Zarówno wierzący mieszkańcy pałaców jak i chałup przeżywali Wielki Tydzień w atmosferze wyciszenia. Nie było zabaw, a nawet czasami zabraniano dzieciom głośnego śmiechu. Kto mógł, uczestniczył w nabożeństwach. Wielki Piątek był dniem pokuty i ścisłego postu, nierzadko o chlebie i wodzie. Wszystkie potrawy na świąteczny stół należało przygotować do piątku, najdalej do godz. 12 w sobotę.
Można spytać: gdzie różnica między dworem, a chałupą?
To samo, tylko elegancko
– W okresie międzywojennym w dworach wielkanocnym jadłem zastawiano całe stoły udekorowane zielonym bukszpanem i barwinkiem – mówi Anna Fic-Lazor, dyrektor Muzeum Zamoyskich w Kozłówce. – Wyjmowano najlepszą rodową zastawę: porcelanę, kryształy, srebra. Przywiązywano dużą wagę do estetyki stołu i serwowanych potraw. Kwiaty, patery z owocami, piękne serwisy obiadowe, kieliszki i sztućce świadczyły o pozycji społecznej gospodarzy, ich wysokim statusie materialnym i wytworności.
I tak na śnieżnobiałym obrusie stawiano wykwintne mięsa i wędliny domowej produkcji, cała szynka z kością wcześniej peklowana i wędzona, pasztety w specjalnych, ozdobnych naczyniach (kiedyś pasztet spożywano na ciepło), na tacy z zieloną trawką, która tylko co wzeszła, stał baranek misternie wyrobiony z masła. Wokół rozkładano pisanki, tu chrzan w laskach, tam utarty.
Były piękne, drożdżowe baby, placki i mazurki, a gdzieś w kryształowej buteleczce ocet; symbol męczeństwa Chrystusa. Wszystko to przygotowywała służba.
Mieszkańcy dworu jednak nie szli do kościoła na święcone. Wcześniej już wyszykowano i przystrojono bryczkę, zaprzęgano najlepsze konie i ksiądz z wielką atencją przywożony był do dworu, żeby poświęcić pokarmy.
Wspomnienie o Wielkanocy w Kozłówce z okresu II wojny światowej (zamieszczono je w wydawnictwie \"Niezwykły Gość”). W czasie okupacji ukrywał się tu ks. Stefan Wyszyński. Autorka wspomnienia, Monika Znamierowska-Kozik, pisze tak: \"Szczególnie uroczyście sprawował ksiądz Wyszyński msze świąteczne, a zwłaszcza przedwielkanocną liturgię triduum paschalnego łącznie z umywaniem stóp ludziom ze wsi…”
Późniejszy Prymas Tysiąclecia poświęcił także pokarmy na przygotowanym stole.
To samo, tylko dużo
– Na wsiach przygotowywano bardzo dużo jedzenia – mówi Bożena Głowacz, etnograf z Muzeum Lubelskiego. – Istniało przekonanie, że jeśli będzie dużo jedzenia, to nie zabraknie go cały rok. Ponadto uważano, że tym, co było poświęcone można najadać się do syta, bo nie zaszkodzi, a pamiętajmy, że była to pierwsza taka obfitość po 40. dniowym poście. Na stole mogły znaleźć się nadziewane prosięta i głowizna, tradycyjnie wędzona szynka, nie mogło zabraknąć kiełbas układanych w zwojach w misach, zawsze musiała być biała kiełbasa; także dodawana do żurku. Sam żurek najwyżej podgrzewano, bo w Wielkanoc nie godziło się gotować. Pieczono kołacze i baby, serniki dawniej nazywane paschą. Również tu centralne miejsce zajmował baranek.
Święcono wszystko, co miało się znaleźć na stole. Na wsiach zbierano się w jakiejś większej izbie, albo na placyku przed krzyżem lub figurą. Przynoszono kosze, a nawet niecki z jedzeniem, przyjeżdżał ksiądz dobrodziej i święcił.
W niedzielę rano obowiązkowe było uczestnictwo w rezurekcji. Najczęściej wybierała się tam cała rodzina. Także z dworu. Podczas procesji ziemianie nieśli baldachim, a dziedzic pod rękę prowadził księdza niosącego monstrancję.
– Ucztę można było rozpocząć dopiero po mszy porannej rezurekcyjnej – dodaje Bożena Głowacz. – Rozpoczynano od dzielenia się jajkiem, co przypomina dzielenie się opłatkiem. Czasem dzieciom dawano do pogryzienia kawałek chrzanu na zdrowie i na pamiątkę męki Chrystusa. Uważano też, że w Wielkanoc nie powinno się siedzieć samemu przy stole.
