- Adres Rynek 4 był punktem zaczepienia. To tam na poddaszu, podczas badań architektonicznych poprzedzających remont, Krzysztof Janus znalazł ponad 2 700 szklanych negatywów. Mieliśmy adres i zdjęcia. Krzysiek, który zaczął czyścić i skanować negatywy, od razu zwrócił uwagę na to, że wiele postaci zostało sfotografowanych właśnie na klatce schodowej Rynku 4. Teraz układ pomieszczeń jest zmieniony, ale on widział ten dom przed remontem i skojarzył świetlik w dachu, poręcz, schody, korytarz - mówi Joanna Zętar z Ośrodka Brama Grodzka - Teatr NN, który ma w depozycie kolekcję oraz koordynuje gromadzenie informacji o niej. Ośrodek na swojej stronie udostępnia też skany zdjęć.
Drugim tropem wiążącym kolekcję z kamienicą jest jedno ze zdjęć, na którym widać nagrobek Chaima Izraela Frydmana. Jego ojciec: Szmul Boruch Frydman był współwłaścicielem Rynku 4. Jak przypuszczają pracownicy ośrodka, rodzina zmarłego zamówiła u znajomego fotografa dokumentację grobu. Może odbitki wysłali krewnym?
I to by było na tyle, jeśli chodzi o związki zdjęć z adresem.
Kim był ich autor?
•
„Siła zdjęcia polega na tym, że umożliwia spokojne przyjrzenie się chwilom, które upływ czasu zazwyczaj szybko zastępuje innymi. To zamrażanie czasu” - uważa Susan Sontag, gdy pisze o fotografii. W Lublinie zdarzyła się rzecz niezwykła. Dostaliśmy na raz kilka tysięcy zamrożonych chwil z innej epoki. Możemy się im przyglądać, próbując rozwikłać zagadkę niezwykłej kolekcji.
•
- Fotograf nie używał pieczątki ani własnego znaku, co może być wyraźną wskazówką, że nie należał do gildii. Ci, którzy nie należeli nie mieli prawa używać pieczątek. Był zatem fotografem działającym na własną rękę. Niektóre fotografie robił pośpiesznie, brak w nich ostrości - opisuje Marcin Sudziński z Pracowni Ikonografii Ośrodka Brama Grodzka Teatr NN. Sudziński zajmował się znalezionymi negatywami i odbijał je na papier. - Nikt od czasu złożenia negatywów na strychu tego nie robił. Byłem pierwszy, który wziął je do rąk z zamiarem dopełnienia ich przeznaczenia: odbicia obrazu pozytywowego na papier. Zaświetlony negatyw nie jest tylko obrazem. To odciśnięty obraz światła z konkretnego momentu w czasie. Byłem zdziwiony: Jak to przetrwało? Olbrzymie amplitudy temperatur, wilgotności, grzyby, bakterie... przez prawie sto lat... Od razu zwróciłem uwagę na prymitywny retusz i zostawione w nim odciski palców. Zajmowały mnie negatywy i sposób w jaki powstawały. To mówiło mi coś o ich właścicielu - wspomina Sudziński.
Ale nadal nie pojawiało się jego nazwisko.
•
- Pierwszym zdjęciem z kolekcji jakie zobaczyłem, były nałożone na siebie dwa. Na jednym widać jakieś postacie w lubelskiej jesziwie. Na drugim model świątyni jerozolimskiej stojący w jesziwie do wybuchu II wojny światowej, a obok niego Mejer Szapiro - wspomina Marcin Fedorowicz z Pracowni Ikonografii ośrodka, który zajmował się datowaniem znalezionych zdjęć.
Bo równolegle z próbami ustalenia, kto jest autorem ponad 2 700 negatywów starano się ustalić: kiedy, gdzie i komu nieznany nam fotograf robił zdjęcia? - Negatywów z jesziwy jest więcej, jest też sporo fotokopii zdjęć rabinów czy żydowskich pisarzy - dodaje Fedorowicz.
Fakty, że fotograf dokumentował wydarzenia w jesziwie, robił zdjęcia na starym kirkucie, na cmentarzu przy ul. Walecznych i na Wieniawie oraz to, że część negatywów podpisanych jest w jidysz przez kogoś, kto posługiwał się nim biegle sprawiły, że nazwiska autora szukano na liście osób płacących składki gminie żydowskiej.
