Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Reportaż dał szansę, żeby dotknąć istoty rzeczy. "Diabeł i tabliczka czekolady" w Teatrze Osterwy

Na deski Teatru Osterwy wchodzi spektakl „Diabeł i tabliczka czekolady” oparty na głośnym zbiorze reportaży Pawła P. Reszki, uznanym za najlepszy reportaż literacki 2015 roku. Jego teksty, wcześniej publikowane w „Wyborczej” wzbudziły podziw, szacunek, sprzeciw i falę hejtu. Teraz wzruszające, zagadkowe i straszne historie ludzi, wyrzuconych na margines zobaczymy na scenie. Rozmowa z Pawłem P. Reszką, reporterem z lubelskiej Gazety Wyborczej, laureatem Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za książkę „Diabeł i tabliczka czekolady”.
Reportaż dał szansę, żeby dotknąć istoty rzeczy. "Diabeł i tabliczka czekolady" w Teatrze Osterwy

• W piątek, 31 marca, prapremiera spektaklu na podstawie twoich reportaży. Zanim opowiemy o niektórych, powiedz skąd w tobie tyle pasji dla reportażu. I takie wyczulenie na losy ludzi?

- Pomijając cechy charakterologiczne i ciekawość świata, które powinien mieć dziennikarz i reporter, praca dziennikarza newsowego w Gazecie Wyborczej pozostawiała we mnie poczucie niedosytu. Czułem, że są tematy, gdzie trzeba wejść głębiej - i reportaż dał mi taką szansę, żeby dotknąć istoty rzeczy, zbliżyć się do bohatera i zrozumieć go.

• Pamiętasz ten pierwszy reportaż?

- To był tekst, który ukazał się w 2002 roku. Reportaż o chłopaku, który nieoczekiwanie odkrył u siebie dar wizji.

• Skąd wynalazłeś bohatera?

- Pisałem pracę magisterską o życiu codziennym w Lublinie podczas okupacji austrowęgierskiej. Wertowałem stare gazety, w których było sporo ciekawych informacji. Zupełnie przypadkowo trafiłem na historię z 1928 roku, z Zamościa. Oto pewnej nocy pomocnik kowala wstąpił na rzeźbę Matki Boskiej i zaczął wygłaszać kazania do ludzi.

• Jaki był efekt kazań?

- Chłopak uzyskał gigantyczny poklask. Do Michalowa zaczęli przyjeżdżać ludzie z całej Polski. A gazety warszawskie pisały, że objawił się nowy św. Franciszek. Zelektryzowała mnie ta historia. Postanowiłem sprawdzić co z niej zostało i pojechałem tam.

• Co znalazłeś?

- Szukałem krzyża, który postawili mu uczestnicy zgromadzeń. Krzyża na pamiątkę wniebowstąpienia Michałka. Udało mi się go znaleźć. Stał zapomniany w jakiś chaszczach. Coś po Michałku więc zostało, mimo że lokalny biskup uważał, że to jest zwykły szarlatan.

• Był szarlatanem?

- Owszem. Doszło do zatrzymania Michałka przez policję. Znaleziono dowód. Kiedy nocą Michałek przemawiał, chatę, w której mieszkał rozświetlała łuna. Kiedy policja przeszukała budynek, znalazła latarki. Ojciec Michałka świecił, kiedy syn wygłaszał kazania. A biznes polegał na tym, że zarabiali na sprzedaży zdjęć Michałka, dewocjonaliów. W trakcie zbierania materiału znalazłem grób bohatera mojego reportażu, a nawet odnalazłem jego krewną. Temat tak mnie zafrapował, że chciałem nawet napisać drugi reportaż, bo w okolicy pojawiło się kilku nowych Michałków, ale ówczesny szef Wacław Biały stwierdził, że nie będziemy tyle o wariacie pisać.

• Wróćmy do książki i według czytelników najlepszego reportażu o tym, jak mieszkańców domu pomocy społecznej pozbawiono internetu, bo oglądali filmy pornograficzne.

