Pod specjalnym nadzorem
Po 13 grudnia ‘81 nie zostali internowani tak, jak ich koledzy z „Solidarności”. Wolnością cieszyli się jeszcze przez prawie rok.
- 13.12.2007 13:48
A potem rozwieziono ich po całej Polsce; w miejsca, o których wiedziało tylko wojsko. Przesłuchiwano, straszono, namawiano do współpracy. Zabroniono mówić o tym, co ich spotkało. Musiało minąć ćwierć wieku, by historia specjalnych obozów wojskowych wreszcie wyszła na jaw
Październik \'82 - kilkudziesięciu lubelskich działaczy \"Solidarności” dostaje wezwanie do Wojskowej Komendy Uzupełnień w Lublinie. Są powołani do wojska. Już 5 listopada wyjeżdżają w nieznane, w sam środek leśnej głuszy na Podlasiu. Podróż z Lublina do tajemniczego Czerwonego Boru trwa ponad 10 godzin. Po drodze wsiadają mężczyźni wcieleni do wojska w Krakowie, Nowej Hucie, Wrocławiu, Łodzi, Gdańsku... W sumie ponad pół tysiąca osób. Na miejscu wojskowi prowadzą ich do baraków zbudowanych z bydlęcych wagonów. Każą zapomnieć o powrocie do domu. I zapamiętać: O Wojskowym Obozie Specjalnym nr 6 w Czerwonym Borze nikt nigdy nie może się dowiedzieć.
Po pierwszych przesłuchaniach nie ma wątpliwości: to wojskowy obóz internowania.
Rok temu po raz pierwszy napisaliśmy o perfidnej formie uwięzienia opozycjonistów w stanie wojennym. Opowiedziało nam wtedy o tym kilku lubelskich działaczy \"Solidarności” wywiezionych do Czerwonego Boru koło Łomży. Nie kryli, że to bolesne wspomnienia. Nie kryli, że przez lata milczeli - z różnych powodów. Ale teraz postanowili mówić. Z tych opowieści wyłonił się precyzyjny obraz obozu w Czerwonym Borze - odtworzyliśmy go szczegółowo, z budynkami, drogami, bramami wjazdowymi. Pomogły nam w tym pamiątki przemycone z obozu. Pomogli ludzie, którym zależało, by wojskowa hańba nie odeszła w zapomnienie. I zaraz pojawiło się pytanie: Ile podobnych obozów było jeszcze w Polsce? Ile osób zostało w nich uwięzionych?
- Przeczytałem ten reportaż i nie miałem wątpliwości, że pora przerwać milczenie - mówi Paweł Durakiewicz, opozycjonista wywieziony do Czerwonego Boru. - Chcieliśmy z kolegami zrobić wreszcie coś, co pozwoliłoby rozgryźć do końca tajemnicę specjalnych obozów wojskowych. Postanowiliśmy poszukać ludzi, którzy w podobny sposób byli więzieni w innych miejscach.
1 Zjazd Weteranów Specjalnych Obozów \'82-83 to efekt tego pomysłu. Efekt, który przeszedł najśmielsze oczekiwania organizatorów - lubelskiej \"Solidarności” i lubelskiego oddziału IPN. Na zjazd przyjechało z całej Polski ok. 100 byłych opozycjonistów, którzy zimą 1982 roku dostali powołanie do wojska. Zostali wywiezieni do czterech różnych obozów: w Czerwonym Borze, Budowie, Chełmie i Czarnem. Z Lubelszczyzny najwięcej osób trafiło do Czerwonego Boru, a także do Budowa k. Złocieńca (Koszalińskie).
- 3 listopada przyszło powołanie i trzeba było jechać - wspomina Wiesław Gawdzik z Kraśnika, który działał w \"Solidarności” w Fabryce Łożysk Tocznych. - W domu została żona i dwoje małych dzieci. Nie mieli pojęcia, gdzie mnie wywożą. Był strach, była niepewność... Ale rozkaz trzeba było wykonać.
