Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Piotr Świerczewski: nie jestem czarodziejem

Rozmowa z Piotrem Świerczewskim, trenerem Motoru Lublin.
Piotr Świerczewski: nie jestem czarodziejem
Piotr Świerczewski, trener Motoru Lublin (Jacek Świerczyński)
• Pańskie przyjście do Motoru Lublin było ogromną niespodzianką. Ilu znajomych zadzwoniło i pukało się w czoło?

– Nikt nie pukał się w czoło. Nie ukrywam, że pragnę pracować w ekstraklasie. Teraz jestem jednak w Motorze Lublin i chcę zbudować tu dobry zespół. Nie jestem człowiekiem, który czeka, aż komuś podwinie się noga. Nie chciałem marnować czasu, dlatego zdecydowałem się na pracę w klubie z Al. Zygmuntowskich. Kiedy byłem w ŁKS Łódź, to na trybunach ciągle pojawiał się trener Marek Chojnacki i rozpowiadał, że gramy fatalnie. Ja nie jestem takim człowiekiem i współczuję ludziom, którzy postępują w taki sposób, bo to oznacza, że nie potrafią sobie poradzić w życiu. Swoje w życiu osiągnąłem i cieszę się, że po zakończeniu kariery zawodniczej zostałem przy futbolu. Piłka nożna wciąż mnie bawi i to jest dla mnie najważniejsze.

• Jakie były pierwsze wrażenia, kiedy zobaczył pan obiekt przy Al. Zygmuntowskich?

– Byłem do tej pory na trzech stadionach w drugiej lidze i każdy z nich był lepszy od obiektu Motoru. W Płocku jest olbrzymia hala sportowa i zadbane boisko. Nawet miejscowości dużo mniejsze od Lublina, takie jak Suwałki czy Siedlce mają piękne stadiony. Tymczasem, w Lublinie mamy relikt przeszłości. Ten obiekt nie powinien funkcjonować. Lublin, jako miasto liczące prawie 400 tys. mieszkańców, zasługuje na stadion podobny do tego w Kielcach. Inną sprawą jest zaplecze treningowe. Szanujący się klub powinien posiadać kilka boisk treningowych. Już teraz musimy ćwiczyć o godz. 16, a za kilka tygodni będzie to pewnie godz. 15. To nie jest profesjonalne. Już nawet w ŁKS były lepsze warunki, bo tam mogłem korzystać z hali sportowej. W Motorze w zimie najprawdopodobniej będziemy musieli tułać się po szkołach.

• Jakim trenerem zamierza pan być?

– Mój styl pracy określiłbym jako francuski. Nie będziemy biegać po lasach czy górach. Chcę, aby moi podopieczni jak najwięcej ćwiczyli z piłkami. Wysłanie zawodników na kilkudziesięciominutową przebieżkę jest pójściem na łatwiznę. Chcę również, aby mój zespół nie tracił bramek. Na razie nie udaje nam się zrealizować tego założenia. Gole tracimy jednak po indywidualnych błędach. Muszę podkreślić, że czas jest naszym sprzymierzeńcem. W ŁKS ludzie mieli pretensje o słabą grę już po tygodniu mojej pracy. Tylko, że zapomnieli o tym, że musiałem brać piłkarzy praktycznie z lasu. Na zieloną murawę wyszliśmy dopiero trzy tygodnie po rozpoczęciu rundy. Pod koniec mojej pracy w ŁKS zespół grał już bardzo dobrze. Gdyby działacze utrzymali skład i graliby nim w pierwszej lidze, to teraz ŁKS rządziłby w tych rozgrywkach i bez problemów wrócił do ekstraklasy. W Motorze Lublin też będzie dobrze. Proszę pamiętać jednak, że nie jestem czarodziejem. Ci pstrykną palcami i robią cuda. Trener musi pracować na materiale ludzkim, który potrzebuje czasu na przygotowanie się do wysiłku fizycznego. Sytuacja w Motorze Lublin jest całkiem niezła. W ŁKS często nie miałem nawet prądu.

• A pamięta pan, co się stało 10 marca 1990 r.?
– Nie, a co wtedy było?

• Wówczas strzelił pan pierwszą bramkę w ekstraklasie. A pamięta pan, gdzie miało to miejsce?

– Nie…

• Na stadionie Motoru Lublin. 19-letni pomocnik w 67 min wyprowadził GKS Katowice na prowadzenie. Mecz zakończył się wynikiem 2:2, bo w samej końcówce wyrównał Andrzej Brzeszczyński...

– Naprawdę? Przyznam się szczerze, że nie pamiętałem tego wydarzenia. Jedyne, co kojarzę, to ten zaniedbany obiekt. On od ponad dwudziestu lat się nie zmienił. Wszyscy pobudowali nowe stadiony, a Lublin wciąż tkwi w poprzednim stuleciu.

