Być w Nałęczowie i nie przejść się alejkami parku, począwszy od Kasztanowej? Niemożliwe. To podstawowa trasa wędrówek. Niejako historyczna, bo tędy „od zawsze” wiódł trakt z Lublina przez Bochotnicę i Wąwolnicę do przeprawy w Wojszynie niedaleko Kazimierza i dalej przez Sandomierz do Krakowa lub w późniejszych latach Wrocławia. Niektórzy wiążą ten trakt nie tylko z ówczesnym biznesem, jak świadczy Mapa dróg handlowych Polski Piastowskiej S. Weyhmanna, ale i potrzebą ducha, uważając, że ta trasa to część wschodniej odnogi Drogi św. Jakuba (w tej części Europy wiodącej od Kijowa do Santiago de Compostella). Dziś o dawnych splendorach świadczą rzadko używane nazwy, np. parkowej Bramy Zachodniej, niegdyś Królewskiej czy wzmianki o architektonicznych niespodziankach, jak odkrycie fragmentów dawnej austerii w budynkach parkowych.
Nie zamykać powiek
Trasa ta i dziś może stać się dla odwiedzających Nałęczów autentycznym źródłem przygody. Uzdrowisko czeka bowiem na swoich odkrywców: przewodniki przecież głoszą swoje, przewodnicy swoje, a kuracjusze wiedzą jeszcze lepiej. Dobrze więc, że powstały questy pozwalające na zabawę w tropicieli piękna, sugerujące samodzielne odkrywanie wszelkich niespodzianek, czasem skarbów, które kryje to miejsce, dostarczając przy tym niezwykłych doznań.
– Jest to bowiem miasteczko zachwytu – mówi pani Wiesława. – Jak w modnej reklamie luksusowego samochodu. Napędzane zachwytem, a może lepiej – inspirowane. Krakowski poeta, który przyjeżdża od lat do Nałęczowa mówi: – „Tu tylko chodzić, dotykać, wąchać, gonić motyla, na ławce przysiąść. Broń Boże, pod żadnym pozorem nie zamykać powiek. Zwyczajnie – strata, żal”.
Można zatem, a raczej trzeba wybierać różne kierunki na parkowych alejkach. To miejsce wymaga bowiem uruchomienia wyobraźni i wielokrotnych powrotów. Można np. zaparkować samochód w pobliżu Szpitala Kardiologicznego i przemierzać park z północnego wzgórza na południowe, idąc szerokimi alejkami, z widokiem na Pałac Małachowskich, przypominając jednocześnie sobie, jak często wędrował tędy guwerner dzieci Michała Górskiego, właściciela Nałęczowa, śpiesząc na partyjkę szachów do „szwajcarskiej” willi dra Chmielewskiego „Oktawia” przy Górze Armatniej.
Autor „Ludzi bezdomnych” pokochał to miejsce jak nikt inny, bo w skandalizujących nieco „Dziennikach” pełen wzruszenia wyznał jednak: „Każdy szczegół wiosny w Nałęczowie znam na pamięć…”.
Tu przyjeżdżało się na tort
33 gatunki drzew i 13 gatunków krzewów, w tym dęby piramidalne przy pałacu i wokół pomnika Żeromskiego, klony srebrzyste, aleje grabowe i kasztanowe, jesiony, daglezje, świerki, jawory, robinie akacjowe, wierzby i lipy oraz sosny na pewno zwróciły też uwagę reż. Włodzimierza Haupe, który w plenerach nałęczowskiego parku kręcił w 1975 r. sceny do filmu „Doktor Judym” z Janem Englertem w roli doktora Judyma i Anną Nehrebecką w roli Joasi Podborskiej. Przez wiele miesięcy po wyjeździe ekipy filmowej stała na wyspie w parku wysoka altana z ażurowym dachem; każdy przechodzień musiał sfotografować lub dotknąć wykwintnego zdobienia mostku na Bochotniczance przepływającej przez park, co piękniejsze uczennice z miejscowego LO w pastelowych sukniach z dużą ilością koronek, pod białymi i różowymi parasolkami uśmiechały się do przechodniów z pałacowego, kawiarnianego ogródka.
Znów ocieramy się o pałac, który był świadkiem niecodziennych wydarzeń i miejscem pobytu wielu znakomitości.