Do tego samego obozu co Gawdzik powołanie dostał jego kolega z pracy, Wiesław Zbytniewski. - Pewnie, że było nam razem raźniej w pociągu. Ale już na miejscu na niewiele się to zdało, jak zobaczyliśmy gdzie nas wywieźli... Zielony garnizon w samym środku bagien. Stąd jeszcze nigdy nikt żywy nie uciekł, mówili nam wojskowi, tylko buty w bagnie zostawały po takich śmiałkach.
W Budowie, podobnie jak w Czerwonym Borze, wojsko prowadzi z opozycjonistami misternie przygotowaną psychologiczną grę. Celem ma być wzbudzenie strachu, niepewności, złamanie. - Wszystko o nas wiedzieli. I skrzętnie to wykorzystywali na przesłuchaniach - dodaje Zbytniewski. - Mało tego: w każdym baraku był kapuś. Donosił o wszystkim. To potęgowało poczucie bezsilności i niepewności jutra.
Stan wojenny może potrwać jeszcze całe lata - straszyli wojskowi. - I wy tu będziecie do samego końca. Jeśli w ogóle stąd wyjdziecie.
- Najgorsze były pierwsze tygodnie, gdy całkowicie odcięto nam kontakt ze światem - opowiada Paweł Durakiewicz. - W głowie tragiczne myśli: Co się dzieje z moją żoną, z dziećmi? Skoro zamknęli mnie, mogli zamknąć i ich. To wszystko wyglądało na kolejną eskalację stanu wojennego - stanu, w którym władza może zrobić z człowiekiem wszystko.
- Jakby tego było mało doszło jeszcze osobiste upokorzenie, upodlenie wręcz. Gdy chodziliśmy zamiatać osiedle wojskowe, cywilni mieszkańcy omijali nas szerokim łukiem, patrząc na nas z obrzydzeniem - opowiada Andrzej Barwiński ze Stalowej Woli. - Powód? Ostrzeżono ich, że jesteśmy niebezpiecznymi zboczeńcami i mordercami. Zdolnymi do wszystkiego.
Artur Kotyra dziś przewodniczy \"Solidarności” w Cukrowni \"Lublin”. 25 lat wcześniej też walczył o prawa ludzi: do sprawiedliwości, prawdy, uczciwości. I wylądował w Czerwonym Borze. - Moja żona była nauczycielką na wsi. Mnie zabrali w nieznane, ona została sama; z malutkim dzieckiem i w ciąży. Wtedy byłem zrozpaczony. Dziś, gdy o tym myślę, to czuję wściekłość. Dlatego chcę o tym rozmawiać z ludźmi, którzy przeszli przez to samo. Wtedy myślałem: jesteśmy siłą. I wciąż możemy wiele zrobić.
- Różniły się jedynie warunki bytowe w obozach. My mieszkaliśmy w namiotach, było nas dokładnie 306 - wspomina Andrzej Adamczyk z Gdańska, który został wywieziony do Chełmna. - A reszta była według tego samego schematu. Dlatego jest między nami jakaś niesamowita jedność. Słowami się tego nie da wyrazić.
Niektórzy tych słów szukają i, jak Ryszard Białkowski z Konina, mówią: Przeszliśmy gehennę. Inni w słowach nie przebierają. - To, co nam zrobiono, to zwykłe draństwo! - denerwuje się Leszek Jaronowski z Krakowa. - I nawet nie możemy powiedzieć, że byliśmy internowani...
- Dlatego założymy stowarzyszenie. Decyzja właśnie zapadła - zapowiada Jacek Firkowski, wiceprzewodniczący \"Solidarności” z Lublina, zamknięty w obozie w Czarnem. - To będzie nasz wkład w historię. I coś więcej, coś bardziej osobistego. Poczucie, że nie byliśmy i nie jesteśmy sami. I nie tak łatwo nas złamać.
Reklama













Komentarze