- Ten temat pojawił się w mediach jako news. Uznałem, że wart jest reportażu. Wiedziałem, że to będzie trudny temat, bo dotyczy bardzo intymnej strefy. Pojechałem na miejsce, okazało się, że ci pensjonariusze mieszkają w dwu, trzy osobowych pokojach. To osoby niepełnosprawne, mają problem ze swobodnym poruszaniem się. Jeździłem tam dwa miesiące. Rozmawiałem z pielęgniarkami. Nie za bardzo potrafiłem zrozumieć, dlaczego Urząd Miasta odcina internet, który służy też do aktywizacji osób niepełnosprawnych. Daje wolność, zwłaszcza jeśli ktoś nie może chodzić. Po reportażu internet im przywrócono.

• Jak sobie radziły z problemem seksualności pensjonariuszy pielęgniarki?

- W tym domu było sporo stosunkowo młodych facetów, którzy ulegli różnym wypadkom. Oglądając filmy porno czuli, że jeszcze w jakimś stopniu są mężczyznami. Pielęgniarki uważały, że to oglądanie tylko ich nakręca. Efektem miały być pożądliwe spojrzenia pod ich adresem, albo to, że podczas czynności pielęgnacyjnych taki pacjent dostaje erekcji. Choć trudno założyć by to akurat wynikało z oglądania filmów. Pielęgniarki uważały, że w tej placówce należy rządzić twardą ręką. Zabronić filmów i mieć iluzję pełnej kontroli i spokój. - Starsze panie w domach pomocy malują się. Choćby pani Zofia, na wózku, ale zadbana bardzo. Maluje się, bo chce się podobać, czuć, że wciąż jest kobietą. Mężczyzna też stara się pozostać sobą, ale inaczej - powiedział mi jeden z pensjonariuszy.

• To teraz druga historia o tym, jak dziewica w lubelskiej katedrze poślubiła Jezusa.

- W internecie przeczytałem krótką informację, która mnie zaszokowała. Wynikało z niej, że arcybiskup Józef Życiński udzielił ślubu w katedrze lubelskiej. Panną młodą była młoda dziewczyna, a oblubieniec był niewidzialny - jak powiedział arcybiskup.

• Dziewczyna została poślubiona Jezusowi?

- Dokładnie tak. Z punktu widzenia Kościoła ma męża i ma być wierna temu mężowi. I przeżyje swoje życie samotnie. Tym, co zrobiło na mnie gigantyczne wrażenie to to, że cała ceremonia mimo fizycznego braku partnera sprawiała wrażenie normalnego ślubu. Po ceremonii były gratulacje, rodzice i goście wręczali prezenty, pewnie później był poczęstunek.

• Dotarłeś do niej?

- Tak, bardzo chciałem ją zapytać, jak się żyje w takiej relacji. Okazało się, że jest wykształconą kobietą po studiach. Spotkaliśmy się w Puławach 5 razy. Autoryzowała swoje wypowiedzi. Z tego, co mówiła, jej życie wyglądało niemal tak jak w związku małżeńskim: cały czas miała świadomość, że mąż, czyli Jezus, jest przy niej, rozmawia z nim, opowiada mu, co jej się przytrafiło dobrego i złego.

• Razem jedzą śniadanie, obiad?

- Tak, jest obecny przy niej, a nawet czasami się kłócą. Opowiadała nawet, jak wygląda jej Jezus. - Wyobrażam go sobie jako szczupłego, przystojnego mężczyznę, z długimi włosami i brodą, ale nie każdy mężczyzna wygląda dobrze z długimi włosami - zaznaczyła w rozmowie. Na zaproszeniach ślubnych, które rozdawała, napisała: Uwiodłeś mnie panie, pozwoliłam się uwieść. Poruszamy się między czymś czego nie widzimy, a czymś co jest tak namacalne.
Kiedy tekst się ukazał, na forum zapanował amok. Szybko pojawiło się około tysiąca komentarzy. To była ogromna fala hejtu. A przecież nie skrzywdziła nikogo, żyje sobie spokojnie. Teraz pojawi się w spektaklu.

