Poznali się kilka lat temu na SGH w Warszawie. Ona pochodzi z Elbląga, on jest z Leśniowic koło Chełma. Pierwsze myśli o długiej wyprawie pojawiły się w 2011 roku podczas podróży poślubnej do Chin. - Poznaliśmy tam parę, która była w podróży dookoła świata. Bardzo nam się to spodobało - opowiadają Basia i Michał Świderscy.
Zamiast mieszkania
Podjęcie decyzji nie było jednak łatwe, bo oboje pracowali. Basia jako marketingowiec w jednej z większych firm na rynku, a Michał w logistyce. Wiodło im się całkiem nieźle. - Przez kilka lat odkładaliśmy pieniądze. Nie wiedzieliśmy na co je przeznaczymy, myśleliśmy o mieszkaniu - opowiadają.
Ale od czasu wyjazdu do Chin coraz bardziej kiełkowała myśl o wyjeździe.
- Chyba powstrzymywał nas trochę strach, to że cena zrealizowania tego marzenia będzie bardzo wysoka. I nie chodzi tylko o pieniądze. Całe życie odwraca się do góry nogami. Ciężko jest pracować na etacie i podróżować - mówi Basia.
- Było sporo obaw. Ja bałem się tego, że to podróż w nieznane. Nie wiesz, co cię tam czeka. Basia bardziej martwiła się o to, co będzie po powrocie - opowiada Michał.
Schabowy i bigos
Wątpliwości przezwyciężyli dwa lata później.
- Byliśmy w Indiach i zdaliśmy sobie sprawę, że musimy to zrobić, bo to jest nasze marzenie, a jak go nie zrealizujemy, to będziemy żałować do końca życia - mówi Basia.
W ciągu 320 dni odwiedzili 12 krajów, przebyli ponad 73 tys. kilometrów. Byli w Ameryce Południowej, Australii i Azji. Za czym tęsknili najbardziej?
- Za schabowym i bigosem - śmieją się.
- W Azji jedzenie jest bardzo dobre. Problem w tym, że po kilku miesiącach miałem go dosyć. Chciałem zjeść coś polskiego, zamienników nie było. Zabijanie tej tęsknoty zazwyczaj kończyło się hamburgerem lub pizzą - opowiada Michał. - Najdziwniejszą potrawą, jaką jedliśmy, była świnka morska. Mnie smakowała. Basia z kolei pod wpływem podróży przeszła na wegetarianizm.
Do szkoły z krokodylami
Na początku dużo podróżowali i dużo zwiedzali. Jeździli głównie autobusami, korzystali też z autostopu.
- Chcieliśmy jednak poczuć się nie tylko jak turyści, ale poznać bliżej ludzi, stać się na chwilę członkami lokalnej wspólnoty. Udało nam się to. 17 dni spędziliśmy w mieście Jember w Indonezji, gdzie uczyliśmy małe dzieci angielskiego. Opowiadaliśmy im też o Polsce, o polskim jedzeniu. Niewiele osób tam dociera, przewodniki piszą, że nie warto tam jechać. My się zdecydowaliśmy i nie żałujemy - wyjaśnia Basia.
Jak podkreśla Michał, będąc za granicą, można zobaczyć i usłyszeć rzeczy, które w Polsce wydają się nieprawdopodobne. - W Jember poznaliśmy nauczyciela, który pochodził z małej plemiennej wioski. Opowiadał, że żeby zdobyć wykształcenie, codziennie z plecakiem na głowie, musiał przepłynąć przez rzekę, w której żyły krokodyle. Inną sprawą były podróże. W Mjanmie przejechanie 200-kilometrowego odcinka trwa czasem cały dzień, drogi są tak fatalne. Jadąc do Nyaung Shwe zepsuł się autobus, w środku nocy, na totalnym bezludziu. Zanim przyjechał po nas kolejny, minęło 5 godzin. W takich momentach zaczynasz doceniać życie u nas w Polsce - wyliczają podróżnicy.
250 ugryzień
Do końca życia zapamiętają klasztor Wat Ram Poeng w Chiang Mai w Tajlandii, gdzie przez 19 dni uczyli się medytacji Vipassana. A także wizytę w hostelu w Mulmejn w Mjanmie, gdzie poznali na własnej skórze, czym są pluskwy. - Basia naliczyła około 250 ugryzień tych małych żyjątek - mówi Michał.
Niedawno przyjechali do kraju. Basia wróciła do pracy. Michał dzięki podróży ma kilka pomysłów na własny biznes. - Ale nie przestaliśmy jeździć i raczej nie przestaniemy. Ostatnio byliśmy w Tatrach i Górach Świętokrzyskich. Polska skrywa w swych granicach prawdziwe perły - mówi Basia.
Pytani o to, czy znaleźli miejsce, gdzie mogliby się wrócić i zamieszkać na stałe, odpowiadają jednoznacznie: - Od początku chcieliśmy wrócić do Polski, bo czujemy, że tutaj jest nasz dom, tutaj mamy rodzinę i przyjaciół. A kiedy zastanawiamy się, czy gdzieś tam na końcu świata znaleźliśmy swoje miejsce to i tak, i nie. Tak, bo odkryliśmy kilka perełek, do których zawsze chętnie wrócimy, bez nich nasza podróż nie byłaby taka sama: Patagonia, Wyspa Wielkanocna czy Wyspy Togian. Nie, bo miejsca które z pozoru wydawało się idealne do zamieszkania (o wysokim standardzie życia z wyluzowaną mentalnością mieszkańców i świetnymi zarobkami), jak Australia czy Nowa Zelandia, są zlokalizowane tam, gdzie diabeł mówi dobranoc.
