj. To spora działka. Mam dużo pracy w Stowarzyszeniu Urzędników Stanu Cywilnego Rzeczypospolitej Polskiej, gdzie ponownie zostałem wybrany na wiceprezesa Zarządu Głównego. Jestem szefem dużego oddziału lubelskiego. Zasiadam w Radzie Programowej Europejskiego Stowarzyszenia Urzędników Stanu Cywilnego, właśnie przygotowujemy się do przyszłorocznego kongresu w Gandawie. Szykuję już poradnik dla kierowników USC. I na pewno znajdę więcej czasu na moją największą pasję: robienie nalewek. • Gdzie brał pan ślub? - W Chełmie, w tamtejszym USC i bazylice. To parafia mojej żony. • Dawno to było? - 46 lat temu. • I jak się układa w małżeństwie? - Świetnie. Mamy dwóch synów, sześcioro wnuków... • Napisze pan poradnik, jak szczęśliwie żyć w małżeństwie? - Nie. To każdy musi sam sobie poukładać.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama

WIDEO

Reklama