• Opowiedz trzecią historię z książki. O leczeniu homoseksualizmu metodą misiaczków.

- Z tymi misiaczkami było tak, że kolega przyniósł informację, że w Lublinie na Sławinku jest taki dom, gdzie leczą homoseksualistów. Zszokowało mnie to. Napisaliśmy do nich, bez odpowiedzi. Poszukałem trochę w sieci. Okazało się, że takich grup jest więcej, działają blisko kościoła. I że metody, którymi się posługują, mogą tych ludzi krzywdzić.

• Co było dalej?

- Uznałem, że to ważny społecznie temat, a jedyną metodą na dostanie się tam jest zgłoszenie się na leczenie, podając się za osobę homoseksualną.

• Skąd misiaczki?

- Ideolodzy tych grup uważają, że homoseksualizm bierze się z deficytu ojca. W związku z tym receptą - oprócz modlitwy - ma być „dostarczanie” tego ojca przez okazywanie serdeczności przez innych mężczyzn. Stąd przytulanie, misiaczki.

• Nie bałeś się, że zostaniesz zidentyfikowany przez grupę?

- Zapisałem się do dwóch grup: modlitewnej i takiej, która twierdziła, że działa nieco bardziej psychologicznie. Miałem wrażenie, że uczestniczę w jednym, wielkim oszustwie. Prof. Lew-Starowicz, z którym kilka razy rozmawiałem o tych grupach, nie miał wątpliwości, że wyleczenie geja jest niemożliwe. Ale też w trakcie spotkań dostałem od uczestników dużo wsparcia. Bardzo mnie to poruszyło, przyszedł moment, że musiałem napisać tekst i „oszukać” ich. Po publikacji jeden z zakonników opiekujących się grupą zarzucił mi nierzetelność. Za kilka lat sprawdziłem, co się z nim dzieje. Okazuje się, że wystąpił z Kościoła i jest trenerem osobistym.

• Na scenie w Teatrze Osterwy pojawi się także Jolanta K. z podlubelskiego Czerniejowa, która od 1992 do 1998 roku rodziła dzieci w wypełnionej wodą wannie, topiła je, owijała w gazety, chowała do lodówki, a potem trzymała w beczce.

- To był dla mnie bardzo trudny tekst. Trudo było powstrzymać się od oceny. W rozmowach ze skazaną bardzo starałem się nie kierować emocjami. Starałem się próbować ją zrozumieć. Próba zrozumienia nie oznaczała usprawiedliwienia. Brakowało mi odpowiedzi na pytanie: Jak to możliwe, że była w stanie to zrobić, żyć z tymi dziećmi w lodówce? Było nawet tak, że poszła urodzić w łazience, zabiła, a kilka godzin później zaczęła gotować obiad. Podczas rozmów często płakała, a ja próbowałem zrozumieć ten horror.

• W piątek premiera scenicznej wersji twej książki „Diabeł i tabliczka czekolady”.

- Pochlebia mi to, że najpierw dyrektor teatru, potem reżyser uznali, że z materiału zawartego w książce można coś ulepić. Bardzo się cieszę, czekałem na przedstawienie, zapraszam do Teatru Osterwy i lektury mojej książki.

• W piątek, 31 marca, prapremiera spektaklu na podstawie twoich reportaży. Zanim opowiemy o niektórych, powiedz skąd w tobie tyle pasji dla reportażu. I takie wyczulenie na losy ludzi?

- Pomijając cechy charakterologiczne i ciekawość świata, które powinien mieć dziennikarz i reporter, praca dziennikarza newsowego w Gazecie Wyborczej pozostawiała we mnie poczucie niedosytu. Czułem, że są tematy, gdzie trzeba wejść głębiej - i reportaż dał mi taką szansę, żeby dotknąć istoty rzeczy, zbliżyć się do bohatera i zrozumieć go.

