Drugi pogrzeb dziadka
Na pogrzeb do Mircza przyjedzie spod Poznania rodzina i znajomi.
- 19.09.2008 14:57
Po 69 latach szczątki kaprala Jana Labrzyckiego wraz z towarzyszami broni spoczną na kwaterze żołnierskiej.
Pamiątki po dziadku: zdjęcia, kamizelka i guziki z marynarki ślubnej (samą marynarką zajęły się mole, nie dało się jej uratować), popielnica oraz narzędzia kowalskie - stojąca ręczna wiertarka, imadło, młot, kowadło, kolba lutownicza. - Bo mój dziadek był kowalem - mówi Ewa Labrzycka z wielkopolskiego Puszczykowa.
Spotkaliśmy się w kwietniu podczas ekshumacji na cmentarzu w Miętkiem (pow. hrubieszowski). - Przy jednej czaszce znaleziono kulę. Może to przypadek, a może to był mój dziadek? Pan Lewandowski wspominał, że dziadek zginął od strzału w skroń - dzieliła się na gorąco domysłami.
W środę minie 69 lat od jego śmierci. Przeżył dokładnie 32 lata i miesiąc.
Zebrane w czasie ekshumacji kości złożono do trumien, które spoczęły na mireckim cmentarzu. - Większość z naszych żołnierzy była rozstrzelana, jeden zginął od strzału z broni krótkiej w skroń. To był najprawdopodobniej właśnie kapral Labrzycki - powiedział po ekshumacji Lech Szopiński, wójt gminy Mircze, który jest z wykształcenia historykiem.
Kapral Jan Labrzycki otrzymał powołanie pod koniec sierpnia 1939 roku. Pożegnał się z żoną Janiną i małymi synkami - Zeniem oraz Władziem - i razem z kolegą z tej samej wioski, kapralem Szczepanem Lewandowskim, ruszył na wschód. Obaj zostali wcieleni do plutonu łączności 24 pułku piechoty w Łucku.
Oddziały łuckiego pułku przemaszerowały do Włodzimierza Wołyńskiego. Tu dotarła do nich wiadomość, że Armia Czerwona atakuje od wschodu, a Niemcy dotarli już do rzeki Bug. Pułk został rozproszony. Labrzycki z kolegami przeprawił się przez Bug i dotarł do majątku Romualda Świeżawskiego w Miętkiem.
W niedzielę 24 września kwaterujących we dworze i parku Polaków zaatakowali Sowieci. Potyczka trwała około pół godziny. Zginęli nasi żołnierze, ale zabito też kilku czerwonoarmistów. Wobec zdecydowanej przewagi Sowietów dalsza walka nie miała sensu. Polacy musieli się poddać.
Sowieci ustawili ich w szeregu.
Szeregowców oddzielono od oficerów i podoficerów. Tych ostatnich wyprowadzono na ściernisko.
Stanęli nad rowem melioracyjnym.
- Usłyszałem salwę. Patrzę jak pada jeden, a potem drugi kolega. Kiedy przewrócił się czwarty, upadłem i ja. Chociaż nie zostałem nawet ranny, leżałem nieruchomo. Po chwili usłyszałem trzask pojedynczych wystrzałów. To dowodzący egzekucją Ukrainiec szedł z naganem w ręku i dobijał rannych. Pomyślałem \"O Jezu, to już koniec” - wspominał Szczepan Lewandowski, któremu cudem udało się wyjść cało z egzekucji. - Słyszałem, jak podszedł i stanął nade mną. Poszarpał mnie za polowy mundur i chwycił za koszulę. Nie drgnąłem i nadal udawałem martwego.
Pociągnął za cyngiel, ale zamiast strzału usłyszałem krótkie \"pyk”. Nie miał już nabojów. Zawołał na jednego ze swoich żołnierzy i kazał mnie dobić. Tamten odpowiedział, że też nie ma już amunicji. Podobny rozkaz wydał następnemu. Ten strzelił mi między nogi, w pobliżu krocza, ale nadal żyłem. Nawet mnie nie drasnął.
- Pan Lewandowski wrócił do Puszczykowa i powiedział mamie o tym, że ojciec zginął pod Hrubieszowem - wspomina 70-letni Zenon Labrzycki, młodszy syn Jana (starszy, Władysław, zmarł w 1943 roku w wieku ośmiu lat).
Czerwonoarmiści prawdopodobnie rozpoznali wśród polskich żołnierzy oficera, który miał wcześniej do nich strzelać. Zabitych miejscowi pogrzebali w zbiorowej mogile w rogu cmentarza prawosławnego. - Furmanką woziliśmy z bratem trupy - wspomina 84-letni Józef Szpyrka z Miętkiego. - Wszędzie mieli rany. Leżeli na niwce.
Zginęło 14 polskich żołnierzy. Wiadomo, że wśród zamordowanych był kapral Labrzycki i sanitariuszka Irena Grzywacz. - Matka poszukiwała jej po wojnie na terenie ZSRR i wszędzie, gdzie tylko się dało - opowiada wójt Szopiński.
Ostatni raz młodziutka sanitariuszka widziana była 23 września 1939 r. w chełmskim szpitalu polowym, skąd z transportem rannych ruszyła w kierunku Hrubieszowa. I tam dopadła ją śmierć.
Nie udało się ustalić nazwisk pozostałych zabitych. Rzeź udało się przeżyć Lewandowskiemu i prawdopodobnie jeszcze dwóm żołnierzom. Na pewno uratował się podporucznik Tadeusz Sołtys spod Rawy Ruskiej.
Żona Jana Labrzyckiego zmarła w 1997 roku. Wiedziała tylko tyle, że jej mąż pochowany jest gdzieś pod Hrubieszowem. Zenon Labrzycki wraz z córką Ewą po raz pierwszy odwiedził jego grób siedem lat temu. - Chcemy, by szczątki dziadka spoczęły na tej ziemi razem z towarzyszami broni - mówi wnuczka kaprala Labrzyckiego.
Uroczysty pochówek z ceremoniałem wojskowym zaplanowano na wrzesień, ale już wiadomo, że dojdzie do niego najprawdopodobniej 11 listopada. Granitową kwaterę zaprojektował Marek Moderał. Prace na cmentarzu trwają. Prawie 50 tys. zł wyłożył na ten cel Krajowy Komitet Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Do kwatery wojskowej na mireckim cmentarzu przeniesione zostaną także prochy żołnierzy poległych w 1920 roku w wojnie polsko-bolszewickiej pod Rulikówką i Anusinem k. Mircza.
Przy zbieraniu materiałów wykorzystałem nagranie audycji \"Przeżyłem własną śmierć”, która wyemitowano 4.09.1993 r. w Radiu Poznań.
Reklama













Komentarze