Reklama
Ludzie i psy
Z historii Ewy i Wojtka powstałby niezły romans. Szczepan, Szura i Olo to niepokorni wojownicy. W \"Psach” sprawdziliby się jak ulał.
- 16.08.2007 15:51
Wiera mogłaby być filmową \"Nianią”, bo odchowała już niejedno małe, niańcząc jak swoje własne. Już niedługo zagrają w prawdziwym filmie. O życiu, które napisało im najbardziej dramatyczne scenariusze. I o Krzesimowie, miejscu, gdzie znalazły swój dom
Pan Mariusz przestępuje z nogi na nogę. Czeka. Czekanie dłuży się niemiłosiernie, a on już chciałby wiedzieć: Czy to na pewno ona?
- Kama, Kamusia, śliczna moja! - mężczyzna rzuca się do młodziutkiej wilczurki, która wskakuje łapami na jego ramiona, oblizuje policzki, tuli się do nóg. - To ona - mówi głosem zmienionym ze wzruszenia.
Kama zaginęła miesiąc wcześniej. Wieczorem jeszcze pilnowała domu w Świdniku, a rano już jej nie było. - Ktoś ją ukradł - nie ma wątpliwości żona pana Mariusza. - Nawet nie było sensu jej szukać.
Do Krzesimowa pan Mariusz przyjechał nie w poszukiwaniu Kamy, ale po nowego psa. Przy okazji opowiedział historię zaginięcia ukochanej suczki. I tak od słowa do słowa okazało się, że młoda wilczurka z czerwoną obrożą od kilku dni jest w schronisku. - Ta historia ma happy end. Ale to, niestety, nie jest reguła - uśmiecha się smutno Maria Ferens, opiekunka zwierząt ze schroniska w Krzesimowie.
Dlatego, gdy ktoś przyjeżdża i mówi, że chce wziąć psa, pani Maria najpierw sobie z nim rozmawia przez siatkę. Sprawdza, ile człowieka jest w człowieku. Żeby znowu nie zgotować psu piekła. Takiego samego, z jakiego tutaj trafił.
Każdy pies to inna historia: głodu, samotności, poniewierki. Cierpienia, którego sprawcą staje się najczęściej człowiek. W Krzesimowie jest takich historii dokładnie 143. Większość z nich już na zawsze pozostanie tajemnicą. Ich ślady widać na ciele zwierząt; rany powoli się zabliźniają. Te w psychice pozostaną do końca. - Dopiero po pewnym czasie widać, jaką krzywdę człowiek wyrządził psu - mówi Alfred Matyjaszczyk, opiekun ze schroniska. - Gdy czuje się już bezpieczny, to otwiera się na ludzi, zaczyna się normalnie zachowywać. Choć nie wszystkie odzyskują wiarę w człowieka. Proszę spojrzeć na Łatkę.
Łatka to biało-ruda kundelka. Boi się gwałtownych ruchów, podniesionego głosu. Kiedyś pilnowała niewielkiego zakładu produkcyjnego w Świdniku. Zakład padł, a ona ze swoim synkiem została sama. Bez wody i jedzenia. - Podjeżdżaliśmy tam samochodem i karmiliśmy je - wspomina Matyjaszczyk. - Któregoś dnia syn Łatki pobiegł za nami aż do samego schroniska. Kilka dni później Łatka przyszła za nim. I zaraz urodziła
5 ślicznych szczeniaków. - Pamiętasz, w kim się zakochała Łatka? - pyta pan Alfred.
- W Antosiu - przypomina sobie pani Maria. - Razem zamieszkali w budzie, a z nimi gromadka dzieci. Wspólnie je wychowali.
Szczeniaki znalazły dom, a Antek, mieszaniec collie, który do schroniska trafił cały popalony papierosami, został adoptowany. Łatka została sama. Przez tydzień siedziała pod siatką. Smutna, stęskniona, nieszczęśliwa. - Któregoś dnia i po nią zgłosili się ludzie. Łatka wysłuchała, co mieli do powiedzenia i biegiem uciekła. Żeby jej tylko nie oddawać - opowiada Grażyna Śliwińska, wolontariuszka, która zaprzyjaźniła się z Łatką.
Czasem jest gorzej. W Łuszczowie miejscowi wskazali Alfredowi dół, w którym od dłuższego czasu leżał pies. - Podszedłem, patrzę, a tu kupa robaków. Pies leżał bez ruchu, a one jadły go żywcem. Na głowie i szyi Robaka, jak go pan Alfred od razu ochrzcił, było 7 głębokich dziur po widłach. - Stamtąd wyczesywałem robaki, setki ich było, tysiące...
Pirat miał świeżo obciętą łapę. Równiutko, siekierą. - To była tygodniowa rana. Pies cierpiał strasznie, ale się nie poddawał. Dziś Pirat wodzi rej w całej grupie krzesimowskich psów. Na 3 łapkach pędzi do furtki, obszczekuje gości. Pilnuje swojego domu.
Miluś przyjechał z wielką blizną na szyi. - Któregoś dnia wziąłem kosę, a Miluś z potwornym skowytem uciekł do budy. Mało jej nie rozniósł. Było jasne, co go wcześniej spotkało.
- Na wsi jest taki zwyczaj, żeby dorosłemu psu podciąć ogon szpadlem, żeby głośniej szczekał. Takie bestialstwo - dodaje pani Maria.
Pierwsze psy trafiły do Krzesimowa w maju 2003 roku. - Zaczynaliśmy pół roku wcześniej w Trawnikach, na 7 mkw. - opowiada Maria Ferens. - Mieliśmy 450 zł od dzieci ze szkoły nr 5 w Świdniku. I poczucie, że możemy zrobić dużo dobrego.