– W latach 70. XX w. funkcjonowała tu (jedna z dwóch wówczas w mieście, istniejąca do dziś) z rozmachem kawiarnia „Pałacowa”, do której z Lublina i Puław przyjeżdżało się na tort – dodaje Wiesława Dobrowolska-Łuszczyńska. – Kawę piło się w narożniku Teatru Osterwy „u Widelskiego”, ale na ciasto zjeżdżało się do Pałacowej. Były tylko dwa rodzaje: z masą czekoladową lub cytrynową. Znam takich, którzy przychodzili tu codziennie, wybierając na przemian wyborny przysmak. Tu po prostu trzeba było bywać, gdyż zawsze oprócz warszawskich celebrytów, licznych artystów występujących w sali balowej pałacu, koncertujących, recytujących klasyków, śpiewających, można było zawsze podziwiać któregoś z liczących się poetów, wyjeżdżających ze zdroju zawsze z kilkoma napisanymi tu wierszami. A poza tym te kawiarniane opowieści…
Bierut na urlopie
Nie wiadomo, co bardziej bawiło, czy jak fama dwustuletnia głosiła, trzaskanie pałacowymi drzwiami (wysokie na 2,5 m z licznymi barokowymi zdobieniami) przez kasztelankę lwowską Mariannę Potocką, objawiającą niezadowolenie z zapisów intercyzy czy też zdumienie Józefa Lucjana, w latach pięćdziesiątych pracownika uzdrowiska, który w pałacu spotkał pana ubranego w jasne spodnie, koszulę z krótkim rękawem, czapkę cyklistówkę i przeciwsłoneczne okulary rozmawiającego z miejscowym sekretarzem POP (Podstawowej Organizacji Partyjnej) Był to – jak się potem okazało – Bolesław Bierut, spędzający wówczas krótki urlop w Nałęczowie, który poprosił o pokazanie magazynów uzdrowiskowych. Techniczny magazyn mieścił się w Starych Łazienkach, żywnościowy koło kuchni, a tzw. ogólne na parterze i II piętrze pałacu.
– Bierut stwierdził wówczas, że szkoda pałacu na takie jego użytkowanie i niszczenie – mówi pani Wiesława. – Warto przy tym wspomnieć, że z powodu wypoczynku I sekretarza w Nałęczowie przymusowemu wywłaszczeniu uległa willa „Uciecha” (lokatorzy musieli ją opuścić) oraz teren i dom w budowie doktora Wacława Szczepińskiego. Willę poddano remontowi, ogrodzono wysoką siatką (2,5 m) na słupach betonowych, (stoją do tej pory, nieco skrócone), zamontowano nową bramę. Budowę domu doktora Szczepińskiego dokończono i te dwie posesje przeznaczono na użytek władz państwowych. Dzięki pobytowi ważnego gościa Nałęczów zyskał tyle, że pokryto kocie łby asfaltem na ul. 1 Maja oraz aleję Kasztanową w parku.
Królestwo muzyki i malarstwa
Pałac zamieszkały przez rodziny Stanisława i Antoniego Małachowskich, odwiedzany przez księcia Adama Czartoryskiego krył także w swych wnętrzach prawdziwą osobliwość, o której wiele osób nie wie. Rezydencja miała piece ukryte sprytnie w grubych murach środkowych i opalane z sieni, niewidoczne dla użytkowników.
Pałac to od lat królestwo muzyki i malarstwa. Tu zjeżdżali się melomani na koncerty Nałęczowskiego Divertimento. Posłuchać Kai Danczowskiej czy Konstantego Kulki w sali balowej – co za frajda. Dziś, latem prof. Kazimierz Brzeziński z USA organizuje tu warsztaty i koncerty dla uzdolnionych młodych pianistów z całego świata. W latach 90. XX w. prof. Marek Drewnowski ze swojego pałacu w Dylewie przeniósł tu Festiwal im. Józefa Hoffmana i I. J. Paderewskiego. W 1997 r. Hanna Bakuła urządziła tu I Plener Nałęczowski „Pałac Małachowskich” z udziałem F. Starowieyskiego i B. Tyszkiewicz. Pokłosie Międzynarodowego Pleneru Rzeźby Parkowej zorganizowanego przez malarza J. Olejnickiego i rzeźbiarza St. Strzyżyńskiego można do dziś obserwować w naturalnej sali wystawowej – na trawnikach na tle drzew. Do dziś prezentują swe wdzięki nad stawem „Panny nałęczowskie” prof. Adama Smolany. Zwraca uwagę także „Pocałunek” Edmunda Matuszka.
Miłość to istotny wątek rozmów na parkowych ławkach – ważnym elemencie pejzażu Nałęczowa. Taką nazwę nosi jedno z mineralnych źródeł nałęczowskich, jej symbolem są piękne, białe łabędzie brylujące na brzegach lub wodach parkowego stawu. Parkowa ławka może także stać się symbolem Sztuki na fotografiach poety Artura Łysia. Albo Nadziei. Studenci wielu lubelskich uczelni, przekazywali sobie w latach sześćdziesiątych XX w. sensacyjną wiadomość, że nigdzie tak dobrze nie zdaje się przełożonych egzaminów jak na ławeczce w nałęczowskim parku.
W nałęczowskim parkowym salonie dobrze wiedzie się także poetom. Motywów zdrojowych w wydanej w 2003 r. przez Towarzystwo Przyjaciół Nałęczowa antologii „Nałęczów w słowach poetów” jest wiele. A. Wierciński tłumaczy: Przyjechałem do Nałęczowa/…./ Pochodzić trochę po błocie/ Skoro na śnieg za wcześnie/…. Przypomnieć/ Że jest Ktoś/ Kto zawsze jest. Z. Strzałkowski zachłyśnięty urodą miasta nazwie go szmaragdową plamą na płótnie pamięci, a W. Michalski zachęci: … pijmy jesień/ wiedząc i wierząc/ że tylko Nałęczów.
– Uwierzmy zatem poetom – kończy pani Wiesława.














Komentarze