Jak zwykle przygoda zaczęła się od realizacji kolejnego odcinka kultowego programu „Było, nie minęło” autorstwa redaktora Adama Sikorskiego.
- Na Ukrainie, w okolicach Tynnego szukaliśmy grobów żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza z Pułku „Sarny”, który stawiał opór sowieckim agresorom w 1939 roku. Nasze poszukiwania zaczęły się właściwie od Stanisława Maciora, mieszkańca Bychawy, żołnierza KOP „Sarny”, który zginął w 1939 roku - opowiada Robert Kmieć.
Mieszkaniec Bychawy należał do batalionu KOP „Sarny”, który stoczył heroiczny bój z sowiecką 60 Dywizją Strzelecką. Polacy walczyli w bunkrach „do ostatniego naboju”, mimo że większość z nich była rezerwistami.

Robert Kmieć
Wiedza i sprzęt
Lubelska ekipa sprawdziła wszystkie sygnały pozyskane od miejscowej ludności, dla której 1939 rok to niewielki epizod.
- Niestety, nie udało się nam ustalić miejsca spoczynku polskich żołnierzy. Wyprawa jednak okazała się owocna z innego powodu - dodaje Robert Kmieć.
Podczas poszukiwania grobów żołnierzy KOP, ekipie towarzyszyli ukraińscy archeolodzy. Przy wieczornych rozmowach wątków było wiele, między innymi o starym sprzęcie wojennym.
- Jeden z archeologów, pasjonat uzbrojenia z II Wojny Światowej twierdził, że pod Kowlem nadal tkwi w ziemi kilka czołgów sowieckich i niemieckich. My mieliśmy nowoczesny sprzęt, on miał wiedzę. Dwa razy nie trzeba było nas prosić - wspomina Robert Kmieć.
Wiosna 1944
W marcu 1944 roku wojska sowieckie odcięły w Kowlu kilka tysięcy niemieckich żołnierzy. Na odsiecz otoczonym rusza dywizja „Wiking”.
Niemcy wkroczyli z potężnymi tygrysami i panterami. Kilkudziesięciotonowe kolosy przegrywały z błotem. Prawdopodobnie na zawsze pod Kowlem zostały czołgi właśnie z tej operacji.
- Ukrainiec pokazał nam niemieckie zdjęcia, na których hitlerowcy starają się wyciągnąć zakopane w błocie czołgi. A to nie była prosta sprawa. Kilkudziesięciotonowe cielsko zassane w błocie stawia potężny opór. Mielące gąsienice wkręcaj go jeszcze bardziej w grunt. I tak pewnie kilka z tych bestii na zawsze zostało na łąkach pod Kowlem. Nasz informator mówił, że jeszcze w latach 1945-47 nad ziemię wystawały wieże. Można było wejść do środka. Z biegiem czasu okoliczna ludność zrobiła z nich śmietnik - opowiada Robert Kmieć.
Potem przyszły spychacze i wszystko wyrównały. Nikomu nie przyszło do głowy, aby wyciągać te potwory z ziemi i kierować do hut, jak to się działo po wojnie z większością wojskowego sprzętu.

Wiosna 2015
Miejsce ze starych zdjęć polska ekipa poszukiwaczy odnalazła bez trudu. Wiejska Ukraina przez ostatnie 70 lat nie zmieniła się w znaczący sposób. Wciąż stoją te same chaty i drzewa.
- Na miejscu wzięliśmy się do pracy. W końcu namierzyć czołg nie zdarza się często. To, co pokazał nasz sprzęt przeszło wszelkie oczekiwania - mówi nasz rozmówca.
Polakom bez trudu udało się namierzyć dwa tygrysy i panterę. Sygnały urządzeń były bardzo wyraźnie, do tego stopnia że wytrawny poszukiwacz bez trudu mógł określić model niemieckiego czołgu tylko na podstawie odczytu na monitorze urządzenia.
Ale to nie koniec. Ukraiński archeolog pokazał jeszcze jedno miejsce ze starej fotografii. Na tym polu walki swoje maszyny zostawili też Rosjanie.
Było to dość głębokie koryto miejscowej rzeki, obecnie zasypane. Na zdjęciu wyraźnie widać piramidę z trzech maszyny z serii „T”.
- Tego w życiu nie widziałem. Do dziś stoi tam ten rosyjski sandwicz. Na dole jest T-34 bez wieży, na nim postawiono T-26, a na górę wsunięto kolejnego T-34. Trzy czołgi, jeden na drugim - opowiada Robert Kmieć.
Polska ekipa przeprowadziła szczegółowe pomiary, opisała efekty pracy i cały materiał przekazała stronie ukraińskiej.
Trzeba pieniędzy
Czołgi tkwią od 2 do do 3 metrów pod ziemią.
- Do ich wydobycia potrzebny jest specjalistyczny sprzęt: 70-tonowe dźwigi, potężne ciągniki gąsienicowe, pompy i fachowcy. To jest koszt kilkudziesięciu tysięcy złotych. Te zabytki aż się proszą, aby je wydobyć na powierzchnię - mówi Robert Kmieć.
Póki co wciąż spoczywają na terenie Ukrainy i bez zgody tamtejszych władz nie wolno ich ruszyć.
Takich artefaktów z czasów wojny na Ukrainie jest więcej. Do tej pory nikt nie prowadził poszukiwań sprzętu z tamtych lat na szeroką skalę. Miejscowi eksploratorzy nie dysponują tak nowoczesnym sprzętem, wiedzą i umiejętnościami, jak Polacy.
Pomijając wszelkie aspekty etyczne, niemiecki sprzęt z czasów II wojny światowej to niezły interes. Wśród kolekcjonerów jest to towar poszukiwany. Mówi się, że dobrze zachowany niemiecki czołg z okresu II WŚ, świeżo wydobyty, może kosztować kilkaset tysięcy euro. Solidnie odrestaurowany to już kwoty idące w miliony euro.
Ostatnio na jednym z rosyjskich portali aukcyjnych pojawiły się części do pantery, między innymi elementy układu napędowego i koła. Kupiec wylicytował cenę 800 tysięcy euro.
- Niemieckie czołgi po wojnie były masowo przetapiane w hutach - podkreśla Kmieć. - Oryginałów zostało niewiele.















Komentarze