Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Unia Wilkołaz ciągle zaskakuje, ciężka praca jednak popłaca

Unia Wilkołaz jeszcze kilka dni przed rozpoczęciem sezonu miała występować w klasie A. Gra jednak w okręgówce i zwłaszcza ostatnio gra, jak z nut. Obecnie ma na koncie cztery zwycięstwa z rzędu
Skąd tak wysoka forma zespołu, który szykował się na niższą klasę rozgrywkową?

– Bardzo solidnie pracowaliśmy w lecie. Rozpoczęliśmy przygotowania na początku lipca i ćwiczyliśmy cztery razy w tygodniu. Można powiedzieć, że poważnie podchodzimy do tematu – wyjaśnia trener Unii, Kamil Miazga. I dodaje, że dzięki grze w klasie okręgowej w ostatniej chwili udało się przeprowadzić kilka ważnych transferów.

– Dwóch zawodników szykowało się do odejścia, bo nie chcieli grać tak nisko. Skoro jednak dostaliśmy szansę w okręgówce postanowili zostać. Dodatkowo wrócił do Polski Krzysiek Ściegienny i udało się pozyskać ze Stali Kraśnik bardzo dobrych młodzieżowców w postaci Piotra Wierzchowskiego i Marcina Drąga.

Dzięki temu mamy w kadrze naprawdę solidnych 18-19 chłopaków i przed każdym meczem jest w kim wybierać. Nie mogę też narzekać na frekwencję podczas treningów. Cały czas mam do dyspozycji przynajmniej 15-16 piłkarzy.

Po ostatniej wygranej z Błękitem Cyców 4:1 Unia zajmuje piąte miejsce w tabeli z dorobkiem 21 punktów. W tym roku zagra jeszcze z Granitem Bychawa i POM Iskrą Piotrowice. Dwa zwycięstwa mogłyby dać nawet miejsce na podium po rundzie jesiennej.

– Na razie nie myślimy o żadnym konkretnym miejscu. Naszym celem na początku sezonu było utrzymanie i na tym się skupiamy. Będziemy jednak walczyli w każdym spotkaniu o jak najlepszy wynik i zobaczymy, gdzie nas to zaprowadzi na koniec pierwszej rundy. Na razie zamiast gadać, trzeba po prostu grać – przekonuje szkoleniowiec Unii.

NIETYPOWA CZERWONA KARTKA

W ostatnim meczu Unii z Błękitem doszło do nietypowej sytuacji. Rezerwowy bramkarz gości Mikołaj Suduł powiedział kilka ostrych słów do sędziego i obejrzał za to czerwoną kartkę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że golkiper siedział na ławce rezerwowych.

– Chodziło o bramkę dla nas. Akurat to ja uderzyłem do siatki z dystansu, ale jeden z naszych graczy, który był na spalonym się schylił, żeby przepuścić piłkę. Arbiter uznał, że przeszkadzał bramkarzowi. Było jednak trochę zamieszania, bo główny wskazał na środek, a boczny podniósł chorągiewkę.

Ostatecznie gol nie został uznany, a Mikołaj musiał mieć największe pretensje. Nie wiem jednak, co dokładnie powiedział, że sędzia ukarał go aż tak surowo – wyjaśnia Kamil Miazga.

Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama