Reklama
Dlaczego chcesz mi ją zabrać?
Nawet nie wiem jak wygląda, jakie ma oczy, włosy. Czy jest do mnie podobna. Śni mi się, że biorę ją na ręce, mocno przytulam.
- 16.10.2008 21:01
I zaraz przebudzenie. I pierwsza myśl - przegrałem jako ojciec, pedagog, jako człowiek. Przegrałem swoje dziecko.
Śliczna blondynka. Tak pomyślałem o Marcie, gdy pierwszy raz ją zobaczyłem. Śliczna i pełna ciepła. To ciepło dostrzegłem w dużych, niebieskich oczach i... przepadłem na zawsze. Marta pracowała wtedy w drogerii, do której przypadkiem wpadłem. Poprosiłem ją o numer telefonu i zadzwoniłem tego samego dnia. Wykręciła się od spotkania. Potem jeszcze kilka razy, więc dałem sobie spokój.
Teraz myślę, że to był znak, by trzymać się od niej z daleka. Ale los chciał inaczej.
Dzięki temu jestem dziś ojcem.
Za rok zobaczyłem ją w innym sklepie. Znów zrobiła na mnie wrażenie, ale tym razem to ona pierwsza zaproponowała spotkanie. Pojechaliśmy do Kazimierza. Kawa, spacer, luźne żarty. Dobrze nam się gadało. - Pasujemy do siebie - pomyślałem. Zaczęliśmy się spotykać. Znalazłem w niej to, czego zawsze szukałem w kobiecie: ciepło, czułość, wrażliwość. Nie chodziło wyłącznie o seks, ale o to, że przy niej czułem się bezpiecznie, dobrze po prostu.
Z taką kobietą - pomyślałem - mógłbym spędzić resztę życia.
\"Z takim facetem jak ty chciałabym mieć dziecko” - powiedziała mi Marta.
Czego trzeba więcej, żeby razem być? Żeby myśleć o wspólnej przyszłości? Wydawało mi się, że niczego.
Byłem zakochany.
Kiedy Marta powiedziała, że chce zajść w ciążę, ucieszyłem się. Byłem na to przygotowany. Już wcześniej rozmawialiśmy o ślubie, a dziecko tylko przyspieszyło pewne decyzje. Ślub zamówiliśmy na sierpień. Zaczęliśmy chodzić na nauki. I nagle: szok. Marta powiedziała, że nie jest kobietą dla mnie. Że musi to wszystko przemyśleć. Wyprowadziła się do rodziców, a ja zostałem sam z głową pełną najgorszych myśli. I pytaniem: Dlaczego?
Po kilku dniach wróciła. Powiedziała, że zrobiła test ciążowy i będziemy mieć dzidziusia.
Oszalałem ze szczęścia.
Poszliśmy do lekarza. Pani doktor zbadała Martę, potwierdziła ciążę i pogratulowała nam. Marta szepnęła mi do ucha, że jeśli urodzi chłopca, to będzie takim przystojniakiem jak ja. Odszepnąłem jej, że marzę o dziewczynce. Ślicznej jak ona. Oboje byliśmy w euforii.
Zacząłem dopytywać lekarkę o różne szczegóły. Jak trzeba się odżywiać w ciąży, czego unikać, co może być niebezpieczne dla dziecka. Pytałem, jak będzie wyglądał poród, bo chciałem przy nim być. Trafiliśmy na fajną doktorkę. Wszystko nam wytłumaczyła.
Teraz zeznaje w sądzie jako mój świadek. Z tego naszego spotkania zapamiętała, że byłem wyjątkowo czuły i opiekuńczy wobec Marty. Że razem z nią czekałem na nasze dziecko.
\"Jakoś nie czuję tego wszystkiego” - powiedziała mi któregoś dnia Marta. I jeszcze: \"Dziecko musi mieć ojca w papierach, ale przecież do tego wystarczy ślub cywilny”.