• Co warto zabrać ze sobą w podróż dookoła świata?
- Na pewno warto zabrać rzeczy dobre jakościowo. Większość zakupów zrobimy w sklepie z odzieżą i sprzętem trekkingowym, warto więc sprawdzić, kiedy będą promocje i wtedy zaatakować, np. my większość sprzętu kupiliśmy z 50-80 proc. zniżkami. Sprzęt powinien być lekki, wytrzymały i nieprzemakalny. Nie zabierajmy ze sobą 10 par koszulek bawełnianych, zamiast tego zainwestujmy w 2 z wełny merino. Nie przesadzajmy też z kosmetykami (żel, szampon, odżywka, kremy), szybko można się przekonać, że tak naprawdę wystarczy mydło. W zamian plecak będzie lżejszy o jakieś 2 kg. W naszym przypadku bagaże ważyły na początku 16 kg oraz 12 kg. A po tym, jak oddaliśmy znajomym, którzy odwiedzili nas w Azji, nieużywane od jakiegoś czasu rzeczy, masa zmniejszyła się do 12 kg oraz 10 kg.
• Jak się przygotować do takiej podróży?
- Część rzeczy możemy zrobić spontanicznie, nad niektórymi jednak musimy się pochylić. Zacznijmy od określenia naszego budżetu oraz listy krajów, o odwiedzeniu których marzymy. To posłuży nam za szkielet całej wyprawy i ułatwi dalsze planowanie. Następnie sprawdźmy pogodę w danych regionach, nie chcemy trafić do Azji w porze monsunowej. To da nam ogólny obraz tego, gdzie i kiedy mamy się znaleźć. Później zaczynamy działać. Pierwsza rzecz to bilety lotnicze. Możemy kupować osobne bilety na poszczególne odcinki, albo zainwestować w bilet dookoła świata w ramach aliansów linii lotniczych. My zdecydowaliśmy się na tę drugą opcję, cena była naprawdę rozsądna, dodatkowo, mogliśmy bezkosztowo zmieniać daty lotów (mogły się pojawić niewielkie koszty związane ze zmianą opłat lotniskowych, ale nam się to nigdy nie przytrafiło).
• Co ze szczepieniami?
- Mamy szczepienia obowiązkowe i rekomendowane, a niektóre z nich trzeba zrobić parę miesięcy przed wylotem. Warto wybrać się więc do lekarza medycyny podróży, który będzie mieć wiedzę w tym obszarze. Bardzo ważną rzeczą jest też ubezpieczenie. Pamiętajmy, by dokładnie przeczytać warunki, by wiedzieć co pokrywa dana polisa. Rozrzut cen jest tu ogromny, jednak zazwyczaj łączy się to też z zakresem ubezpieczenia, np. pokrycie kosztów ratownictwa, uprawianie sportów ekstremalnych, choroby tropikalne, konieczność wcześniejszego powrotu do Polski, pokrycie kosztów sądowych, ubezpieczenie bagażu.
• Co trzeba przewidzieć zanim nakreśli się plan?
- Warto sprawdzić kwestię dostępności najważniejszych atrakcji, gdyż część z nich trzeba zarezerwować z kilkumiesięcznym, a nawet kilkuletnim wyprzedzeniem. Dobrym przykładem jest tu szlak Inków prowadzący do Machu Picchu. Aby chronić go przed „zadeptaniem” przez turystów rząd Peru wprowadził ograniczenia do 500 osób, jakie mogą wejść na trasę każdego dnia. Pozwolenia trzeba wykupić nawet z półrocznym wyprzedzeniem. Co ciekawe, my zrobiliśmy podobnie. Po przyjeździe do Cuzco Basia się rozchorowała. W efekcie musieliśmy odwołać zarezerwowany z sześciomiesięcznym wyprzedzeniem trekking. Na szczęście mieliśmy dobre ubezpieczenie, dzięki czemu odzyskaliśmy zainwestowane pieniądze, a na Machu Picchu wybraliśmy się busem.
• Co was najbardziej zaskoczyło podczas podróży?
- Z pozytywnych rzeczy to chyba to, że podróżowanie nie jest aż takie trudne. Strach ma wielkie oczy, przed wyjazdem dużo myśleliśmy o czyhających na nas niebezpieczeństwach, chorobach tropikalnych, jadowitych wężach czy kradzieżach. Tymczasem okazało się, że tak naprawdę wystarczyło na siebie uważać. W każdym kraju spotykaliśmy życzliwych ludzi, którzy podpowiadali nam, na co zwracać uwagę i czego unikać. W efekcie mogliśmy w pełni cieszyć się każdą chwilą podróży. Oczywiście, zdarzały się też cięższe momenty, aczkolwiek pamiętajmy, że jest to nieodłączna część życia i podróżowania: jakbyśmy zostali w Polsce to przez rok także doświadczylibyśmy jakiś nieprzyjemności.
• Co budziło negatywne emocje?
- Chyba najbardziej uderzało w oczy tempo rozwoju przemysłu turystycznego i postępującej globalizacji. Dziś w momencie otwarcia się kraju na turystykę natychmiast przybywają tam prawdziwe hordy ludzi. W efekcie wystarczy parę lat, by miejsce zmieniło się nie do poznania na zawsze i nie mówimy tu tylko o powstawaniu ogromnych hoteli i restauracji, ale też o mentalności ludzi oraz degradacji środowiska naturalnego. Niestety, możliwość dużego zysku zmienia wszystko, na zawsze.
Więcej o wyprawie Basi i Michała na ich blogu www.ponioslonas.pl















Komentarze