• Ten gol i kolejne świetne mecze w GKS Katowice otworzyły panu bramy do młodzieżowej reprezentacji Polski. Ta drużyna zajęła drugie miejsce na Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie...

– To przeszłość i ten czas już minął. Pozostała po nim pamiątka w postaci medalu i dodatku olimpijskiego. Dzisiaj realizuję się jako trener i chcę przenieść na polski grunt francuską myśl szkoleniową. Kiedy grałem w Olympique Marsylia, ćwiczyłem na pięciu boiskach. Zaplecze jest jednym z najważniejszych elementów profesjonalnego futbolu. Moja drużyna olimpijska była finansowana przez prywatnych sponsorów, dzięki czemu mogliśmy jeździć na tournée do Azji czy Ameryki Południowej. To pozwoliło nam stać się lepszymi piłkarzami i zdobyć srebrny medal w Barcelonie.

• Jaka była tajemnica sukcesu tamtej drużyny?

– Dobrzy zawodnicy i świetny trener, Janusz Wójcik. Proszę popatrzeć na wiek, w którym debiutowałem w ekstraklasie. Miałem wówczas zaledwie siedemnaście lat. A wcale nie byłem najmłodszy. Tomasz Wałdocz i Tomasz Wieszczycki grali na tym poziomie już rok wcześniej. Ile dzisiaj mamy podobnych przykładów?

•Tylko kilka. Najbardziej widocznym jest Mariusz Stępiński z Widzewa Łódź.

– No właśnie. Tu tkwi problem. Mam nadzieję, że pokolenie, które zdobyło srebrny medal w mistrzostwach Europy na Słowenii, podbije naszą ekstraklasę. To przyszłość polskiej piłki.

• Co zrobił pan z polonezem, nagrodą za zdobycie srebrnego medalu w Barcelonie?

– Sprzedałem. Wtedy jeździłem już jakimś modelem hondy, więc kolejne auto nie było mi potrzebne.

• Efektem tego sukcesu był wyjazd do Francji, gdzie wypłynął pan na szerokie wody. Najbardziej znanym portem, w którym zacumował Piotr Świerczewski był Olympique Marsylia. Jakie były kulisy tego transferu?

– Interesowały się mną cztery kluby: Olympique Marsylia, AS Monaco, RC Lens, AJ Auxerre. Gra w Marsylii była moim marzeniem, dlatego nie zastanawiałem się długo nad transferem. Miałem wówczas mocną pozycję na francuskim rynku, bo wcześniej występowałem w AS Saint-Étienne i SC Bastii. Gra na Stade Vélodrome w obecności ponad 40 tys. fanów była niezapomnianym przeżyciem.

• Zwłaszcza, że to pan, jako kapitan Olympique, wyprowadzał swoich kolegów na murawę...

– Zdarzyło mi się to kilka razy, bo byłem zastępcą kapitana drużyny, Franka Lebœuf\'a. On był często kontuzjowany, więc wtedy to ja wychodziłem jako pierwszy na murawę Stade Vélodrome. W pierwszym roku mojego pobytu w Marsylii byłem kluczową postacią Olympique. W następnym sezonie zmienił się trener, który sprowadził swojego człowieka na środek pomocy. Nie byłem od niego gorszy, ale siedziałem na ławce rezerwowych, bo trener musiał obronić swój transfer.

• W swojej karierze zawitał pan na pół roku do Japonii, do klubu Gamba Osaka...

– Poszedłem tam na wypożyczenie z SC Bastii. Klub na mnie zarobił, ja również nieco wzbogaciłem się, więc wszyscy byli zadowoleni. Japonia jest dwa razy lepszym krajem do uprawiania futbolu niż Polska. Oni mają ogromne stadiony, oddanych kibiców i regularne wypłaty. Na mecze lataliśmy samolotami lub jeździliśmy superszybkim Shinkansenem. Gdybym mógł, to zostałbym tam dłużej. Musiałem jednak wracać do Francji.

• Kogo typuje pan do fotela prezesa PZPN?

– Romana Koseckiego lub Zbigniewa Bońka. Bliższy mi jest Kosecki, bo z nim grałem w jednej drużynie. Z kolei Boniek ma kontakty. To wartość nieprzeliczalna na pieniądze.

• Gdzie będzie pan za pięć lat?

– Mam nadzieję, że na stanowisku trenera reprezentacji Polski.
Gdzie grał Piotr Świerczewski?

Sandecja Nowy Sącz, Dunajec Nowy Sącz, GKS Katowice, AS Saint-Etienne (Francja), SC Bastia (Francja), Gamba Osaka (Japonia), Olympique Marsylia (Francja), Birmingham City FC (Anglia), Lech Poznań, Cracovia, Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski, Korona Kielce, Polonia Warszawa, ŁKS Łódź, Zagłębie Lubin, Tęcza 34 Płońsk.

Kogo trenował Piotr Świerczewski?

Znicz Pruszków, ŁKS Łódź, Motor Lublin.
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama