Puławy będące jeszcze pod zaborami leżały na szlaku handlowym. Wisła była drogą, którą płynęły towary do Gdańska, a wraz ze zbudowaniem kolei żelaznej co bardziej operatywni obywatele zaczynali robić interesy. To wszystko sprzyjało rozwojowi miasta, choć wciąż jeszcze było ono ośrodkiem niewielkim. Tylko niektóre ulice były brukowane i z chodnikami. Ciasna, niska zabudowa nadawała Puławom prowincjonalny charakter. A mimo to, w mieście było dużo restauracji i wyszynków choć miasto liczyło zaledwie około 10 tys. obywateli. Wśród tej prowincjonalnej zabudowy wyróżniał się jeden budynek – to wybudowany przy ulicy Lubelskiej hotel.
Nowy hotel
– Przed I wojną światową Stanisław Janowski wybudował przy ulicy Lubelskiej hotel z restauracją i nazwał go na wzór warszawskiego \"Bristol” – opowiada Robert Och, historyk. – Budynek miał 2 piętra, 35 metrów długości, 30 metrów szerokości. Obok Janowski postawił szopę, chlew i stajnię, co jak na dzisiejsze standardy nie byłoby miłym sąsiedztwem. Za hotelem był sad owocowy. Z pewnością Janowski liczył na klientelę złożoną z kupców, dla których Puławy były przystankiem w podróży, ale też i celem robienia interesów.
Początek XX wieku przynosi zmiany. Pojawia się w Puławach kino, kwitnie życie kawiarniane. Na I piętrze hotelu znajdzie się kino \"Ilusion”. Janowski dobrze myślał – po obejrzeniu filmu część widzów na pewno schodziła do hotelowej restauracji albo kawiarni.
– Nadeszła I wojna światowa – mówi historyk. – Spłonął dach i wnętrze hotelu, także drewniane szopy. Hotel straszył ruiną jeszcze długo po wojnie. Jedynie stajnię zaadaptowano na mieszkanie dla dozorcy. Później są jakieś niezrozumiałe, dziwne transakcje finansowe – w latach 1929–1931 Spółdzielnia \"Pomoc” i Spółdzielnia Kredytowa wspólnie odbudowały hotel, który jednak wciąż był własnością Janowskiego. Ba, nawet wsparcia finansowego wysokości 10 tys. zł udzieliła mu Maria Krzyżanowska, która miała restaurację przy ulicy Szpitalnej.
Janowski brał jakąś pożyczkę bo w sądzie okręgowym w Lublinie w 1928 roku odbyła się licytacja tego zrujnowanego hotelu, a powodem było zaspokojenie długu wobec Wacława Pac-Pomarnackiego. Dług wynosił ponad 37 tys. zł.
Komornik wtedy nieruchomość tak opisał w \"Dzienniku Urzędowym Województwa Lubelskiego”: \"Nieruchomość należy do Stanisława Józefa Janowskiego i składa się z 3 tysięcy 171 metrów kwadratowych, placu zadrzewionego 51 drzewami owocowymi, murów z cegły po spalonym domu mieszkalnym długości 35 metrów i szerokości 30 metrów, szopy rozwalonej drewnianej długości 15 metrów i szerokości 5,5 metra, chlewików drewnianych i stajni drewnianej bez dachu, zniszczonej, mieszczącej w sobie 2-izbowe mieszkanie dla dozorcy”.
A przecież w latach trzydziestych hotel był wciąż własnością Janowskiego. Czy w inny sposób dogadał się z komornikiem?
Inny świat
– Udzielając pożyczki Krzyżanowska miała w tym swój cel – mówi Robert Och. – Dostała lokal na restaurację.
Maria Krzyżanowska urodziła się w 1890 roku w Bełżycach. Owdowiała bardzo młodo i została sama z rocznym i dwuletnim synkiem.
– Krzyżanowska na pewno znalazła się w sytuacji tragicznej, ale chyba była silną osobowością – uważa Mikołaj Spóz. – Wzięła los w swoje ręce. W 1918 roku od niejakich Skorupków odkupiła lokal w drewnianym domu przy ul. Szpitalnej. Od razu zaczęli tam przychodzić pracownicy pobliskiego Instytutu, lekarze, oficerowie choć restauracji czy jadłodajni było w Puławach dużo. Ustalił się profil klienteli inteligenckiej. Tu nad talerzami żarliwie dyskutowano o sprawach ważnych, po kilku nalewkach o mniej poważnych. Jej kuchnia była wyborna.
Krzyżanowskiej zaczęło się powodzić coraz lepiej, a pamiętajmy, że kobietom w tamtych czasach trudno było utrzymać się samodzielnie, a co dopiero odnosić sukces w biznesie.
W listopadzie 1931 roku pierwsze mrozy dawały znać o nadchodzącej zimie. Biały śnieg cienką warstwą przykrył kocie łby przed restauracją \"Bristol”. Pod jasno oświetlone wejście podjeżdżały dorożki, czasem nawet auta. Odbywała się uroczystość otwarcia nowego lokalu Marii Krzyżanowskiej.
Towarzystwo zaproszone znalazło się w innym świecie. Piękne, przytulne wnętrze, gustownie urządzone, dyskretne gabinety dające poczucie intymności, pokoje bilardowe, dwie sale dancingowe. W jednej zespół Mordki Lejmana grał najbardziej znane szlagiery, w drugiej był gramofon i kolekcja płyt z najlepszymi szlagierami.
– \"Bristol” był pierwszym lokalem w Puławach z szyldem świetlnym – dodaje Robert Och. – Lata trzydzieste były najświetniejszym okresem dla restauracji i jej sława sięgała daleko poza miasto.
– Do Krzyżanowskiej przyjeżdżali goście nawet z Warszawy – opowiada Mikołaj Spóz. – Bywali tu ministrowie, ambasadorzy. Lubił tu wpadać wyborny znawca kulinariów, dobrych trunków, znany bon vivant Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Przyjeżdżali ci, którzy kuchnię Krzyżanowskiej wspominali z pobytu w Puławach w 1920 roku, kiedy jeszcze było skromnie przy ulicy Szpitalnej, ale jedzenie zawsze było wyborne.
Pewnego razu pod \"Bristol” zajechały piękne limuzyny. Z jednej wysiadł przystojny mężczyzna z wąsami, z innych eleganccy panowie w cywilu i oficerowie. To pan prezydent Ignacy Mościcki ze swoją świtą wpadł na obiad.
– Profesor Michał Strzemski w swoich wspomnieniach pisał m.in. że \"zaglądali tu także tacy goście jak na przykład ambasador Francji bardzo popularny w Polsce Leon Noel (lubił najbardziej bristolowe zraziki po węgiersku) minister Juliusz Poniatowski, generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski, premier Leon Kozłowski, mecenas Ettinger (wielki amator szczupaka orlika)…. – cytuje Robert Och.
Świński interes
– Restauracja była prawdziwie demokratyczna, bo obok bywalców z wyższych sfer przychodzili tu także mieszkańcy Puław z różnych grup społecznych – zauważa Robert Och. Jednym z \"barwnych klientów był Władysław Głębicki. Tak go opisywał profesor Strzemski: \"spośród miejscowych kapitalistów grubszego kalibru do stałej klienteli, do rzeczywistych sztamgastów Krzyżanowskiej zaliczał się Władysław Damazy Głębicki, eksporter trzody chlewnej, zasłużony zaopatrzeniowiec korony brytyjskiej w zakresie bekonu. Przychodził on do lokalu zwykle w smokingu i zamawiał z reguły najdroższe trunki, zakąski i potrawy. Jeśli otaczało go jakieś towarzystwo, potrafił wydać w ciągu jednego wieczora 100 złotych (tyle, ile kosztowała spora świnia) i więcej”.
Głębicki dorobił się majątku na eksporcie trzody chlewnej na przełomie lat 20. i 30. Wraz z bratem zakłada w Puławach firmę handlową. Powszechnie mówiono o nim \"król bekonów”. Znakomicie wyczuł koniunkturę i umiał to wykorzystać – dużo wieprzowiny wysyłał do Anglii. Jednak na początku lat 30.-tych Anglicy nakładają ograniczenia mające na celu ochronę własnego rynku. Ale Głębicki szybko przestawia się na nowe rynki – wysyła towar do Rosji, Niemiec, Czechosłowacji, Austrii.
– Eksport dynamicznie się rozwija – mówi historyk. – Jednak firma Głębickich oparta była na skupie. W 1938 roku kupują majątek Palikije, żeby również rozwinąć hodowlę. Niestety, wkrótce przyszła wojna…
Koniec pewnej epoki
Tego strasznego, jesiennego dnia na wiślanym moście zadudniły niemieckie maszyny. Szyld restauracji upadł na bruk. Zawisł nowy – \"Deutsches Haus”.
– W czasie okupacji w \"Bristolu” jest restauracja tylko dla Niemców – mówi Mikołaj Spóz.
– W 1945 roku powstał tam prowizoryczny szpital, ale że nie było tam kanalizacji miejskiej, a ogród był zaminowany, szybko szpital się wyprowadza – uzupełnia Robert Och.
Restaurację dosięga rzeczywistość socjalistyczna. Maria Krzyżanowska uzyskała pozwolenie i po wyzwoleniu otworzyła lokal. Jednak przez nową władze była postrzegana nieprzychylnie – kapitalistka, burżujka. Dręczyli ją domiarami, aż w 1948 roku sama zlikwidowała firmę.
Reklama
Restauracja w hotelu Bristol w Puławach i świński interes
O dwojgu ludziach biznesu z Puław opowiadają Mikołaj Spóz, regionalista i Robert Och, historyk.
- 04.06.2014 08:04

Reklama













Komentarze