• Pamiętasz ten pierwszy reportaż?

- To był tekst, który ukazał się w 2002 roku. Reportaż o chłopaku, który nieoczekiwanie odkrył u siebie dar wizji.

• Skąd wynalazłeś bohatera?

- Pisałem pracę magisterską o życiu codziennym w Lublinie podczas okupacji austrowęgierskiej. Wertowałem stare gazety, w których było sporo ciekawych informacji. Zupełnie przypadkowo trafiłem na historię z 1928 roku, z Zamościa. Oto pewnej nocy pomocnik kowala wstąpił na rzeźbę Matki Boskiej i zaczął wygłaszać kazania do ludzi.

• Jaki był efekt kazań?

- Chłopak uzyskał gigantyczny poklask. Do Michalowa zaczęli przyjeżdżać ludzie z całej Polski. A gazety warszawskie pisały, że objawił się nowy św. Franciszek. Zelektryzowała mnie ta historia. Postanowiłem sprawdzić co z niej zostało i pojechałem tam.

• Co znalazłeś?

- Szukałem krzyża, który postawili mu uczestnicy zgromadzeń. Krzyża na pamiątkę wniebowstąpienia Michałka. Udało mi się go znaleźć. Stał zapomniany w jakiś chaszczach. Coś po Michałku więc zostało, mimo że lokalny biskup uważał, że to jest zwykły szarlatan.

• Był szarlatanem?

- Owszem. Doszło do zatrzymania Michałka przez policję. Znaleziono dowód. Kiedy nocą Michałek przemawiał, chatę, w której mieszkał rozświetlała łuna. Kiedy policja przeszukała budynek, znalazła latarki. Ojciec Michałka świecił, kiedy syn wygłaszał kazania. A biznes polegał na tym, że zarabiali na sprzedaży zdjęć Michałka, dewocjonaliów. W trakcie zbierania materiału znalazłem grób bohatera mojego reportażu, a nawet odnalazłem jego krewną. Temat tak mnie zafrapował, że chciałem nawet napisać drugi reportaż, bo w okolicy pojawiło się kilku nowych Michałków, ale ówczesny szef Wacław Biały stwierdził, że nie będziemy tyle o wariacie pisać.

• W piątek, 31 marca, prapremiera spektaklu na podstawie twoich reportaży. Zanim opowiemy o niektórych, powiedz skąd w tobie tyle pasji dla reportażu. I takie wyczulenie na losy ludzi?

- Pomijając cechy charakterologiczne i ciekawość świata, które powinien mieć dziennikarz i reporter, praca dziennikarza newsowego w Gazecie Wyborczej pozostawiała we mnie poczucie niedosytu. Czułem, że są tematy, gdzie trzeba wejść głębiej - i reportaż dał mi taką szansę, żeby dotknąć istoty rzeczy, zbliżyć się do bohatera i zrozumieć go.

• Pamiętasz ten pierwszy reportaż?

- To był tekst, który ukazał się w 2002 roku. Reportaż o chłopaku, który nieoczekiwanie odkrył u siebie dar wizji.

• Skąd wynalazłeś bohatera?

- Pisałem pracę magisterską o życiu codziennym w Lublinie podczas okupacji austrowęgierskiej. Wertowałem stare gazety, w których było sporo ciekawych informacji. Zupełnie przypadkowo trafiłem na historię z 1928 roku, z Zamościa. Oto pewnej nocy pomocnik kowala wstąpił na rzeźbę Matki Boskiej i zaczął wygłaszać kazania do ludzi.

• Jaki był efekt kazań?

- Chłopak uzyskał gigantyczny poklask. Do Michalowa zaczęli przyjeżdżać ludzie z całej Polski. A gazety warszawskie pisały, że objawił się nowy św. Franciszek. Zelektryzowała mnie ta historia. Postanowiłem sprawdzić co z niej zostało i pojechałem tam.

• Co znalazłeś?

- Szukałem krzyża, który postawili mu uczestnicy zgromadzeń. Krzyża na pamiątkę wniebowstąpienia Michałka. Udało mi się go znaleźć. Stał zapomniany w jakiś chaszczach. Coś po Michałku więc zostało, mimo że lokalny biskup uważał, że to jest zwykły szarlatan.

• Był szarlatanem?

- Owszem. Doszło do zatrzymania Michałka przez policję. Znaleziono dowód. Kiedy nocą Michałek przemawiał, chatę, w której mieszkał rozświetlała łuna. Kiedy policja przeszukała budynek, znalazła latarki. Ojciec Michałka świecił, kiedy syn wygłaszał kazania. A biznes polegał na tym, że zarabiali na sprzedaży zdjęć Michałka, dewocjonaliów. W trakcie zbierania materiału znalazłem grób bohatera mojego reportażu, a nawet odnalazłem jego krewną. Temat tak mnie zafrapował, że chciałem nawet napisać drugi reportaż, bo w okolicy pojawiło się kilku nowych Michałków, ale ówczesny szef Wacław Biały stwierdził, że nie będziemy tyle o wariacie pisać.

• W piątek, 31 marca, prapremiera spektaklu na podstawie twoich reportaży. Zanim opowiemy o niektórych, powiedz skąd w tobie tyle pasji dla reportażu. I takie wyczulenie na losy ludzi?

- Pomijając cechy charakterologiczne i ciekawość świata, które powinien mieć dziennikarz i reporter, praca dziennikarza newsowego w Gazecie Wyborczej pozostawiała we mnie poczucie niedosytu. Czułem, że są tematy, gdzie trzeba wejść głębiej - i reportaż dał mi taką szansę, żeby dotknąć istoty rzeczy, zbliżyć się do bohatera i zrozumieć go.

• Pamiętasz ten pierwszy reportaż?

- To był tekst, który ukazał się w 2002 roku. Reportaż o chłopaku, który nieoczekiwanie odkrył u siebie dar wizji.

• Skąd wynalazłeś bohatera?

- Pisałem pracę magisterską o życiu codziennym w Lublinie podczas okupacji austrowęgierskiej. Wertowałem stare gazety, w których było sporo ciekawych informacji. Zupełnie przypadkowo trafiłem na historię z 1928 roku, z Zamościa. Oto pewnej nocy pomocnik kowala wstąpił na rzeźbę Matki Boskiej i zaczął wygłaszać kazania do ludzi.

• Jaki był efekt kazań?

- Chłopak uzyskał gigantyczny poklask. Do Michalowa zaczęli przyjeżdżać ludzie z całej Polski. A gazety warszawskie pisały, że objawił się nowy św. Franciszek. Zelektryzowała mnie ta historia. Postanowiłem sprawdzić co z niej zostało i pojechałem tam.

• Co znalazłeś?

- Szukałem krzyża, który postawili mu uczestnicy zgromadzeń. Krzyża na pamiątkę wniebowstąpienia Michałka. Udało mi się go znaleźć. Stał zapomniany w jakiś chaszczach. Coś po Michałku więc zostało, mimo że lokalny biskup uważał, że to jest zwykły szarlatan.

• Był szarlatanem?

- Owszem. Doszło do zatrzymania Michałka przez policję. Znaleziono dowód. Kiedy nocą Michałek przemawiał, chatę, w której mieszkał rozświetlała łuna. Kiedy policja przeszukała budynek, znalazła latarki. Ojciec Michałka świecił, kiedy syn wygłaszał kazania. A biznes polegał na tym, że zarabiali na sprzedaży zdjęć Michałka, dewocjonaliów. W trakcie zbierania materiału znalazłem grób bohatera mojego reportażu, a nawet odnalazłem jego krewną. Temat tak mnie zafrapował, że chciałem nawet napisać drugi reportaż, bo w okolicy pojawiło się kilku nowych Michałków, ale ówczesny szef Wacław Biały stwierdził, że nie będziemy tyle o wariacie pisać.