W drugi dzień tylko dojadano potrawy z niedzielnego stołu.
Drugi dzień
W poniedziałek lały się jak i dziś strumienie wody; tak we wsi jak w dworze. Często usuwano z pokojów co cenniejsze meble i wkładano odzież pośledniejszego gatunku. Śmigus-dyngus zaczynał się wcześnie rano i to była zabawa dla młodego pokolenia. Oblewanie panny na wydaniu przez kawalerów oznaczało jej powodzenie. Dziewczęta czekały na takie okazje. Po południu już się nie polewano. Starszych co najwyżej można było skropić wodą kolońską.
Wielkanoc w Kozłówce lat 20. XX wieku opisał po latach Antoni Belina Brzozowski w wydanej przez Muzeum Zamoyskich książce \"Kozłówka w moich wspomnieniach”.
\"Wielkanoc w tych czasach obchodzona była z dużym nakładem przygotowań. Zapraszano różnych gości, tych co częściej bywali w Kozłówce, czy tych, którzy w danej chwili odgrywali jakąś rolę społeczną czy polityczną. Jednym z nich był generał Sikorski ze swoją córką Zosią, ci sami, którzy zginęli w katastrofie samolotowej w Gibraltarze podczas ostatniej wojny. Leszek z Michałem, ciesząc się z góry, przygotowali w pierwszy dzień po świętach ten sławny Dyngus. Odbyło się to po wczesnym obiedzie. Wszyscy, przebrani w najgorsze ubrania, mieli się zebrać na tarasie od ogrodu. Z całej tej wesołej tradycji wyłączone były stare ciotki, ciocia Marynka, wuj Adam i moi rodzice. Nie wolno było w żadnym wypadku oblewać się w salonie. Zebrani na tarasie śmiali się krzycząc, gdy kubeł zimnej wody został wylany na ich głowy. Ja z rówieśnikami lataliśmy jak opętani do kredensu po wodę ku niezadowoleniu poczciwej i wyrozumiałej służby domowej. Pamiętam, jak przyłapałem Zosię Sikorską na korytarzu na dole, kiedy uciekała do swojego pokoju. Oblałem ją tak celnie kubłem wody, że nie zostało na niej jednej suchej nitki. Leszek natomiast obrał inną drogę. Sprowadził pompę strażacką i trzymając w ręku długi wąż, oblewał gości wchodzących czy wychodzących z sieni od zajazdu...”
Dwa obrzędy
Śmigus-dygus to początkowo były dwa odrębne obrzędy. Śmigusem zwano zwyczaj oblewania wodą, głównie dziewcząt na wydaniu i młodych kobiet, a także śmiganie się zielonymi gałęziami i witkami wierzbowymi. Dyngus to pochody kawalerów, często w przebraniach połączonych z wypraszaniem darów, przede wszystkim jaj wielkanocnych i świątecznego jadła.
W niektórych wsiach był zwyczaj przywoływanek dyngusowych. Chłopcy szli w pochodzie z orkiestrą na plac. Tam recytowali wierszyki o miejscowych dziewczynach, ze wszystkich po kolei domów. Chwaląc je lub ganiąc i nie szczędząc im różnych uwag, czasem złośliwych.
Dziewczyna przywołana ładnie mogła spać spokojnie. Te przywołane szpetnie miały marne szanse na zamążpójście.
Drugi dzień świąt mijał na składaniu sąsiedzkich wizyt i przyjmowaniu gości. Dorośli grali w karty, udawali się na przechadzki, tańczyli przy muzyce, dzieci bawiły się w różne gry. Typowo wielkanocną zabawą była wybitka polegająca na stukaniu się pisankami: wygrywał ten, którego jajko zachowywało nietkniętą mimo uderzenia skorupkę. Również toczono jajka po stole lub pochyłej desce lub po prostu na dworze z górki. Wygrywał ten, czyje było pierwsze i całe.
Święta w dworze i chałupie. Jak dawniej obchodzono Wielkanoc?
Przygotowania do świąt były takie same i w dworze, i w chłopskiej chałupie. I tu, i tam trwały gorączkowe porządki po zimie: we dworze służba trzepie dywany, myje okna, czyści odświętną zastawę i srebra, w chłopskiej chałupie gospodarze bielą ściany, może wieszają domowej roboty kilimy i wycinanki, zielone gałązki i bibułkowe pająki u powały. A wszystko na przywitanie wiosny i święta Zmartwychwstania.
- 03.04.2015 12:50

Reklama












Komentarze