•
- Już Janus zaczął szukać w historii kamienicy czy był tam zakład fotograficzny i czy mieszkał fotograf. Niczego nie znalazł. Korzystając z informacji, jakie od lat gromadzimy na potrzeby naszych projektów, udało się scalić listę lokatorów, którzy przed II wojną i w czasie okupacji mieszkali przy Rynku 4. Pracował przy tym Tadeusz Przystojecki, który zajmuje się u nas poszukiwaniami archiwalnymi. Lista powstała na podstawie informacji inspekcji budowanej z 1936 roku, listy składek jakie lokatorzy płacili gminie żydowskiej oraz wykazów Żydów mieszkających w czerwcu 1940 roku w poszczególnych domach. Żadnego fotografa wśród nich nie było - opowiada Joanna Zętar przekładając kolejne teczki pełne wydruków, listów, kopii dokumentów, odbitek zdjęć. Wszystkiego, co w jakikolwiek sposób dotyczy kolekcji i jej autora; jakiegoś śladu, poszlaki, sugestii.
•
Mnóstwo osób portretowanych coś trzyma w dłoniach. Bukiecik, kapelusz, kieliszek, książkę. Kilka osób ma gazetę.
Adam Kopciowski, adiunkt w Zakładzie Kultury i Historii Żydów w Instytucie Kulturoznawstwa UMCS, który też brał udział w poszukiwaniu tajemniczego fotografa, na jednym ze zdjęć zidentyfikował konkretny, lipcowy numer „Lubliner Tugblat”. Udało się tak ustalić datę powstania portretów kolejnych czytających. Wszyscy zostali sfotografowani w 1918 roku.
Czasami dbałość o kompozycję wygląda na żart fotografa... Ławka w parku, pięciu młodych mężczyzn wyglądających na urzędników. Mają podobnie skrzyżowane nogi. Czterech z nich w dłoni trzyma... okazały klonowy liść.
•
Wiele zdjęć z kolekcji, jak to panów z liśćmi, powstało w Ogrodzie Saskim. W okresie międzywojennym park był specjalnym miejscem w Lublinie. Wędrowni fotografowie robili tu zdjęcia przygodnym klientom. Jak pisał „Głos Lubelski” jesienią 1930 roku największym powodzeniem cieszył się 30-letni Stanisław Kosowski z ulicy Kołodziejskiej. Pewnej niedzieli miało dojść do bójki między fotografami. Kosowski trafił do szpitala kilka razy ugodzony nożem w plecy i w bok. Dwa dni później gazeta dementowała informację pisząc, że Kosowskiego pobili chuligani, z którymi poszkodowany miał pewne porachunki na tle osobistym, a nie fotografowie.
Na dwóch zdjęciach z kolekcji widać park i grupę eleganckich ludzi skupionych wokół fotografa skrytego pod czarna zasłoną albo stojącego obok aparatu. Na obu widzimy jego plecy i modeli.
Na jednym (patrz: okładka) stoi kilkuletni chłopiec. Tylko on zauważa autora znalezionego negatywu. Patrzy.
•
- O fotografie mogę powiedzieć tyle: lubił swój zawód, lubił fotografować. Nie sądzę, że robił to tylko dla utrzymania. Jest wiele portretów zrobionych z uczuciem, blisko człowieka. Portretowani mu ufali. Na zdjęciach widać upływający czas. Zmieniają się stroje, zmieniają się rodzaje negatywów, ich wielkość, sposób fotografowania. Jednak może to także wynikać z rodzaju zlecenia - ocenia znalezisko Marcin Sudziński.
•
- Najpierw zwykle wzrokiem szukam budynków, miasta. Detali pozwalających stwierdzić gdzie i kiedy zrobiono zdjęcie. Ku mojemu rozczarowaniu z centrum Lublina jest w kolekcji tylko jedno. Widać parter nieistniejącej dziś kamienicy przy ul. Kapucyńskiej. Znajdował się w niej Dom Bankowy Morajnego. Na zdjęciach czyjegoś pogrzebu widać okolice ul. Lubartowskiej, a zarys Starego Miasta jest zaledwie w tle na zdjęciach sportowców. Miasta brak, co bardzo utrudnia analizę zdjęć - mówi Marcin Fedorowicz.
