Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Jeden z pierwszych strażników miejskich w Polsce: Praca jest bardzo stresująca

Rozmowa z Bogdanem Wroną, jednym z najstarszych strażników miejskich w Polsce, który pracę rozpoczął w 1992 r. To były zastępca komendanta Straży Miejskiej w Świdniku. Funkcję tę pełnił przez 20 lat. Bogdan Wrona w tym miesiącu przechodzi na emeryturę.
Jeden z pierwszych strażników miejskich w Polsce: Praca jest bardzo stresująca
Bogdan Wrona ponad 20 lat temu i dziś (fot. Łukasz Wrona / archiwum prywatne)

• Czym się pan zajmował przed rozpoczęciem pracy w Straży Miejskiej w Świdniku?

– Pracowałem jako geolog w przedsiębiorstwie Geoprojekt. To było przedsiębiorstwo geodezyjne, geologiczne i fizjograficzne budownictwa. Zajmowałem się badaniami gruntów dla potrzeb poszczególnych budów. Jeździłem po całej ścianie wschodniej – od Suwałk po Przemyśl. Między innymi w Przemyślu i na Starym Mieście w Lublinie razem z górnikami badaliśmy fundamenty budynków.

• Ta praca była ciekawa. Co pana skłoniło, żeby ją zmienić?

– Musiałem to zrobić. Jak zmieniał się ustrój zaczęły się kłopoty z pracą. Zakłady pracy nie miały pieniędzy i choć my pracę wykonywaliśmy, to nikt nam nie płacił. Warszawska centrala naszej firmy powoli likwidowała mniejsze oddziały jak ten w Szczecinie czy w Lublinie. Tak zostawili nas na lodzie. Można było próbować samemu. Początkowo nawet o tym myślałem, ale na wschodzie kraju nie było żadnych inwestycji, żadnych zleceń, w przeciwieństwie chociażby do Wrocławia. I kiedyś idąc ulicą zauważyłem ogłoszenie o pracy w Straży Miejskiej. Pomyślałem, że spróbuję. Miałem wtedy 41 lat i choć przyjmowano osoby do 35 roku życia to w moim przypadku i jeszcze kilku innych osób, zrobiono wyjątek. Bo mieliśmy wyższe wykształcenie. Po testach sprawnościowych wśród 77 startujących znalazłem się wśród 25 najlepszych. Po testach psychologicznych prawdopodobnie byłem jednym z lepszych albo i najlepszy.

• Ilu było na początku strażników miejskich w Świdniku?

– Było 13 osób, komendant – pan Henryk Jurecki, przyszedł z WSK, był tam konstruktorem i ja jako zastępca komendanta. Była też jedna pani, która zajmowała się sprawami administracyjnymi. W 1992 r. nie byliśmy jednostką budżetową tylko wydziałem Urzędu Miasta. Nasz komendant był kierownikiem tego wydziału. Zmieniło się to kiedy weszła ustawa o strażach miejskich.

• Jak wyglądały pierwsze mundury?

– Spodnie mieliśmy czarne. Koszule były zielone, z czarnymi kołnierzykami i taką framówką. Ludzie śmieli się z nas, że harcerze idą. Ja jednak myślę, że były całkiem niezłe. Kiedy w maju pierwszy raz wyszły na ulicę partole, chyba wówczas dwa wzbudziły niezłą sensację. Ludzie nas oglądali, żartowali. Później przyszły pierwsze epitety, zwłaszcza kiedy zaczęliśmy wystawiać mandaty.

• Niedługo przechodzi pan na emeryturę. Czy nie będzie panu brakować pracy?

– Być może, bo pracowałem wśród ludzi. Praca strażnika miejskiego jest jednak bardzo stresująca, podobnie jak w przypadku policjantów.

• Więc jak pan sobie radził ze stresem w ciągu tych wszystkich lat?

– Jeździłem łowić ryby. Często chodziliśmy też na grzyby. Odskocznią były także wyjazdy na działkę. Kiedyś mieliśmy działkę w Bystrzejowicach. Przez 15 lat jeździłem tam rowerem.

• Co będzie pan robić na emeryturze?

– Dzieciom pomogę, częściej będę zajmować się wnukiem. Poza tym jest działka, ryby. Może z kolegami z dawnych lat się spotkam. Czasu będę mieć przecież więcej.


Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama