Reklama
O niektóre rzeczy nie pytaj
Jadę, bo chcę być bliżej. Zobaczyć na własne oczy to, czego nie ma w telewizorze. Czy jest niebezpiecznie? W Święto Zmarłych na polskich drogach zginęło kilkadziesiąt osób. A tam nikt.
- 16.11.2006 17:12
Z Maksem umówiliśmy się pod bramą. Trudno go nie zauważyć: w czerwono-białej chuście \"arafatce” na głowie nie pasował do zakutanych w szare kurtki lublinian.
- Chodzę tak po różnych miastach. Sprawdzam reakcje ludzi - mówi na powitanie. - Dzieci biorą mnie za postać z bajki, a dorośli zieją nienawiścią. Są nietolerancyjni i uprzedzeni z założenia. Zwłaszcza tutaj; na wschodzie.
Dwa tygodnie, cztery kraje, oddech wojny na plecach. Przygoda, którą może przeżyć każdy. Za nieduże pieniądze. - Pojechaliśmy z biurem podróży. Jakaś superoferta last minute. Kosztowało tyle, ile człowiek wydaje w ciągu roku na papierosy, kupując paczkę dziennie - mówi Maks i pokazuje mi swoje ciuchy. - Buty kupiłem za 40 zł w hipermarkecie, spodnie za 20 zł w Indiach. Nie muszę ubierać się w firmowe - tłumaczy swoją teorię małych oszczędności.
Na co dzień Maks Skrzeczkowski prowadzi knajpę \"U Radka” na kazimierskim rynku. Podróże to jego pasja. Stamtąd przywozi zdjęcia, które w cuglach wygrywają fotograficzne konkursy. Historie, których chce się słuchać. I przedmioty.
Elektryczna maszynka Brauna (używana) poszła za oryginalny beduiński nóż. Długopisem zapłacił za żółwia z kokosa. Otwieracz do piwa wymienił na skarabeusza.
- U nas na breloczek z herbatą Lipton raczej nikt się nie połasi. A tam ten towar ma wzięcie. Dlatego połowa mojego bagażu to rzeczy na handel wymienny. Wzięcie mają zwłaszcza koszulki i czapeczki reklamowe - mówi Maks.
Można się dogadać?
- Łamaną angielszczyzną bez problemu. Ale o niektóre rzeczy nawet nie warto pytać, bo i tak człowiek się nie dowie.
O co nie pytać?
- O Hezbollah. Gdy zapytałem o to jednego człowieka, to bez słowa przesiadł się do innego stolika.
- Wylądowaliśmy w stolicy Syrii, w Damaszku. Jakieś 50 km od granicy z Libanem. To zasięg rakiet Hezbollahu, tyle że te strzelają w drugą stronę. Na ulicach plakaty, na których bomba w kolorach flagi Izraela i Stanów uderza w zakrwawione dziecko. W telewizji przez cały dzień drastyczne relacje z linii frontu. W teledyskach bojówkarze z karabinami. Tę nienawiść czuje się wszędzie. Ludzie się nią nawzajem zarażają. W hotelu nad drzwiami mała żaróweczka.
To źródło światła na wypadek ataku: zbyt słabe, by było widoczne z zewnątrz. Takie drobne rzeczy sprawiają, że zaczynasz wierzyć w tę wojnę. Konflikt staje się namacalny.
- W Izraelu pytam Izraelczyka o wczorajszy wybuch. Odpowiada łamaną polszczyzną, że to pewnie żołnierze podnosili jakiś dom. Oni często te domy podnoszą. Że one potem spadają, to już nie ich wina. A poza tym jest spokojnie. Chyba że ktoś się trotylem obwiesi.
Bliski Wschód to nie tylko wojna. To Morze Martwe, w którym tapla się cała tablica Mendelejewa, a woda jest tak słona, że każdy potrafi pływać. To mieszkający na pustyni Beduini, którzy nie wiedzą co to podatki i rak. To wreszcie jordański król, który jak w starej bajce zakłada ciemne okulary i wypytuje taksówkarzy co ludzie myślą o władzy.
- Zastanawiam się, co mi dają podróże? Chyba mniej przejmuję się głupotami, a cieszę małymi rzeczami - śmieje się Maks. - Ciągnie mnie tam, gdzie coś się dzieje. I choć prawdziwą frajdę sprawia poznawanie różnych kultur, to przygodę można sobie zafundować wsiadając w pierwszy lepszy PKS.
Reklama













Komentarze