Do wypadku doszło w styczniu 2015 r. w trakcie operacji, gdy pacjentka była w narkozie w szpitalu im. Jana Bożego w Lublinie.
– Zostałam poparzona płytką koagulacyjną (element sprzętu do elektrochirurgii, który jest przykładany do ciała pacjenta podczas operacji – red.). Teraz mam ogromne blizny na prawej łydce, zostałam trwale oszpecona – opowiada Magdalena Mozoła z Chełma. – Jak to możliwe, żeby w szpitalu, gdzie pacjenci powinni czuć się bezpiecznie, lekarze dopuścili do czegoś takiego?
Kobieta trafiła do Wschodniego Centrum Leczenia Oparzeń w Łęcznej. – Tam przeszłam nekrektomię, czyli usunięcie martwej skory. Nie mogłam przez to chodzić – opowiada pani Magda. – Lekarze codziennie musieli mnie nakłuwać igłami, bo od wenflonów pękały mi żyły...
Konieczny był też przeszczep skóry z biodra. – To był niesamowity ból. Kiedy pierwszy raz mogłam umyć nogę, czułam wstręt i obrzydzenie. Właściwie nadal to czuję za każdym razem, gdy patrzę na ranę – denerwuje się poszkodowana. – Miewam koszmary, w których ktoś obdziera mnie ze skóry.
Sprawa w sądzie
Sprawa trafiła do sądu i ciągnie się już od ponad roku. – Szpital nie poczuwa się do odpowiedzialności. A ja poprzez odniesiony uszczerbek na zdrowiu nie mogę podjąć pracy. A muszę jeszcze stosować specjalne plastry silikonowe i maści, które są bardzo drogie – podkreśla pani Magda. – Ubiegam się o 200 tysięcy złotych.
– To i tak tylko szacunkowa kwota, bo nie jesteśmy w stanie wycenić tego, co wycierpiała moja klientka. Tak dotkliwe uszkodzenie uniemożliwia jej pracę w zawodzie przedszkolanki, ponieważ noga po przeszczepie jest jeszcze wrażliwa i wystąpiły komplikacje pooperacyjne – podkreśla mec. Barbara Klauser, pełnomocnik pacjentki.
Nie ma winnych?
Co na to szpital? – Nie zaprzeczamy, że do takiego zdarzenia doszło. Jednak naszym zdaniem ani szpital, ani jego pracownicy nie ponoszą za to zdarzenie odpowiedzialności. Wszelkie procedury w tym przypadku były zachowane. Doszło w naszej ocenie do nieprzewidywalnego zdarzenia i nie wykluczamy, że sprzęt mógł nie zadziałać poprawnie – tłumaczy Bartosz Jencz, rzecznik szpitala im. Jana Bożego. – Sprzęt był jednak serwisowany, miał wszelkie wymagane przeglądy.
Jak zaznacza rzecznik, sprawa została przekazana do ubezpieczyciela szpitala. – Jeśli zdecyduje się on zlikwidować szkodę, odszkodowanie zostanie przez niego wypłacone. Niezależnie od tego toczy się sprawa w sądzie i biegli ocenią, kto ponosi winę za to zdarzenie – mówi Jencz. Kolejna rozprawa odbędzie się 19 kwietnia.
Błędy medyczne kosztują
Kilka lat temu pisaliśmy o dramacie rodziny z Puław, której miejscowy szpital i ubezpieczyciel musiał zapłacić ponad pół miliona złotych odszkodowania za błąd medyczny.
Dziewczynka urodziła się w 2003 roku na puławskiej porodówce. Tuż przed porodem lekarze przeprowadzili badanie, które wykazało zwolnienie akcji serca płodu. Lekarka dyżurna chciała wykonać cesarskie cięcie. Ale kierowniczka dyżuru położniczo-ginekologicznego przeprowadziła poród siłami natury. To był błąd. Dziewczynka urodziła się sparaliżowana, nie słyszała, nie widziała. Zmarła w wieku 6 lat.
(kp)
– Zostałam poparzona płytką koagulacyjną (element sprzętu do elektrochirurgii, który jest przykładany do ciała pacjenta podczas operacji – red.). Teraz mam ogromne blizny na prawej łydce, zostałam trwale oszpecona – opowiada Magdalena Mozoła. – Jak to możliwe, żeby w szpitalu, gdzie pacjenci powinni czuć się bezpiecznie, lekarze dopuścili do czegoś takiego?
Sprawa trafiła do sądu i ciągnie się już od ponad roku. Co na to szpital? – Nie zaprzeczamy, że do takiego zdarzenia doszło.














Komentarze