• W piątek, 31 marca, prapremiera spektaklu na podstawie twoich reportaży. Zanim opowiemy o niektórych, powiedz skąd w tobie tyle pasji dla reportażu. I takie wyczulenie na losy ludzi?

- Pomijając cechy charakterologiczne i ciekawość świata, które powinien mieć dziennikarz i reporter, praca dziennikarza newsowego w Gazecie Wyborczej pozostawiała we mnie poczucie niedosytu. Czułem, że są tematy, gdzie trzeba wejść głębiej - i reportaż dał mi taką szansę, żeby dotknąć istoty rzeczy, zbliżyć się do bohatera i zrozumieć go.

• Pamiętasz ten pierwszy reportaż?

- To był tekst, który ukazał się w 2002 roku. Reportaż o chłopaku, który nieoczekiwanie odkrył u siebie dar wizji.

• Skąd wynalazłeś bohatera?

- Pisałem pracę magisterską o życiu codziennym w Lublinie podczas okupacji austrowęgierskiej. Wertowałem stare gazety, w których było sporo ciekawych informacji. Zupełnie przypadkowo trafiłem na historię z 1928 roku, z Zamościa. Oto pewnej nocy pomocnik kowala wstąpił na rzeźbę Matki Boskiej i zaczął wygłaszać kazania do ludzi.

• Jaki był efekt kazań?

- Chłopak uzyskał gigantyczny poklask. Do Michalowa zaczęli przyjeżdżać ludzie z całej Polski. A gazety warszawskie pisały, że objawił się nowy św. Franciszek. Zelektryzowała mnie ta historia. Postanowiłem sprawdzić co z niej zostało i pojechałem tam.

• Co znalazłeś?

- Szukałem krzyża, który postawili mu uczestnicy zgromadzeń. Krzyża na pamiątkę wniebowstąpienia Michałka. Udało mi się go znaleźć. Stał zapomniany w jakiś chaszczach. Coś po Michałku więc zostało, mimo że lokalny biskup uważał, że to jest zwykły szarlatan.

• Był szarlatanem?

- Owszem. Doszło do zatrzymania Michałka przez policję. Znaleziono dowód. Kiedy nocą Michałek przemawiał, chatę, w której mieszkał rozświetlała łuna. Kiedy policja przeszukała budynek, znalazła latarki. Ojciec Michałka świecił, kiedy syn wygłaszał kazania. A biznes polegał na tym, że zarabiali na sprzedaży zdjęć Michałka, dewocjonaliów. W trakcie zbierania materiału znalazłem grób bohatera mojego reportażu, a nawet odnalazłem jego krewną. Temat tak mnie zafrapował, że chciałem nawet napisać drugi reportaż, bo w okolicy pojawiło się kilku nowych Michałków, ale ówczesny szef Wacław Biały stwierdził, że nie będziemy tyle o wariacie pisać.

• W piątek, 31 marca, prapremiera spektaklu na podstawie twoich reportaży. Zanim opowiemy o niektórych, powiedz skąd w tobie tyle pasji dla reportażu. I takie wyczulenie na losy ludzi?

- Pomijając cechy charakterologiczne i ciekawość świata, które powinien mieć dziennikarz i reporter, praca dziennikarza newsowego w Gazecie Wyborczej pozostawiała we mnie poczucie niedosytu. Czułem, że są tematy, gdzie trzeba wejść głębiej - i reportaż dał mi taką szansę, żeby dotknąć istoty rzeczy, zbliżyć się do bohatera i zrozumieć go.

• Pamiętasz ten pierwszy reportaż?

- To był tekst, który ukazał się w 2002 roku. Reportaż o chłopaku, który nieoczekiwanie odkrył u siebie dar wizji.

• Skąd wynalazłeś bohatera?

- Pisałem pracę magisterską o życiu codziennym w Lublinie podczas okupacji austrowęgierskiej. Wertowałem stare gazety, w których było sporo ciekawych informacji. Zupełnie przypadkowo trafiłem na historię z 1928 roku, z Zamościa. Oto pewnej nocy pomocnik kowala wstąpił na rzeźbę Matki Boskiej i zaczął wygłaszać kazania do ludzi.

