Wyborcza bitwa o Anglię
Sobota 29 września. Typowy domek w dzielnicy Ealing, w zachodnim Londynie. Państwo Zellerowie wraz z synkiem Juliuszem mieszkają tu od czterech lat.
- 04.10.2007 18:29
Dzisiaj na lunchu mają niecodziennych gości. Liderzy PO - Donald Tusk, Janusz Palikot, Tomasz Lisek i Urszula Gacek - przybywają do Londynu w ramach kampanii wyborczej.
Ilu Polaków mieszka dziś w Wielkiej Brytanii, dokładnie nie wiadomo. Ich liczbę szacuje się na 600-800 tys. Niektóre źródła mówią nawet o ponad milionie. To pokaźny elektorat, więc wszystkie partie w mniejszym lub większym stopniu próbują przeciągnąć go na swoją stronę.
Donald Tusk z drużyną po wizycie u Zellerów odwiedził między innymi Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny w Londynie, gdzie spotkał się z Polakami. Sala wypełniona była po brzegi. - Ośmieszyłbym się, gdybym mówił dziś: \"Słuchajcie, wracajcie”. Bo co? Dam równie dobrze płatną pracę jak w Londynie? Nie dam. Ja muszę zrobić porządek w Polsce na tyle, żebyście sami o tym zdecydowali się za rok czy za pięć lat. Chcę przywrócić Polakom wiarę, że także w Polsce można żyć i zarabiać - mówił Tusk.
Trzy dni przed przyjazdem ekipy PO do Londynu zawitał Ryszard Kalisz z SLD.
- Przyjechałem namówić Polaków do głosowania - twierdzi Kalisz, który w ramach kampanii odwiedził miedzy innymi tygodnik \"Cooltura” i Polskie Radio Londyn. Spotkał się z rodakami w Klubie Orła Białego. - Znam oczekiwania Polaków mieszkających na Wyspach, bo wiele lat temu sam tu przyjeżdżałem zarabiać.
Na najbliższą niedzielę zaplanowana jest pierwsza polska polityczna debata na wyspach. W dyskusji transmitowanej przez Polskie Radio Londyn wezmą udział czołowi politycy PO, LiD, PiS oraz LPR.
Do udziału w wyborach namawia też były premier Kazimierz Marcinkiewicz, obecnie dyrektor wykonawczy w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie. - Wszyscy powinniśmy pójść do urn, bo także od nas, Polaków mieszkających w Londynie zależy przyszłość Polski.
Darka i Ewy nikt nie musi namawiać do głosowania. - Jestem Polakiem i zawsze głosowałem. - mówi Darek, absolwent Wydziału Humanistycznego UMCS w Lublinie. W Londynie jest dziennikarzem. W jego domu politycy raczej słuchali, a gospodarz opowiadał - o życiu w Wielkiej Brytanii, o oczekiwaniach emigrantów wobec polskich polityków. - Oni w ogóle nie mieli pojęcia, jak tutaj żyją Polacy - wspomina Darek. - Jedyną osobą, która cokolwiek mogła powiedzieć na ten temat, był Palikot. W końcu sam jest biznesmenem i wie, na czym polega różnica w podejściu państwa do biznesu pomiędzy Polską a Wielką Brytanią.
Kiedy wkrótce po objęciu stanowiska prezydenta RP Lech Kaczyński przebywał z oficjalną wizytą w Wielkiej Brytanii, media zwróciły na jego niefortunne określenie pod adresem polskich emigrantów. \"Nieudacznicy” - miał nazwać prezydent Polaków mieszkających na Wyspach. I na nic zdały się późniejsze przekonywania, że to był błąd w tłumaczeniu.
Kiedy z Londynu prezydent udał się do Edynburga, Polacy mieszkający w stolicy Szkocji zorganizowali mu niewielką demonstrację. Hasło zarówno na transparentach było jedno: \"Spieprzaj dziadu!”.
A Brytyjczycy co jakiś czas wytykają kuriozalne pomysły, jakie serwowane są przez obecne władze nad Wisłą. Prześmiewcze podteksty pojawiają się na łamach tutejszych mediów, ale i w życiu codziennym.
- Co znowu ci bliźniacy u was wymyślili - słyszą z ust Wyspiarzy polscy studenci brytyjskich uczelni, jak i pracownicy zatrudnieni w tutejszych firmach.
Wydaje się, że demonstranci z Edynburga stanowili odzwierciedlenie przeciętnego Polaka na Wyspach. W Wielkiej Brytanii zdecydowana większość Polaków, to nie tyle wyborcy konkretnego ugrupowania, co elektorat negatywny wobec PiS, Samoobrony i LPR.
Istnieje punkt wspólny, który pojawia się w kampanii każdego ugrupowania, reklamującego się na Wyspach. Obietnicą numer jeden jest tzw. abolicja podatkowa. Od lat 70-tych XX wieku, na mocy umowy międzynarodowej pomiędzy Polską a Wielką Brytanią obowiązywała tzw. zasada podwójnego opodatkowania. Krótko mówiąc, chodziło o to, że Polacy pracujący w Wielkiej Brytanii płacili podatek na Wyspach, a potem w Polsce. Umowa została co prawda zniesiona w zeszłym roku, ale nowe przepisy zaczęły obowiązywać dopiero od 1 stycznia 2007 r. Wszyscy Polacy, którzy pracowali tu przed tym terminem, powinni więc uregulować zaległości u polskiego fiskusa.
Gra idzie o spore pieniądze. Wiele osób z chęcią wróciłoby do Polski, by tam je zainwestować. Jednak nie zamierzają dzielić się z polskim urzędem skarbowym, i zamiast w kraju, otwierają biznesy na Wyspach. Abolicja podatkowa miałby uwolnić Polaków od tych wszystkich zaległości.
Janusz pochodzi z Lubelszczyzny. Nie chce ujawnić ani nazwiska, ani dokładnego miejsca zamieszkania, bo od trzech lat w Londynie ma zarejestrowaną firmę przewozową i boi się, że polski fiskus go odnajdzie i upomni się o zaległości.
- Może i przeniósłbym interes do Polski, ale sorry, jak by mnie nakryli, musiałbym zapłacić zaległy podatek za około dwa lata - mówi. -To zbyt duża kwota, aby ot tak oddać ją skarbówce.
Janusz będzie głosował. - Pierwszy raz w życiu. Może wreszcie będzie normalnie - mówi. - No i ta abolicja by się przydała.
Ale nie pojawią się przy urnach. - To będzie niedziela, jedyny wolny dzień w tygodniu. Jeśli miałbym taki lokal pod domem, to może bym i poszedł, ale jechać półtorej godziny przez całe miasto? Wolę odpocząć - mówi Jarek, pochodzący z jednego z większych miast Lubelszczyzny, który przez sześć dni w tygodniu pracuje przy remontach od rana do nocy.
- Nie zamierzam nigdy wracać do Polski i w ogóle nie obchodzi mnie to, co się tam dzieje. Na wybory na pewno nie pójdę - mówi Tomek Woźniczka z Katowic, grafik komputerowy. W Londynie od ponad trzech lat.
Ilu jest takich jak Tomek? Tego nikt nie wie, ale chyba jest więcej niż tych, którzy stawią się przy urnach.
Reklama













Komentarze