•
Fotograf przekształcał w prymitywne atelier najwyższy podest schodów przy Rynku 4. Tam, na przestrzeni blisko 25 lat, powstało bardzo wiele portretów. My znamy ich siedemdziesiąt pięć. Swoich modeli zwykle ustawiał lub sadzał pod świetlikiem w dachu, na tle zawieszonego kilimu, wzorzystej kapy a może obrusa czy kotary. Czasami, w szerszym kadrze, widać kulisy tych sesji. Dzięki temu możemy zobaczyć jak z latami zmieniała się klatka schodowa i w jakich warunkach pracował autor zdjęć.
Bywało, że tłem stawały się zwykłe drzwi do jednego z mieszkań. Na kilku fotografiach za plecami modeli można zobaczyć przypiętą pinezkami karteczkę.
- Skan kartki z drzwi przyniósł do nas Krzysiek Janus. Na powiększeniu widać było nazwisko Huberman i pierwszą literę imienia: „J”. Krzysiek z Asią odczytywali część napisu jako jakiś „skład”. Ale kiedy przyjrzałem się dokładnie to stwierdziłem, że po pierwsze jest tam napisane „Pracownia ubiorów męskich”, a po drugie na drzwiach wisi typowa karta wizytowa. Taka z adresem - numerem domu i nazwą miasta - czyli przeznaczona do rozdawania ludziom. Pewnie najemca lokalu, z braku innej formy reklamy przyczepił swoją wizytówkę na drzwiach do mieszkania - wspomina Fedorowicz, który dodaje, że jeśli znajdziemy w żydowskiej prasie jakieś reklamy krawca Hubermana da się w ten sposób określić czas powstania kolejnych zdjęć z kolekcji.
•
- Sądząc po rozmiarze negatywów (największy 13 na 18 cm, najmniejszy 6 na 9 cm) aparat, którego używał nie musiał być duży. W drugim dziesięcioleciu XX. wieku powstawały już wyrafinowane konstrukcje firmy Voigtlander (Bergheil, Bessa). Były to skrzynki łatwe w transporcie, wielkością nie przekraczające 16 na 22 cm. Można było to łatwo transportować, np. rowerem. Nowe aparaty były bardzo drogie, ale zawsze można było kupić taniej - z drugiej ręki... albo odziedziczyć po zmarłym fotografie. Pracownię mógł mieć w domu. Do tego nie potrzeba specjalnych pomieszczeń, można sobie je zrobić samemu, np. w łazience, albo w składziku na szczotki - mówi Marcin Sudziński pytany o to, w jakich warunkach mógł pracować autor ponad 2700 negatywów. - Z odbijaniem na papier było już gorzej. Trzeba mieć jakieś źródło światła, kopiarkę np. na prąd. Ale to też nie problem, można zrobić samemu jak się ma trochę stolarskich umiejętności. Negatywy kupowało się wówczas w składach fotograficznych, chemię w składach chemicznych. Wśród znalezionych pudełek po kliszach są negatywy Agfy, negatywy z Londynu. To był droższy materiał, lepszy, nie dla zwyczajnych amatorów.
•
Na ponad 2700 zdjęć dziś wiemy o bohaterach... 15 z nich. Jak mówią pracownicy ośrodka, prócz autorki „Mojego Lublina”, Róży Fiszman-Sznajdman, wszyscy zidentyfikowani nie są Żydami. Ale nie opowiedzą o spotkaniu z fotografem, ani nie opiszą jego twarzy, zachowania. Czy był czyimś znajomym? Czy pojawiał się w Łucce, Nowodworze, Baranówce, Trzcińcu umówiony? Tak by był czas wyjąć najlepsze ubranie, wypastować buty, równo przyciąć dziecku grzywkę?
Nikt z nich nie żyje.
Na zdjęciach, które powstały w lat 30. ubiegłego wieku odnalazły ich dzieci lub wnuki. Wszyscy, którzy skontaktowali się z ośrodkiem mają w domowych archiwach odbitki tych zdjęć. Na żadnej nie ma informacji o autorze ani zakładzie fotograficznym.
•
Adam Kopciowski wypisał nazwiska fotografów i zakłady fotograficzne, które znalazł w dokumentach Starostwa Grodzkiego Lubelskiego i Rządu Gubernialnego Lubelskiego. Z adresami.
Rynku 4 brak.