• Jaki był efekt kazań?

- Chłopak uzyskał gigantyczny poklask. Do Michalowa zaczęli przyjeżdżać ludzie z całej Polski. A gazety warszawskie pisały, że objawił się nowy św. Franciszek. Zelektryzowała mnie ta historia. Postanowiłem sprawdzić co z niej zostało i pojechałem tam.

• Co znalazłeś?

- Szukałem krzyża, który postawili mu uczestnicy zgromadzeń. Krzyża na pamiątkę wniebowstąpienia Michałka. Udało mi się go znaleźć. Stał zapomniany w jakiś chaszczach. Coś po Michałku więc zostało, mimo że lokalny biskup uważał, że to jest zwykły szarlatan.

• Był szarlatanem?

- Owszem. Doszło do zatrzymania Michałka przez policję. Znaleziono dowód. Kiedy nocą Michałek przemawiał, chatę, w której mieszkał rozświetlała łuna. Kiedy policja przeszukała budynek, znalazła latarki. Ojciec Michałka świecił, kiedy syn wygłaszał kazania. A biznes polegał na tym, że zarabiali na sprzedaży zdjęć Michałka, dewocjonaliów. W trakcie zbierania materiału znalazłem grób bohatera mojego reportażu, a nawet odnalazłem jego krewną. Temat tak mnie zafrapował, że chciałem nawet napisać drugi reportaż, bo w okolicy pojawiło się kilku nowych Michałków, ale ówczesny szef Wacław Biały stwierdził, że nie będziemy tyle o wariacie pisać.

Reżyseria i adaptacja: Kuba Kowalski, adaptacja i dramaturgia Julia Holewińska. Scenografię i kostiumy do spektaklu zrobiła Agata Skwarczyńska, muzykę Radek Duda, za ruch sceniczny odpowiada Katarzyna Chmielewska, światła reżyseruje Damian Pawella.

W spektaklu występują: Marta Ledwoń, Jolanta Rychłowska, Nina Skołuba-Uryga, Jowita Stępniak, Magdalena Sztejman, Daniel Dobosz, Paweł Kos, Janusz Łagodziński, Krzysztof Olchawa, Daniel Salman, Marek Szkoda, Radek Duda, Miguel Naueje z Angoli.

Premiera 31 marca, o godzinie 19.

Dziewica konsekrowana, hodowca lwów z Wojciechowa, pięciokrotna dzieciobójczyni, niepełnosprawni z domu opieki, którzy domagają się uznania ich potrzeb seksualnych, nastolatki nawiedzone przez diabła, homoseksualista, który rozpaczliwie pragnie wyleczyć się ze swojej orientacji - bohaterowie reportaży Pawła Piotra Reszki układają się w barwną plejadę postaci, w obraz Polski magicznej, zabobonnej i pełnej wewnętrznych sprzeczności. Tutaj młoda dziewczyna poślubia Jezusa Chrystusa, przystojnego mężczyznę z długimi włosami, ksiądz leczy gejów metodą „misiaczków”, namiętnych przytuleń, a w przerażającym, skrajnym przypadku Joli K., kobieta radzi sobie z niechcianą ciążą mordując kolejno pięcioro swoich dzieci. Gdzieś w tle majaczy historia Żydów na Lubelszczyźnie, zbiorowy grób w Rechcie, na którym obecny gospodarz wybudował podjazd do garażu, i lęk przed ostracyzmem dzieci i wnuków tych, którzy Żydom w czasie wojny pomagali. Za każdym, nawet najkrótszym i najbardziej błahym tekstem Reszki kryje się społeczny problem, ale to zawsze bohater, człowiek jest na pierwszym miejscu. I to w moim odczuciu stanowi o atrakcyjności jego tekstów dla teatru.

Powiązane galerie zdjęć:

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
Reklama