Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Nie przychodzą tu nawet myszy

Jaki był ten mój Lublin? To było miasto Krakowskiego Przedmieścia. A tam trzy neony.
Na jednym, przy domu sportu, nawet skakała jakaś piłeczka. Przy Lubliniance oranżadka puszczała kolorowe bańki. Oświetlone wystawy, tłum spacerowiczów - Marek Słomianowski uśmiecha się do wspomnień. Patrzy spoza okularów, czy dwóch klientów, którzy go dziś odwiedzili, podziela jego zdanie. Ale oni są młodzi i nie pamiętają tamtych czasów Siedzi Marek Słomianowski jak mądry filozof w swojej przeszklonej klatce. Otaczają go tysiące książek różnego formatu, wartości, wieku. Ci, co przyszli, z uwagą pochylają się nad pożółkłymi stronami zatopieni w lekturze. Marek mówi - kiedyś Krakowskie żyło. Sklepy, kawiarnie, księgarnie. Dziś tylko banki, telefony komórkowe i puby. Po południu wymarłe. Zresztą, tak jak tu - wzrusza ramionami. Szmer przerzucanych kartek jest głośniejszy, niż dźwięki dochodzące z ulicy. Antykwariat Marka Słomianowskiego przy Grodzkiej mieści się za grubymi murami. A właściwie, już się nie mieści. - Dziesięć lat w tym miejscu - uśmiecha się. - Dziesięć lat, a teraz drzwi trzeba zamknąć. Pora się pakować. Tu też mało kto przychodził. Michał Zdanowicz spojrzał zdziwiony. - Ja przychodzę - wyrwało mu się. - Popatrzeć, powertować, powdychać ten kurz i roztocza - roześmiał się młody. - Stare Miasto jest szczególne, wcale tu takiego ruchu nie ma. Ludzie przyjdą na jakiś jarmark, ale później nie wracają. Nie ma takiego pomysłu, żeby przychodzili często. A tak serio: to w innych miastach przy głównym trakcie lokalizowane są chociażby antykwariaty. One tworzą klimat. - A ja naliczyłem, że jest tu 41 lokali gastronomicznych. Po moim antykwariacie będzie pewnie czterdziesty drugi. Ceny? Wolałbym nawet nie mówić, ale na pewno czynsz za lokal w centrum Starego Miasta liczony jest w tysiącach złotych. Ja z moich książek tyle nie zarobię - wzrusza ramionami Słomianowski. - Na dobrą sprawę tu galerii jest zaledwie kilka, więc nie powinienem się dziwić, że tylko w weekendy przychodzi się na piwo na Stare Miasto. Obydwaj klienci kupują książki. Krótka dyskusja z nimi o autorskim ujęciu problematyki żydowskiej, o książkach Garlickiego i o amerykańskim poecie jednego wiersza. Wychodzą i w antykwariacie zapada cisza. - Jest tu około 12 tysięcy tytułów - zatacza krąg ręką właściciel. - Tak, znam wszystkie. To mój zawód. Wychodzi ze swojego miejsca. Opiera się o \"Słownik języka polskiego”. Obok czterotomowa historia sztuki kupowana kiedyś spod lady, stosy powieści biograficznych i tytułów, które dawniej były przedmiotem pożądania, umizgów w księgarniach i wynoszone tylnym wyjściem. Dziś leżą zakurzone, pożółkłe, niechciane. - \"Prywatne Męskie Gimnazjum imienia Stefana Batorego. Szkoła Lubelska. XXX-lecie” - czyta tytuł. - Kogo to obchodzi? - rzuca. A powinno. Całe dwie klasy z tego gimnazjum jak jeden mąż poszły na wojnę. A nie musieli. - O proszę - kartkuje książkę - zdjęcia Hartwiga, okładka projektu Kurzątkowskiego. Za jedyne 40 złotych... Dwustuletnie foliały leżą na półkach i czekają na swój nowy dom. Niektóre książki z lat siedemdziesiątych już są aukcyjne. Za niewielki tomik Przybosia zakwaszony, żółty, zapłacono blisko 7 tys. złotych. - Czy ktoś dziś wie, co to jest biały kruk? - zastanawia się przez chwilę. - Ja myślę, że gdyby dziś na Krakowskim Przedmieściu leżała biblia Gutenberga nikt by się nie zatrzymał. Słychać kroki na wysokich schodach. Przyszła kobieta sprzedać książki. Takich osób jest więcej niż chętnych do kupna. Niestety, spiętrzone tekturowe pudła czekają na wyprowadzkę. Nic się już nie kupuje. - Kto tu przychodzi? Sami wariaci - śmieje się głośno i od razu prostuje: Nie, ja nie mówię tego serio. Raczej myślę o pasjonatach. Ale tych albo ubywa, albo środowisko ludzi zbierających książki w Lublinie jest bardzo małe. I to w mieście tylu uczelni. Nawet myszy nie ma. - Myszy książek nie zjedzą, kołatki też nie, bo współczesny papier ma za dużo chemii - wyjaśnia. - Natomiast ten do połowy XIX wieku jest tak zakwaszony, że wkrótce te druki przestaną istnieć - wyjaśnia Słomianowski. - Dziś książki wyrzuca się na makulaturę. Nawet znalazłem tam XIX-wieczną polską książkę kucharską. Księgarzem jest od ćwierć wieku. - Gdybym był na państwowym, może bym jakąś jubileuszówkę dostał - wzdycha. - Po co to robię? Często zadaję sobie to pytanie, jak nikogo nie ma cały wieczór. A co innego mógłbym robić? - znów powtarza. - To mój zawód i moje życie. Nie zamierza z tego życia rezygnować. Ma nadzieję na nowe miejsce. Mówi, że jeśli znajdzie życzliwość w lubelskim Centrum Kultury, już wkrótce będzie to jego nowy, może szczęśliwszy, adres. Maria Kolesiewicz

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama

WIDEO

Reklama