– Od dziecka kocham zwierzęta, a kury przede wszystkim, każda jest dla mnie wyjątkowa, ale chyba najbardziej lubię rasę kochin. Kochiny pochodzą z Szanghaju, mają bardzo masywne ciała, z którymi kontrastują małe głowy. Waga kury może dojść nawet do 5 kilogramów, kogut waży zwykle ok. kilograma więcej. Występują w różnych odmianach, u mnie można obejrzeć dwie – białą i żółtą – mówi hodowca.
To pierwsza kura, która pojawiła się w jego mini zoo.
Dinozaur wśród kur
Zaczęło się ok. 10 lat temu. Po kochinie pojawiły się kolejne gatunki, ptasie zoo zaczęło się rozrastać. Głównym zajęciem i źródłem utrzymania Eugeniusza Jakóbczyka jest jednak produkcja kosiarek. Jak twierdzi, jego firma Jak-Met jest jedynym istniejącym na rynku polskim producentem kosiarek elektrycznych. – Wszystkie nasze unikatowe, kolorowe wzory są zarejestrowane w Urzędzie Patentowym, kosiarki maję europejskie certyfikaty – mówi z dumą przedsiębiorca. – Planowaliśmy wejść również w spalinowe, ale był problem z dostawcą silników.
Jaja, z których wykluwają się egzotyczne okazy, otrzymuje wymieniając się ze znajomymi. Wraz z pojawianiem się kolejnych osobników potrzebne były nowe woliery. Obecnie rzędy klatek przylegają do ścian hali produkcyjnej, tworząc wokół zakładu pana Eugeniusza prawdziwe ptasie miasteczko z niewielkim stawem w środku. Z daleka nikt by nie pomyślał, że zaraz obok kur grupa pracowników składa kosiarki. Na każdej wolierze wisi tabliczka z nazwą kury i krajem pochodzenia. Pan Eugeniusz prezentuje te najciekawsze. Wzrok przykuwa kura z gatunku ga dong tao, zwana również wietnamskim dinozaurem. Potoczną nazwę zawdzięcza ogromnym stopom z szeroko rozczapierzonymi pazurami, niczym u prehistorycznych gadów.
Uwaga na bojowca
By zobaczyć przeciwieństwo olbrzymich kochinów i dinozaurów, wystarczy przejść przez hale. Na jej tyłach w jednej z wolier znajduje się malutka serama. Osobniki należące do tego malezyjskiego gatunku uważane są za najmniejsze kury na świecie.
W tej samej części znajdziemy bojowca nowoangielskiego ze smukłymi, delikatnymi nogami oraz araukanę czarną. Pan Eugeniusz otwiera wolierę i schyla się po jajo, jest delikatnie zielone.
– To normalne, ona takie znosi – wyjaśnia i zakrywa dłońmi, bo w cieniu lepiej widać ich barwę. Ręce właściciela mini zoo pokrywają opatrunki, bandaż jednak nie zasłania wszystkich siniaków i zadrapań. – To robota kur – wyjaśnia krótko i wskazuje na wolierę z bojowcem shamo. Ten temperamentny okaz z długą szyją i szeroką klatką piersiową wykorzystywany jest do krwawych walk kogutów. Co jakiś czas trzeba przycinać jego ostre szpony, często kończy się to pokiereszowanymi dłońmi.
Zamiast wódki i papierosów
Opieka nad kurami kosztuję przedsiębiorcę dużo energii. – W końcu mam już swoje lata, a przy tym jest mnóstwo roboty – mówi Eugeniusz Jakóbczyk.
Czasem pomagają mu pracownicy zakładu. – Jak ktoś nie ma roboty na produkcji, to pomaga przy kurach, i tak mu płacę, a tutaj za siedzenie pieniędzy nie dostają – śmieje się. Na koniec dnia trzeba ponownie zrobić obchód, sprawdzić, czy wszystkie woliery są pozamykane, a kury chronione przed dzikimi zwierzętami. Żeby nie było tak jak ostatnio, gdy tchórzofretka zagryzła sześć okazów.
Mini zoo cieszy się dużym zainteresowaniem, nie ma tygodnia, żeby nie przyjechała jakaś wycieczka. – Przyjeżdżają ze szkół, z zakładów pracy. Miałem już gości z Francji, Ukrainy, niedawno kury oglądali Chińczycy z fabryki w Kraśniku.
Mimo wysiłku, jaki pan Eugeniusz wkłada w mini zoo, jest zadowolony i dumny ze swojej pasji. – Jeden wydaje pieniądze na wódkę i papierosy, drugi na panienki, a ja łożę na kury.














Komentarze