Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Krzysztof Cugowski o swoim dzieciństwie, Budce Suflera, rodzinie i projekcie "Cugowscy"

Rozmowa z Krzysztofem Cugowskim.
Krzysztof Cugowski o swoim dzieciństwie, Budce Suflera, rodzinie i projekcie "Cugowscy"

• Nie ma pan wrażenia, że czas zakręcił, przyspieszył i pędzi coraz szybciej?

- Mój ojciec, który dożył późnej starości, powtarzał, że czas pędzi coraz szybciej. Że im człowiek starszy, tym bardziej to odczuwa. A intensywność życia nie ma nic do tego. Ponieważ ojciec z wiekiem miał trudności z chodzeniem, większość życia spędzał, siedząc w domu. Wydawało by się, że czas będzie mu się ciągnął w nieskończoność. A jednak pędził coraz szybciej. Ja już też to zauważyłem.

• I wcale nie mamy pewności, ile jeszcze czasu da nam Ten na górze?

- Nie ma mądrych na to. Ostatnio byłem na dwóch pogrzebach. Jednego dnia, z godziny na godzinę. Ten chowany wcześniej miał 72 lata. Ale ten drugi, Paweł Skura, który nagrał z nami osiem płyt: 55 lat. Na to nie mamy wpływu.

• Rozmawiamy w oktawie adwentu. Wspomnijmy pana dzieciństwo, choinkę, Wigilie?

- Moi rodzice byli repatriantami ze wschodu. W 1948 roku przyjechali do Lublina z Włodzimierza Wołyńskiego. Dostali pokój bez używalności czegokolwiek na ulicy Łęczyńskiej 47. I ja się w domu urodziłem. Mieszkaliśmy tam do 1962 roku.

• Dzieciństwo na Bronowiczach musiało być malownicze?

- Nie ukrywam: dzielnica i ulica były wyjątkowe. Jeszcze za Cukrownią było porównywalnie „wesoło”. Jeśli chodzi o dorastanie dziecka, to lepiej nie można sobie wyobrazić. Własny kodeks międzyludzki, milicjanta nikt nie widział, dzielnica rządziła się swoimi prawami.

• Czym zajmowali się rodzice?

- Mama nie pracowała, ojciec był urzędnikiem w Urzędzie Wojewódzkim. W związku z tym, że pisał wszystkie podania sąsiadom: do poprawczaków, więzień, i tak dalej - byliśmy nietykalni. I chociaż wychowywałem się w dzielnicy „umiarkowanej” - nigdy mnie nic złego nie spotkało. Kiedy miałem pójść do szkoły i mama poszła na Bronowicką, gdzie był mój rejon, wróciła przestraszona. Powiedziała do ojca: „Wiesz co, jak on ma tam chodzić do szkoły, to może lepiej, żeby w ogóle nie chodził”. Wtedy pojawił się pomysł na szkołę muzyczną.

• Choinka?

- Mieszkaliśmy w tzw. pałacyku. Przedwojennym, okazałym domu właściciela gwoździowni. Pokój miał 35 metrów, wysoki na 4 metry i choinka była do sufitu. Z podstawową aprowizacją na święta, w latach pięćdziesiątych, nie było problemu. Do szopki szło się do Kościoła Św. Michała na Armii Czerwonej. Tam zresztą byłem chrzczony, bierzmowany w kościele na ulicy Zielonej. Niedaleko była Szkoła Muzyczna, na Krakowskim Przedmieściu 55. Religii uczył mnie późniejszy biskup Ryszard Karpiński. Na Wigilii, pamiętam, była kutia. Co jeszcze? To było tyle lat temu...

• Szkoła muzyczna, co potem?

- Poszedłem do liceum. Grałem na klarnecie. Byłem niezbyt pilnym uczniem. Rodzice przenieśli mnie potem do Staszica. Z różnymi perturbacjami, w 1969 roku zdałem maturę i po egzaminach dostałem się na prawo. A potem zacząłem bawić się w to, co robię do dziś.

• Rozgłośnia Harcerska Polskiego Radia puściła „Sen o dolinie”?

- Za namową Jurka Janiszewskiego nagraliśmy „Sen o dolinie”, to był luty1974. Pod koniec tego samego roku, „Cień wielkiej góry”. W maju 1975 roku obydwa utwory znalazły się na naszej pierwszej płycie. Za chwilę będzie 43 lata.

• Jak powstała Budka Suflera?

- To przełom 1969 i 70 roku. Ś.p. Krzysia Broziego i Janusza Pędzisza poznałem u pasjonata elektroniki, Jasia Wilka. Przyniosłem tam szpulowy magnetofon do naprawy. Okazało się, że grali na gitarach w domu i narzekali, że sąsiedzi się skarżą. Zaprosiłem ich do siebie, na Grażyny, ponieważ miałem bardziej wyrozumiałych sąsiadów. Przyszli, przynieśli sprzęt: dwie kolumienki i polski wzmacniacz Luna. Zaczęliśmy eksperymentować z przesterami. Mikrofon wisiał na żyrandolu. Nagrywaliśmy ma magnetofonie Sony z małymi szpulami. Po jakimś czasie zdecydowaliśmy, że zakładamy zespół.

• Co było dalej?

- Nie mieliśmy perkusisty. Ktoś przyprowadził ś.p. Jacka Grüna z polonistyki. Wykonaliśmy w domu jedną próbę z perkusją - ale tego już moi sąsiedzi nie znieśli. Trzeba było gdzieś się z perkusją zakotwiczyć. Po kilku podejściach wylądowaliśmy w klubie Azory. Tam poznałem Jurka Janiszewskiego, który pracował w Radiu Akademickim. Dowiedział się, że jest zespół, który gra rhythm and bluesa, co wtedy było ewenementem. Nagrał nas i się potoczyło. Przeszliśmy do klubu studenckiego Arcus. W 1970 roku klub wydelegował nas do Giżycka na międzynarodowy obóz studencki. Graliśmy przez 2 miesiące dla różnych nacji. Na jesieni Brozi powiedział, że idzie na studia, podobnie ś.p. Witek Odorowicz. Zostaliśmy z Jackiem we dwóch.

• Wtedy pojawił się Romuald Lipko?

- Z Romkiem chodziliśmy do jednej klasy przez całą szkołę muzyczną. Lipko grał w zespole w Milejowie, był tam instruktorem muzycznym. Jesienią 1970 zaprosił mnie na próbę, do Milejowa. Grał z nim ś.p. Andrzej Ziółkowski. Zaczęliśmy grać razem, pod istniejącą już nazwą „Budka Suflera”.
Cały czas był kłopot z perkusistą. W 1974 na Radiową Giełdę Piosenki przyjechał zespół z Tarnowa, w którym na perkusji grał Tomek Zeliszewski. Zbajerowaliśmy go i od 1975 roku Tomek zaczął przyjeżdżać i tak poszło.

• Skąd nazwa Budka Suflera?

- Wymyśliliśmy ją jeszcze grając u mnie w domu. Postanowiliśmy dać szansę przypadkowi. Wziąłem do ręki polsko-angielski słownik i trafiłem na hasło: „prompter’s box” (budka suflera). Po angielsku brzmiało ładnie. Tak nazywaliśmy się do pierwszego publicznego występu. Angielski wówczas działał jak czerwona płachta na byka. Zagraliśmy więc pod nazwą Budka Suflera. Tak to się zaczęło i skończyło czterdziestoparoletnim graniem.

• Chyba mieliście szczęście do dobrych tekstów?

- Jurek Janiszewski poprosił swojego kolegę redakcyjnego, Adama Sikorskiego o napisanie tekstu piosenki, tak powstał „Sen o dolinie”. Adam napisał teksty do dwóch pierwszych płyt. Na kilku ostatnich płytach, też są teksty Adama. Podobnie na płycie „Cugowscy”. To są fantastyczne teksty. Pisali dla nas także: Mogielnicki, Olewicz, trochę Dutkiewicz i Tomek Zeliszewski.

• Ciężko było zamknąć ten okres?

- Stało się to w sposób naturalny i tak musiało się stać. Graliśmy razem już tak wiele lat - i nie ma się co oszukiwać - przyszło naturalne zmęczenie. Po prostu przyszedł na to czas. W ostatnim roku działalności zagraliśmy 100 koncertów, wszystkie największe miejsca w Polsce. Pożegnaliśmy się z publicznością, w godny sposób, tak jak powinien to zrobić zespół na miarę „Budki Suflera”.

• Co pan zaśpiewa w najbliższym czasie?

- 1 stycznia w Centrum Spotkania Kultur wystąpię z Olą Kurzak. Aleksandra Kurzak to jeden z najwybitniejszych sopranów polskich. Zaśpiewamy 4 arie, jedną operetkową, 3 operowe, a Ola ze mną zaśpiewa 2 moje piosenki. Wszystko zaaranżowane jest na orkiestrę symfoniczną. To bardzo poważne, niestety drogie przedsięwzięcie.

• Może być z tego płyta?

- Koncert ten, pod nazwą „Dwa żywioły” chcemy nagrać na płycie DVD. Zobaczymy.

• Skąd projekt „Cugowscy”?

- Z synami rozmawialiśmy o tym od dawna, czekaliśmy na odpowiedni moment. Fajnie nam to wychodzi i spotkaliśmy się ze wspaniałym odbiorem. Ze sceny płyną pozytywne fluidy. Świeża krew, w każdej dziedzinie, bardzo dobrze robi.

• Coś się równoważy. Pewnie kiedyś nie miał pan czasu dla synów?

- To prawda, troszkę nadrabiamy zaległości rodzinne.

• Dlatego płyta jest silniejsza, ma silniejsze przesłanie?

- Tak. To dowód na to, że więzi rodzinne ojca z synem są silne. Mamy zdecydowanie lepsze relacje. Przez ostatnie półtora roku gruntownie się poznaliśmy.

• Co pan daje synom, co oni mogą od pana brać?

- Oni są z innego pokolenia. Nie są już skażeni zarazą PRL-u, do wielu rzeczy podchodzą prawidłowo. Ja jestem dzieckiem komunizmu i nic na to nie poradzę. PRL przyzwyczaił nas do tego, że jesteśmy byle czym, co można kopnąć, przesunąć. Młode pokolenie jest pozbawione kompleksów. A poza tym, to młodzi ludzie, zawsze wiedzą lepiej. Dla mnie wielką przyjemnością jest praca ze swoimi synami. Lubię pracować z ludźmi młodymi. To jest inny świat. Jeszcze na dobitkę na płycie „Cugowscy” mój najmłodszy syn Krzysio śpiewa ze mną w duecie. Jak Cugowscy, to Cugowscy.

• Niezły kwartecik?

- Oj, tak. To są wszystko fajne rzeczy.

• Słychać na tej płycie harmonię.

- Tak, wszyscy to mówią. Czuje się, że ta płyta jest prawdziwa. Tak, jak uważam, że 2 nasze pierwsze płyty są najbardziej prawdziwe. Nikt się nie zastanawiał, nikt nie kalkulował, zastanawiał czy piosenka ma mieć 3 minuty czy 3.33. Graliśmy, jak nam serce dyktowało. I okazuje się teraz, że to ma największą moc. Podobnie było z piosenką „Takie tango”. Naturalnie autentyczną. I dlatego odniosła tak gigantyczny sukces. To się udaje bardzo rzadko.

• Wróćmy do harmonii. W świecie. Czy nie ma pan takiego wrażenia, że Polska, świat cały jest dziś na zakręcie? Pękają więzy, wzorce?

- Uważam, że to skutek braku idei. Braku wiary. Przez wiele wieków wiara trzymała ten naród. Po wojnie komuniści tę podstawę próbowali zdemolować. Częściowo im się to udało. Potem Polska trzymała się, dokąd żył nasz papież Jan Paweł II. Kiedy umarł, już następnego dnia zaczął się proces odciągania ludzi od wiary. I proszę zobaczyć, to się udaje. Są jednak regiony w kraju, na przykład Podhale, gdzie te próby kończą się fiaskiem. No cóż. Dla nas, pokolenia, które odchodzi, to jest trudne do zaakceptowania. Dla następnego - wszystko odbywa się normalnie.

• Idźmy dalej, skoro Jezus Chrystus został Królem Polski, to wypadałoby jego nauki przestrzegać. Tym bardziej, że mówi proste rzeczy, że miłość jest najważniejsza, że nie wolno krzywdzić drugiego?

- Tak uważam, że skoro Jezus Chrystus został Królem Polski, to wypadałoby Jego nauki przestrzegać: miłość jest najważniejsza i nie wolno krzywdzić drugiego.

• Co dalej?

- Żeby przyszło otrzeźwienie, musi być jakiś wstrząs. I tego się boję.

• Czego życzyć Cugowskim?

- W życiu człowieka - oprócz wartości duchowych, merytorycznych - szczęście jest podstawą. Bez łutu szczęścia z tego życia nic nie będzie. Co życzyć Krzysztofowi Cugowskiemu? W tym wieku to już zdrowia. Kiedyś nie zastanawiałem się nad sensem toastu: na zdrowie.

• Czego pożyczy pan Czytelnikom na święta Bożego Narodzenia?

– Zdrowia. I szczęścia. Bo wie pan, jak z tym zdrowiem. Na Titanicu wszyscy byli piękni, zdrowi i bogaci, tylko szczęścia nie mieli.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
Reklama