Poszedłem na kompromis i przełożyliśmy ślub o 2 miesiące. Nie układało się wtedy między nami, to fakt. I nie chcę całej winy zwalać na Martę. Miałem problemy ze zdrowiem, byłem zdenerwowany, bałem się operacji. Może za bardzo skupiłem się na sobie i nie dostrzegłem, że coś się psuje? A może po prostu chciałem, by Marta choć raz skupiła się na mnie, na moich problemach? Nic z tego. Dla niej ważne było, żeby się dobrze ubrać, poszpanować przed znajomymi. Kasa i zabawa. Przystopuj trochę, przecież jesteś w ciąży - prosiłem. \"Moje dziecko, moja sprawa” - odpowiadała.
To nie jest kobieta dla mnie - przemknęło mi przez myśl. Ale natychmiast druga myśl: Przecież dziecko jest w drodze...
Rozstaliśmy się. Było burzliwie. Awantury, pretensje. Takie klasyczne obrzucanie się błotem. Wkrótce potem miałem operację, potem poszedłem na długie zwolnienie. W ogóle jej to nie interesowało. Dzwoniłem i pytałem: Jak się czujesz? Dbasz o siebie? Jak dziecko? Coś mi tam odburkiwała, ucinała szybko temat. Już wtedy mnie skreśliła, nie byłem jej do niczego potrzebny. Swoje zrobiłem, mogłem odejść. Tak, przyznaję: czułem się upokorzony, wściekły, zraniony. I przerażony, bo nie wiedziałem, co dalej. Co z moim dzieckiem? Poszedłem do lekarki, u której byliśmy razem z Martą. Miałem nadzieję, że wciąż prowadzi jej ciążę, że powie mi kiedy będzie poród. Ale Marta się już u niej nie pokazała. W oczach pani doktor zobaczyłem litość.
O tym, że urodziła się Oliwka dowiedziałem się z sądowego pisma. To był pozew o ustalenie ojcostwa, alimenty i równoczesne odebranie mi władzy rodzicielskiej. Czyli: płać i na zawsze spadaj z naszego życia. Oniemiałem.
Nie wierzyłem, że Marta może być zdolna do takiej podłości. Nie tylko wobec mnie, ale przede wszystkim wobec Oliwki. - Przecież ty pozbawiasz dziecko ojca! - wykrzyczałem jej. - Co powiesz naszej córce, gdy o mnie spyta? Jak jej wytłumaczysz, że wszystkie dzieci mają tatę, a ona nie?!
Ale do niej nic nie docierało. Przestała odbierać moje telefony. Już nie byłem dla niej facetem, ojcem.
Tylko pozwanym.
Tracę swoje dziecko. Z tą myślą budzę się każdego dnia. Nie wiem nawet jak wygląda, jakie ma oczy, czy już się uśmiecha. Do kogo jest podobna. Nigdy jej nie widziałem, choć ma już kilka miesięcy.
Czasem mi się śni: biorę ją na ręce, przytulam. Ale jestem w tym śnie niespokojny, jakiś nieswój. Budzę się i nie mam złudzeń: przegrałem na każdym polu. Osobistym i zawodowym.
Jestem pedagogiem. Na co dzień pracuję z dziećmi, które nie mają rodziców, normalnej rodziny. Wiem, jaka to skaza, jaki balast. Jak ciężko z tym normalnie żyć. Nieraz widziałem dzieci, które błagały matkę, albo ojca: Nie opuszczaj mnie. Wiem, co to znaczy. Wiem to doskonale.
A jednak moje dziecko może mieć zgotowany taki sam los.
Chcę utrzymywać Oliwkę. Chcę ją przewijać, układać do snu. Jeśli nawet nie codziennie, to wtedy, gdy Marta mi na to pozwoli. Chcę być przy jej pierwszych krokach, u lekarza. Chcę, żeby wiedziała, że ma ojca. Tak jak inne dzieci.
Przygotowałem dla niej pokój. Jest kolorowy i pełen zabawek. Będzie zawsze na nią czekał. Tu jest jej drugi dom.
- Ułóż sobie życie, z kim chcesz, bądź szczęśliwa - mówię do Marty - ale nie zabieraj mi Oliwki.
Ona na to nie zasługuje.
Reklama













Komentarze