Jesienią 1940 roku grupa fotografów żydowskich chciała, by Judenrat (wprowadzona przez nazistów forma żydowskiej władzy w getcie - red.) interweniował u władz niemieckich w związku z nowymi przepisami. Na liście jest jedenaście adresów ówczesnych zakładów. Rynku 4 nie ma.
•
W Ośrodku Brama Grodzka Teatr NN powstaje projekt „43 tysiące” - ku pamięci 43 tys. Żydów przedwojennego Lublina. Doktorant Jakub Chmielewski, jest jedną z osób, które szukają na potrzeby projektu informacji. Kilka tygodni temu w lubelskim archiwum przy Jezuickiej przeglądał dokumenty niedawno opracowane i udostępnione. Pochodzą z sierpnia 1940 roku. To zbiór szczegółowych list mieszkań i mieszkańców robionych na potrzeby okupanta. Tam Chmielewski przeczytał, że przy Rynku 4 mieszkanie nr 15 wynajmował Abram Zylberberg. Fotograf.
Główny lokator urodził się w 1883 roku, był bez pracy i zalegał z komornym, które wynosiło 120 złotych rocznie. Razem z nim mieszkała 35-letnia wówczas Cywja Szajner i jej 4-letni syn Mojżesz.
•
Abram Zylberberg jest na scalonej liście lokatorów Rynku 4, jaką mają pracownicy ośrodka. Wiadomo, że w 1928 roku płacił składki na gminę żydowską. Przy nazwisku Zylberberg jest nawet informacja o zawodzie płatnika - stolarz.
•
W czerwcu 1940 roku na liście Żydów mieszkających przy Rynku 4 pod numerem 15 jest tylko Cywja.
Na liście mieszkańców getta na Majdanie Tatarskim w Lublinie, gdzie trafili lubelscy Żydzi nie ma ani Abrama Zyberberga ani Cywji. Nie figurują też na liście ofiar w Yad Vashem.
Na liście „Straty osobowe i ofiary represji pod okupacją niemiecką” są dziesiątki tysięcy nazwisk. Abramów Zylberbergów jest 49. Żaden nie urodził się w 1883 roku.
Na stronie Archiwum Państwowego w Lublinie jest wyszukiwarka „Mieszkańcy Lublina”, tworzona na podstawie przechowywanych domowych książek meldunkowych, głównie z lat 1930-1950. Abrama Zylberberga nie ma, choć kamienica Rynek 4 jest.
Z tysięcy odnotowanych tam kobiet 13 nosi imię Cywja. Jedna ma nazwisko Zylberberg (pisane w nawiasie) i przez jakiś czas, między 1930 a 1951 rokiem, mieszkała przy ul. Kalinowszczyzna 76. Dziś w tym miejscu stoją bloki.
•
W prywatnych, rodzinnych zbiorach jest zdjęcie pana i pani. Fotografia stylem przypomina te z kolekcji. Na odwrocie odbitki jest pieczątka Pracownia fotograficzna „LUBELSKA” Lublin Rynek 4.
•
Przedwojenne zdjęcia dzielą się na zwykłe, pocztówkowe i elegantsze odbitki naklejone na ozdobne tekturki tworzące passe-partout. Tekturowa ramka jest zazwyczaj sygnowana znakiem zakładu fotograficznego. Wśród negatywów z poddasza Rynku 4 są fotokopie zdjęć z Zakładów Fotograficznych „Sztuka” i „Zofia”.
Tal Schwartz z Jerozolimy, która w Ośrodku Brama Grodzka Teatr NN była na stażu i zrobiła kilka filmów o kolekcji negatywów na jednym z przefotografowanych zdjęć znalazła jeszcze jeden napis wytłoczony na ozdobnej tekturce.
Litery układają się w nazwisko. Zylberberg.
• Wszystkie skany negatywów można oglądać na stronie www.negatywy.teatrnn.pl
• Krzysztof Janus dostał w tym roku stypendium im. H. Łopacińskiego przyznawane przez Collegium Artium. Temat projektu: Kolekcji szklanych negatywów odnalezionych w kamienicy Rynek 4 w Lublinie – próba syntezy.
• Wszystkie zdjęcia towarzyszące tekstowi są z różnych powodów ważne dla moich Rozmówców. Moim wyborem jest portret panów z liśćmi.














Komentarze