Moja szkoła jest w domu
W szkole Korneliusza nie ma dzwonków, przerw, ocen, dzienników, klasówek, tablicy, kredy, stawiania do kąta, noszenia mundurków, wagarowania, ściągania.
- 27.09.2007 16:09
Nie ma, bo Korneliusz chodzi do szkoły, w której nauczycielką jest mama, a lekcje odbywają się w kuchni i pokoju.
Siódma: budzi się Korneliusz i jego młodsze siostry: Lidia i Iga. Śniadanie, poranne krzątanie.
- Czas na lekcje - mówi mama do Korneliusza. - Ale ja się teraz bawię - wymiguje się chłopczyk. Nie ma mowy. Dyscyplina musi być.
Najpierw angielski. Tak by było napisane w planie lekcji, gdyby chodził do tradycyjnej szkoły. - Ale my mamy plan domowy - śmieje się Anna Kopeć, mama chłopca. - I bez żadnych dzwonków, bo tresury nie uprawiamy. I nie przez 45 minut. Siedzimy 10-15 minut nad książką i dopiero później wracamy do nauki. Bo dzieci w tym wieku szybko się nudzą.
Kornel przechodzi do pokoju. Siada przy komputerze. Do nauki angielskiego ma specjalny program sprowadzony ze Stanów Zjednoczonych. - Home school edition - napis na pudełku pokazuje Radosław Kopeć, tata Kornela. - To program dostosowany do edukacji domowej. Z resztą w Stanach zbili na tym interes. Tam szkoły domowe są bardzo popularne. Tylko w Niemczech za naukę w domu rodzic idzie do wiezienia.
Rodzina Kopciów chciała mieć wybór. - Dlaczego się na to zdecydowaliśmy? Bo sami mamy przykre doświadczenia związane ze szkołą - twierdzi Anna. - Nauczyciele nas zniechęcali do nauki, a my nie wykorzystywaliśmy swoich maksymalnych możliwości.
Anna i Radosław chcą, by ich syn uczył się w domu przez całą szkołę podstawową i gimnazjalną. Później w tym samym trybie będą się uczyły Iga i Lidia. Z resztą już siadają obok brata i dopytują o literki. - To jest \"C”, a to \"A” - pokazuje dumnie Lidia. Za chwilę z siostrą śmigają do komputera, gdzie leci program do nauki języka. Powtarzają słówka. - Bo ja chcie się ucić jak Kojnel i citać tak jak on - tłumaczy Lidia. - Bo kiedyś pójdę do pjacy. Tak tata mówił.
O pójście do szkoły się nie dopytują. Tylko Korneliusz mówi świadomie, że do szkoły nie chce chodzić. - W domu jest fajniej - zapewnia na poważnie.
Tylko na w-f chodzi do szkoły. Kornel od dwóch lat wspina się na skałkach. - Trener zgodził się na to, bo syn jest zdyscyplinowany. W innym przypadku, nie zgodziłby się na wspinanie tak młodego dziecka - mówi Radosław.
Korneliuszowi kolegów nie brakuje. Nie siedzi z nimi w ławkach, ale spotyka się na placu zabaw czy na podwórku przed blokiem. Albo na skałkach w szkole. - Tam też słyszy dzwonek, widzi szkolne korytarze. Jak pójdzie do liceum nie będzie mu to obce - tłumaczy tata chłopca.
Mimo, że chodzi do szkoły domowej, to egzaminy go też nie ominą. - Raz na pół roku będziemy zawozić Korneliusza na egzamin do szkoły. Tam sprawdzą, jak mu idzie nauka - mówi mama. - Jeśli dyrektor szkoły stwierdzi, że uczeń nie radzi sobie z materiałem, może odebrać zgodę na edukację domową.
Zresztą już teraz mierzy się z egzaminami. Na płycie z nauką angielskiego co dziesięć lekcji jest test sprawdzający wiedzę z przekazanego materiały. - Trzeba go robić ze skupieniem. Bo jeśli czegoś się nie wie, lub błędnie się wpisze, to program cofa o te dziesięć lekcji. Wtedy Korneliusz się wścieka - śmieje się tata.
Im chłopiec będzie starszy, tym przedmiotów zacznie przybywać. Już znajomi rodziców - matematycy, historycy - zaczynają podrzucać ciekawostki ze swoich dziedzin. Później Kornel będzie miał normalne lekcje z geografii, biologii, fizyki. - Skorzystamy z pomocy korepetytorów - mówi mama.
Tradycyjna szkoła przeraża Kopciów. - Tuż po rozpoczęciu roku szkolnego, jechałem samochodem i słuchałem radia. Jeden z rodziców, który puszczał dziecko do szkoły, zastanawiał się nad skierowaniem syna do psychologa - opowiada Radosław. - To jakaś paranoja! Dlatego sądzę, że źle uformowana szkoła, jest narzędziem do niszczenia ludzi.
Ale ogólnie nie są przeciw szkole. Zdają sobie sprawę, że należą do mniejszości, bo tradycyjny system edukacyjny zawsze wygra z edukacja domową. Przekonali się o tym szukając dyrektora szkoły, który wyrazi zgodę na naukę ich syna w domu. Taka aprobata, to warunek do tego, by dziecko uczyło się pod opieką rodziców. - I zaczęły się problemy. Odwiedziliśmy kilku lubelskich dyrektorów szkół i ci niechętnie podchodzili do naszego pomysłu. Dlatego nasze kroki skierowaliśmy do szkoły w innym województwie. Trafiliśmy do dyrektora, który już miał uczniów, pobierających lekcje w domu - mówi Radosław Kopeć. - Na naszą prośbę też spojrzał przychylnie.
Reklama













Komentarze