Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Dęciaki

Średnia wieku chłopaków, którzy przyszli do domu kultury w Końskowoli to 70 lat. Ich związek z orkiestrą dętą jest tak dawny, jak historia peerelu.
Najwcześniej to chyba zaczął grać Tadek Kuna, który wstąpił do orkiestry w 1946 roku. - Było zapotrzebowanie na bas - wspomina. - Ale teraz gram na barytonie. Po nim był Bolek Rodzoś. - Ja byłem taki Janko Muzykant, dla mnie skrzypek to był anioł - śmieje się. - Ale kogo w ‘48 roku na wsi było stać na skrzypce? W końcu nauczyłem się na klarnecie. Zaraz po nim, albo nawet w tym samym czasie zaczął grać Marian Bisek. - Na basie. To taka największa trąba - dodaje tytułem wyjaśnienia. W połowie lat pięćdziesiątych już wszyscy chłopcy byli w zespole. - Człowiek posłuchał, jak w kościele grali, to wrażliwemu łzy się kręciły, dzieciakom oczy wyłaziły na wierzch. To był zaszczyt - wspomina Stefan Gębal. I do dziś zdania nie zmienił. Marian Sykut najpierw grał na wiejskich zabawach na akordeonie. - Gdzie tam kto miał radio. Akordeonista to był ktoś, a za chłopakiem z orkiestry to panny się oglądały. Siedzą obok siebie siwe głowy, ale pamięć jeszcze tęga. - Ech, jeszcze dotrzymujemy kroku młodym - żartuje Henryk Sułek. - Trzeba mieć geny muzyki w sobie. I my je mamy, choć usta już nie biorą i płuca nie chodzą. - To nałóg, jak u pijaka - stwierdza Marian Sykut. - Człowiek jak zaczarowany szedł obok - śmieje się Stefan Gębal. - Jak orkiestrant nuty dał potrzymać, to było szczęście. - Miałem trzynaście lat i był zwyczaj, że po nowym roku orkiestra po domach chodziła. Żeby mnie z sobą wzięli, to ja im bęben aż do stacji dźwigałem. A było co nieść - wtrąca Marian Bisek, który dziś gra na 15 kilogramowej tubie. - Mój wujo z Opoki na szczudle przychodził piechota. Na ślizgawicę sobie taką kolczatkę na szczudło zakładał - mówi Sułek. Ich orkiestra to historia. Historia parafii Końskowola, historia systemu i ludzi. I tylko oni to jeszcze pamiętają, bo młodzi już nie. - We wszystkie święta narodowe my grali, i na pogrzebach partyjnych też - opowiada Tadeusz Kuna. - Nikt nie płacił. Najwyżej za poczęstunek. - A pamiętacie, jak nas wywieźli na pogrzeb do Klementowic, a później piechotą trzeba było wracać? Na stypę to nas nie wołali. A cały obiad dla orkiestry to były dwa litry bimbru i ser wiejski. - A pamiętacie, jak w jednym roku było jeden po drugim dziewiętnaście pogrzebów, tak ich akowcy wytłukli? - A raz, jak na 1 Maja cały pochód czekał, a myśmy powiedzieli, że nie wychodzimy. Albo nam zapłacicie, albo nie gramy. Zostaliśmy w kościele, a pochód stoi. W końcu partyjniacy się namówili: dobrze, zapłacimy. Nic nam nie zrobili, choć to było jeszcze za Bieruta. Wspominają jeden przez drugiego. Ciężkie czasy, stalinowski zamordyzm, kiedy jednak obecność w zespole była ucieczką od czarnej rzeczywistości. Była też jedyną formą rozrywki, taką kuźnią talentów w stronach jeszcze bez dróg, gdzie chałupy były kryte słomą. - Większość z nas to byli rolnicy - mówią. - Jak trzeba było partyjniaka pochować, to z pola nas brali. Mówią, że mimo wszystko pogrzeby traktowali serio i nie zdarzyło im się grać takich wesołych kawałków. A grali jak umieli. - Oj, nikt specjalnie nie fałszuje - protestują głośno. -Z nutami to tak jak w polityce: co innego mówią co innego robią. Każdemu się zdarzy, a to że źle stanie, a to zęby nie te, proteza się ruszy... jeszcze gorzej jak wypadnie - śmieją się sami z siebie, a ich dystans do siwych włosów, do własnej słabości jest godny podziwu. Powtarzają uparcie: do orkiestry dętej trzeba mieć geny. Ci z Opoki, z Końskowoli, z całej tej okolicy takie geny mają. - Ja mówię pierwsza była orkiestra, zanim ciebie poznałem - dorzuca Marian Sykut pytany o to, ile razy żony się wkurzają, że ich nie ma. - Lepiej spytać, ile razy się nie wkurzają, to się prędzej doliczy - śmieje się Rodzoś. - Żona muzykanta w sobotę i niedzielę nie ma męża, a od poniedziałku pieniędzy - Sułek wyjaśnia sytuację w domu. - Panowie, trzeba powiedzieć, że w naszej orkiestrze nie same siwe głowy - wtrąca Sykut. - Już przybyło dużo młodzieży, dom kultury dał instrumenty, wójt przywiózł mundury z Holandii, wszystko jest jak trzeba. Przecież dwa, trzy razy w miesiącu mamy koncerty. Teraz w Opoce będzie 6 maja. - Nie ma takiej siły, żebyśmy przestali grać. I nasza orkiestra jak u Owsiaka będzie grała do końca świata - mówią jeden przez drugiego. - W orkiestrze są nasze dzieci i nasze wnuki. Przetrwaliśmy wszystkie burze i teraz też się nie damy. Jest w nas siła.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama

WIDEO

Reklama