Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Czym się bawią duzi chłopcy

Kiedyś bawili się resorakami, szukali adrenaliny skacząc na rowerach albo... podglądając gołe panie. Teraz nadal to robią.
Tyle że mają o dwadzieścia parę lat więcej. - Ale goła baba - tak zawsze reagował Tomek, gdy widział zdjęcia nagiej kobiety. Miał wtedy jakieś dziewięć lat. - Spotykaliśmy się z kolegami i każdy przynosił wycinki, jakie udało mu się zdobyć w ciągu ostatnich dni. A czasy były takie, że byle odsłonięte kolanko robiło na nas wrażenie. Ale apetyt zaczął rosnąć w miarę jedzenia. - Właśnie wtedy zrodziło się moje zamiłowanie - tak o swoim nietypowym hobby mówi Tomek. - Zacząłem zbierać gazety z kobiecymi aktami. Ciężko było. W latach ‘80 \"prasy” męskiej było jak na lekarstwo. - Kiedyś zauważyłem jakieś kolorowe pisemko schowane u ojca w dokumentach. Nie mogłem się powstrzymać i zwinąłem - przyznaje ze skruchą Tomek. - Później widziałem, że ojciec czegoś szukał. Ale nie przyznawał się, czego. A mama ciągle chciała mu pomóc. Tymczasem w kioskach zaczęły się pojawiać kolorowe pisemka. - Jeden z tygodników wychodził w sobotę. Mało było tam golizny, ale zawsze coś - śmieje się 33-letni dziś Tomasz, pracujący jako przedstawiciel handlowy. Na początku miał opory, żeby kupować takie pisemka w kiosku. - Zawsze wyglądałem na starszego, więc problemów nie było. Pieniądze? Z kieszonkowego. Zamiast coli, kupowałem \"świerszczyki”. Kupowanie pisemek stało się nałogiem. - Mój pokój zaczął przypominać mały \"sex shop”. Nie dało się tego ukryć przed rodzicami. Jak mama to zobaczyła, złapała się za głowę i krzyknęła: \"synu, ty jesteś zboczony”. Dopiero ojciec ją uspokoił. W końcu miałem już 18 lat. Kiedy przeprowadzał się do swojej narzeczonej, wszystkie pisemka zostawił w rodzinnym domu. - Dziewczyny zostały u mamy - żartuje. - Po pierwsze nie chcę zagracać jej całego mieszkania, a po drugie: po co ma wiedzieć, że ma świrniętego faceta? Niedawno spróbował przeliczyć swoje zbiory. Doszedł do tysiąca i dał sobie spokój. Za dużo mu zostało do przeliczenia. - Chłopcy stają się mężczyznami zmieniając swoje zabawki na droższe. Tak jest w naszym przypadku - śmieje się Ireneusz Muszyński, współwłaściel SMK Extreme z Kraśnika, firmy która zajmuje się wypożyczaniem quadów. Zainteresowanie oryginalnymi pojazdami zrodziło się spontanicznie. - W ciągu piętnastu minut z kolegą zdecydowaliśmy się na zakup dwóch quadów. Ot, tak, żeby pojeździć - wspomina. Żeby kupić zabawkę Irek wziął kredyt. - Jedni wolą mieć jacuzzi w domu, inni quada. Pierwsze próbne jazdy odbywały się na placu przed domem kolegi. Uczyli się wszystkiego od podstaw, bo quadem jeździ się zupełnie inaczej niż samochodem. - Byliśmy totalnie zieloni. Na maszynach zaczęli jeździć dniami i nocami. W poniedziałki, wtorki, środy, soboty, niedziele. Wszystko jedno kiedy. Ciągnęły ich górki, wąwozy, lasy. - Pewnego dnia postanowiliśmy zrobić coś więcej. I równie spontanicznie jak przy zakupie pierwszego quda, stwierdziliśmy, że założymy firmę. Po dwóch latach firma ma 12 quadów. - Jeszcze na tym nie zarabiamy, ale jest coraz lepiej - cieszy się Irek. Kiedyś był moment, że Irek stwierdził, że rezygnuje. Planował sprzedać quada. Wszystko dlatego, że o mały włos nie stracił życia. Pędzili wtedy 130-160 na godzinę przez górki i wąwozy. To było stanowczo za szybko. Wyskoczył w górę. Znalazł się pod kołami. - Miałem więcej szczęścia niż rozumu - wspomina. Teraz już nie szarżuje. Na ekstremalne eskapady zakłada ochraniacze i kask. Ale jeździ godzinami. - Nie mam żony, jestem rozwiedziony. Mam więc mnóstwo czasu. Kiedyś zajmę się wybudowaniem domu i posadzeniem drzewa. Ale myślę, że rodzina nie przystopuje mojego hobby. W końcu wokół quadów kręci się całe życie. Jako mały chłopak rozdziawiał buzię, gdy widział samochód w telewizji. Teraz inni szeroko otwierają oczy, gdy dowiadują się, że Krzysztof Gregorczyk pojechał testować nowe francuskie bryki do Genewy czy obejrzeć prezentację we Frankfurcie. O tym, jak się jeździ wyszukanymi autami, pisze na portalu internetowym, który stworzył razem z kolegami. Nad francuskie.pl spędza całe noce. W ciągu dnia nie ma na to czasu, bo pracuje jako informatyk w kraśnickim banku. Żona na początku trochę marudziła o to przesiadywanie przy komputerze. I narzekała, gdy leciał do Frankfurtu. - Bo sama chętnie by się tam ze mną wybrała - śmieje się Krzysztof. - Ale z czasem przywykła. Wie, że ma męża skrzywionego na francuską stronę i wyleczyć się tego nie da. Za to dzieci połknęły bakcyla. 8-letnia Ola i 3-letnia Dominika nie przepuszczą żadnego testowego samochodu. - Każdym muszą się przejechać! A im auto bardziej niespotykane, tym chętniej do niego wsiadają - opowiada. - Oczywiście jak rysują samochody, to zawsze umieszczają na nich logo którejś z francuskich marek. Wszystko zaczęło się dawno, dawno temu. - Jako kilkuletni chłopak, nie miałem okazji widywać zbyt wielu modeli. Samochody francuskie, to była kompletna egzotyka w Kraśniku - wspomina. Kiedy nadarzyła się okazja, kupił auto. Jasne, że francuskie! Nigdy nie zdradził ich z inną marką. Dlatego też zapisał się do klubu Cytrynki. To miejsce, do którego prędzej, czy później trafiał każdy pasjonat citroënów. Pewnego dnia jeden z kolegów uznał, że cytrynka to za mało i powołał do życia francuskie.pl. Krzysztof został redaktorem naczelnym. - Zarobić się na tym nie da, a za coś trzeba kupić paliwo na wyprawę przez pół Europy, czy na bilety lotnicze do Frankfurtu na salon samochodowy. Dlatego na stronie zamieszczamy drobne reklamy, co umożliwia nam pokrycie tych najważniejszych kosztów - tłumaczy Gregorczyk. - Dokładać nie dokładamy, ale i nie wyciągamy z tego nic... poza przeżyciami związanymi z francuskimi autami. Szkoda przecież tracić życia tylko na obowiązki. Pasjonaci mają weselszą wegetację.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama

WIDEO

Reklama