Wcześniej w księgarni, gdzie pracowała pani Maria, każdej niedzieli spotykali się ci, którzy nie mogli patrzeć na głodne, błąkające się po Świdniku i okolicach psy. - Braliśmy torby, gotowaliśmy jedzenie i ruszaliśmy na karmienie psów - wspomina pan Alfred. - Kilku nas było takich zapaleńców.
Krzesimów okazał się idealnym miejscem na założenie prawdziwego schroniska. - To za piękne, żeby było prawdziwe, pomyśleliśmy, widząc teren w środku lasu. Jak myśmy się cieszyli, że psy będą miały zieleń, przestrzeń... Będą mogły szczekać i biegać do woli.
Psy dostały swoje boksy. Teren schroniska ogrodzono, więc żadne zwierze nie musiało być przywiązane. Tak jest do dzisiaj. - Kiedy pies czuje się bezpiecznie, jest szczęśliwy - uważa pani Maria. - U nas psy nabierają ogłady, uczą się łagodności, normalnego życia. Można powiedzieć, że się resocjalizują.
- Nigdy nie usypiamy szczeniąt, wszystkie znajdują domy. Walczymy o życie każdego psa. Tak rozumiemy naszą pracę - dodaje Alfred.
Teraz krzesimowskie psy grają w filmie dokumentalnym o... sobie.
- Zjeździłem właściwie wszystkie schroniska w Polsce. I powiem tyle: to jest wyjątkowe - mówi Piotr Dobosz, autor filmu, który TVP pokaże już we wrześniu. - Dlaczego? Tu psy mają imiona, a nie numerki. Miłość, a nie tylko opiekę. Po prostu, prawdziwy dom.
- Co ja się do nich ogadam... - śmieje się Matyjaszczyk. - Wchodzę do boksu, każdego muszę wymienić po imieniu, coś do niego zagadnąć. Każdy musi się poczuć ważny, wyróżniony.
Wiera, prywatna rottweilerka pana Alfreda, codziennie przyjeżdża z nim do schroniska. Ma boks z innymi psami, które za nią szaleją, bo jest wesoła, towarzyska i bardzo opiekuńcza. Wychowała wszystkie szczeniaki bez matek. - Telenowelę można by nakręcić o tym zastępczym rodzicielstwie - śmieje się pan Alfred. - Albo romans, choćby o miłości Ewy i Wojtka.
Ewapole. Tak nazywała się miejscowość, w której pan Alfred znalazł pod sklepem czarną sukę, mieszańca wilka. - Już było wiadomo, że to będzie Ewa.
Ewa okazała się indywidualistką. Towarzystwo dobierała sobie starannie. Wszystko zmieniło się, gdy do schroniska przyjechał Wojtek. - Miłość od pierwszego wejrzenia. Jak u ludzi - wspomina Maria.
Psy zamieszkały razem. Dziś mają wspólną budę ufundowaną w ramach wirtualnej adopcji. - Wojtkowi nie wolno spojrzeć na inną sukę, bo Ewcia zaraz jest obrażona. Spuszcza mu nawet lanie, jak się za innymi ogląda. Kłócą się, a potem znowu jest zgoda. Stare dobre małżeństwo.
Kiedy Ewa w klinice leczyła chorą łapę, Wojtek nie spał, nie jadł, tylko na nią czekał. Był chory z tęsknoty. Gdy wróciła, oszalał z radości.
Olga Czarnecka przyjechała do Krzesimowa, żeby zaadoptować bezdomnego szczeniaka. Natychmiast otoczyła ją gromadka zaciekawionych psów.
- Psy wyczuwają dobrych ludzi - uważa pani Maria. - Niektóre same wybierają sobie nowych właścicieli. Taki Diablo czekał przy furtce na starsze małżeństwo. Od razu przytulił się do pana. A on: łzy w oczach. I mówi do żony: \"Mamy już swojego psa”.
Na takie chwile czekają psy i opiekunowie. - U nas jest im dobrze, ale wiemy, że mogą mieć jeszcze lepiej. Miłość na wyłączność.
Ale nie każdy, kto zgłasza się do schroniska, dostaje psa.
- Przychodzą ludzie z dziećmi, szukają dla nich pupilka. Dzieciaki szarpią psy, drażnią się z nimi, widać, że tak są nauczone; że to zabawka, przedmiot. Ja już wiem, że im nie dam psa. Zwierzęta też to czują, bo się chowają.
Albo inaczej: na wieś, na łańcuch, do pilnowania. Bez jedzenia \"żeby był ostry”. - Z takich nieludzkich warunków je zabieramy i nie zgotujemy im z powrotem piekła - zastrzegają opiekunowie.
Bo ludzie są podli - Przywiązują i wieszają psy na drzewach - wylicza pan Alfred. - Oddają, bo mówią, że jest stary i śmierdzi. Pies takiego rozstania nie jest w stanie przeżyć. Pan też będzie stary, mówię do takiego delikwenta. I co, dzieci oddadzą pana do domu starców albo wywiozą do lasu?
- Ostatnio przyjechała pani ze szczenną suką - dodaje pani Maria. - Nie dawała jej jeść, żeby ta się wreszcie od niej odczepiła. Coś się we mnie zagotowało. Tak jej powiedziałam: \"Idź kobito do kościoła, jak to pewnie masz w zwyczaju, zmów różaniec i żebym cię tu już więcej nie widziała”.
Reklama













Komentarze