Jerzy Reja, główny specjalista Służby Leśnej w Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Lublinie, problem zna dobrze.
- Kłusownicy na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat zmienili się. Kiedyś przestrzegali reguł. Nie strzelali w okresach rozmnażania się zwierząt jak i do ciężarnych samic, szanowali las i związany z nim kalendarz. Dziś te obyczaje zaginęły, a kłusownik, nie mylić z wnykarzem, to często dobrze sytuowany człowiek, zasobny, który strzela dla sportu, adrenaliny, satysfakcji z zabicia zwierzęcia. Taka jest rzeczywistość - mówi Jerzy Reja.
Dwie różne sprawy
W nadleśnictwach Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Lublinie pracuje około 70 strażników leśnych.
- Średnio od dwóch do czterech na nadleśnictwo. Taka jest średnia krajowa - mówi Jerzy Reja. - Ponieważ nasi ludzie pracują w terenie, mają wiedzę, kto i jak kłusuje. Ale wiedzieć, a udowodnić czy złapać na gorącym uczynku, to dwie różne sprawy.
Często zdarza się, że strażnicy łapią człowieka na zakładaniu sideł, z drutami wystającymi z kieszeni.
- No cóż, tłumaczy się, że właśnie zdejmował sidła, a te druty w kieszeni, to wcześniej zdjęte wnyki. W takim przypadku bez innych dowodów nie mamy dużych szans przed sądem na wyrok skazujący, choć posiadanie urządzeń kłusowniczych jest również przestępstwem. Inna sprawa, że wymiar sprawiedliwości często łagodnie traktuje kłusowników, niejednokrotnie umarzając sprawy ze względu na małą szkodliwość społeczną - dodaje Jerzy Reja.
Wierzchołek
A szkody są spore, w ubiegłym roku w lubelskiej RDLP to prawie 80 tysięcy złotych.
Tylko w tym roku Straż Leśna znalazła 19 zwierząt padłych z powodu kłusownictwa.
- W jednym przypadku udało się uratować młodego jelenia zaplątanego porożem w sidła, reszta padła z wycieńczenia lub od kul - dodaje Jerzy Reja. Tak naprawdę te dane to wierzchołek góry lodowej. Nie ma możliwości, by w miarę precyzyjnie oszacować liczbę skłusowanych zwierząt w lubelskich lasach.
22 przypadki
Na kłusowniczej mapie najwięcej przypadków tego procederu Straż Leśna odnotowała w Nadleśnictwach Włodawa i Lubartów.
- W tych nadleśnictwach mamy przypadki skłusowanych łosi, dzików i saren . Sporo też znajdujemy nielegalnie zabitych zwierząt na terenie Nadleśnictwa Puławy - wylicza Jerzy Reja.
W sumie przez 9 miesięcy odnotowano 22 przypadki kłusownictwa i znaleziono między innymi 4 łosie, 4 jelenie, 6 saren 5 dzików i 4 kilogramy ryb odłowionych w akwenie na terenie będącym rezerwatem przyrody.
Prawdziwym problemem jest łatwy dostęp do nielegalnej broni. W latach 90. minionego wieku do Polski wlała się wręcz rzeka przemycanej broni ze Wschodu. Różnego rodzaju karabiny z II wojny światowej i te współczesne, nawet na bazie AK47.
Ta broń jest zabójczo skuteczna, a w połączeniu z niedozwolonymi termo- lub noktowizorami, wręcz w 100-procentach śmiertelna.
- Zwierzyna nie ma żadnych szans w starciu z tak uzbrojonym kłusownikiem - dodaje Jerzy Reja.
Nie jest tajemnicą, że są kłusownicy, którzy strzelają do zwierzyny tylko dla własnej, niczym nieuzasadnionej, wręcz bestialskiej, satysfakcji.
- Mamy sygnały, że na rżyskach czy kukurydzowiskach, nocami pojawiają się nieoświetlone terenówki. Od czasu do czasu błyskają mocne snopy światła. Tak oślepiona zwierzyna pada łupem kłusowników. Często nawet niepodejmujących swoich „zdobyczy”. Nie wiem, czym kierują się ci ludzie. Adrenalina, chęć zabijania czy przechytrzenia Straży Leśnej, a może dreszczyk emocji związany z przekraczaniem granicy prawa - mówi Jerzy Reja. Nierzadko ci kłusownicy mają dobre auta terenowe, markową broń i drogie wyposażenie dodatkowe. - Bywa to „zabawa” dla naprawdę bogatych, znudzonych życiem i szukających nowych emocji - dodaje Jerzy Reja.
Straż patrzy przez całą dobę
Na szczęście w walce z kłusownikami pomaga nowoczesna technika.
- Dzięki wywiadowi środowiskowemu mamy informacje, w jakich rejonach należy spodziewać się kłusownictwa lub gdzie działa szczególnie aktywny amator dziczyzny - tłumaczy Jerzy Reja.
Tam są instalowane specjalne kamery rejestrujące obraz przez 24 godziny na dobę.
- Sprzęt jest dobrej klasy, niewidoczny dla kłusownika, wykonujący zdjęcia w jakości HD. Nawet nocą nie ma problemów, aby ze 100 metrów odczytać tablicę rejestracyjną lub twarz osoby i to bez błysku flesza - podkreśla Jerzy Reja.
Jeden ze złapanych w ten sposób kłusowników podejrzewał, że był śledzony z satelity. Będąc w dużym szoku przyznał się do czynów, o których Straż Leśna nie wiedziała.
Ale nie tylko elektronika jest bronią Straży Leśnej.
- Badamy także porównawczo DNA śladów pozostawionych po skłusowanych zwierzętach z mięsem znalezionym u osoby podejrzewanej o kłusownictwo. Wynik bywa niepodważalnym dowodem w sądzie - dodaje nasz rozmówca.
Kłusownictwo jest problemem nie tylko związanym z sytuacją ekonomiczną społeczeństwa. Archetypiczny obraz kłusownika w gumofilcach jest już przeszłością. - W pewnym sensie mogę zrozumieć ludzi, którzy kłusowali, bo nie mieli co włożyć do garnka. Jednak pozostawienie konającej zwierzyny we wnykach, zabijanie dla „sportu”, to zdziczenie w najgorszej postaci - kończy Jerzy Reja.
Jerzy Reja, główny specjalista Służby Leśnej w Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Lublinie, problem zna dobrze.
- Kłusownicy na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat zmienili się. Kiedyś przestrzegali reguł. Nie strzelali w okresach rozmnażania się zwierząt jak i do ciężarnych samic, szanowali las i związany z nim kalendarz. Dziś te obyczaje zaginęły, a kłusownik, nie mylić z wnykarzem, to często dobrze sytuowany człowiek, zasobny, który strzela dla sportu, adrenaliny, satysfakcji z zabicia zwierzęcia. Taka jest rzeczywistość - mówi Jerzy Reja.















Komentarze