Reklama
Drugie życie secondhandu
Kiedyś uważane były za sklepy dla biedoty. Można w nich było kupić słabej jakości i mocno zniszczone ubrania z niemieckich śmietników.
- 01.03.2007 15:07
Dziś w lumpeksie szuka się ubrań najlepszych światowych marek i projektantów. Te znalezione są czyste, estetyczne, często nawet jeszcze nieużywane, bo posiadają oryginalne metki. Właściciele sklepów sami dbają o to, by na wieszakach pojawiał się jak najlepszy asortyment.
Katarzyna Jastrzębska łatwej pracy nie ma. - Miesięcznie przerzucamy około czterech ton używanych ubrań - tłumaczy właścicielka jednego z kraśnickich second-handów. - Wszystkie są najpierw wstępnie segregowane, zanim trafią na wieszaki. Nie mogę sobie pozwolić, aby byle co powiesić.
Katarzyna Jastrzębska w tej branży siedzi już ponad półtora roku. Zaczynała od prowadzenia hurtowni z odzieżą używaną. - Jak zobaczyłam, że można na tym wyjść lepiej niż na hurtowni, otworzyłam własny ciuchland - podkreśla.
Właściciele sklepów z używaną odzież dzielą swoich klientów na trzy podstawowe grupy.
Pierwsza grupa:
bardzo wymagająca i zasobna. Przychodzą i szukają markowej odzieży znanych projektantów. Kupują wszystkie oryginalne rzeczy, a potem chwalą się nimi w towarzystwie. Oczywiście fakt, że kupiły te ubrania w second-handzie przedstawiciele tej grupy skrzętnie skrywają.
Drugą grupa:
to ludzie, którzy w ciuchlandach się ubierają. Przychodzą regularnie, ubierają się tu od stóp do głów i wcale tego nie ukrywają. To grupa najlepiej zorientowana, kiedy i po co przychodzić. Nie przepuszczają żadnej nowej dostawy. Ale nie zawsze coś kupią: ta grupa klientów wie, czego chce i dokładnie tego szuka.
Trzecia grupa:
osoby biedne, których naprawdę nie stać na zakupy nowych ubrań. Często nie mają pieniędzy nawet na kupienie ubrań w szmateksach. Dlatego najwięcej pojawia się ich w dni z przecenami i wyprzedażami. Wtedy ubrania kupuje się za przysłowiowe grosze.
Remigiusz ma 30 lat, mieszka i pracuje w Kraśniku. Tu też kupuje ciuchy - w ciuchlandach.
Remigiusz należy do drugiej grupy. - Tu kupię modne ubrania dobrej jakości i na dodatek tanio.
- A ja bardzo lubię kupować koszule. Takich wzorów nie znajdę w żadnych sklepach. A jeżeli już, to za takie marki musiałbym zapłacić krocie - Paweł, o dwa lata młodszy od Remigiusza, jest już przedstawicielem pierwszej grupy klientów.
Ostatnio pojawiła się nowa kategoria stałych klientów. Kupują dużo i jak najtaniej, a potem pędem na bazary i targowiska w małych miejscowościach. Przebitka jest spora - nawet 100 proc.
Kupowanie w sklepach z używaną odzieżą jest jak wielka przygoda. - Nigdy nie wiesz, po co przychodzisz, z czym wyjdziesz, co uda ci się kupić. Do takiego sklepu nie przychodzi się z nastawieniem, że kupisz sobie spodnie określonego kroju i koloru - tłumaczy Natalia, studentka z Lublina. - Wtedy na pewno nic nie znajdziemy. Zakupy w ciuchlandach to polowanie na okazję. Kupuje się to, co akurat wpadnie w oko.
Najlepiej sprzedają się spodnie, koszule i bluzki. Ostatnio nieźle też idą skórzane buty.
- Kiedyś miałam takie dziwne buty. Stały na półce kilka miesięcy, wyceniłam je na osiem złotych. Pewnego dnia wpadł młody człowiek i mało co mu oczy nie wyskoczyły. Okazało się, że to specjalistyczne buty do wspinaczki górskiej, które w sklepie kosztują ponad trzysta złotych. A te moje były zupełnie nowe - wspomina Katarzyna Jastrzębska.
Hitem są też ubranka dla dzieci, zwłaszcza małych i niemowląt.
- Przychodzę na każdą nową dostawę. Szukam ubrań dla dzieci, można trafić naprawdę piękne, nowe i markowe ubranka. Takich nie opłaca się kupować w sklepach. Kosztują kilkanaście razy więcej, często są gorszej jakości, a dziecko szybko wyrasta - szczegółowo wymienia Teresa Mosińska, babcia dwóch uroczych wnuków. - A przy okazji kupię coś dla siebie i męża. Ostatnio? Komplet pościeli.
Dobry towar nie wystarczy. Klient musi:
a. dowiedzieć się o nim
b. myśleć, że to najlepsza okazja.
Stąd nowoczesne chwyty marketingowe. W środę nowy towar, w czwartek wszystko o połowę taniej. Jeden z lubelskich szmateksów stosuje inną technikę: każdego dnia jeden rząd wieszaków z ciuchami ma cenę złotówka za sztukę. Wciąż dobrze trzyma się sprzedawanie na wagę. A zawsze można się jeszcze potargować.
Trudno się dziwić, że coraz więcej ludzi wybiera second-hand zamiast supermarketu.
- To kwestia jakości. U nas za grosze kupują odzież markową z najwyższej półki. Ja mam ubrania z Anglii i takie marki jak GAP, Mark&Spencer, Maxmara czy Reebok - mówi Jastrzębska. - Trafiają się rzeczy od markowych projektantów. A w marketach pełno ubrań z Chin, które często rozpadają się po pierwszym praniu. Ja, odkąd prowadzę ten interes, to nie pamiętam, żebym kupiła jakieś nowe ubrania.
Reklama













Komentarze