• Tęskni pan za Kraśnikiem?
- Oczywiście, że tak. Chyba każdy kto wyjechał za granicę tęskni z rodzinnymi stronami. To normalna rzecz.
• A kiedy dokładnie wyjechał pan z Kraśnika?
- Z Kraśnika wyjechałem w 1987 roku. Miałem wtedy 21 lat. To były czasy, kiedy sporo Polaków opuszczało kraj. W sumie to sam już nie wiem dokładnie dlaczego wyjechałem. Może nie widziałem swojej przyszłości w Polsce? A może nie chciałem iść do wojska? W każdym razie, najpierw pojechałem do Grecji. Po 9 miesiącach dołączyła do mnie narzeczona. Wzięliśmy ślub. W Grecji urodziła się też nasza córka. Kiedy Ola miała cztery miesiące przenieśliśmy się do Stanów Zjednoczonych.
• Czym się pan zajmował po wyjeździe za granicę?
- W Grecji najpierw pracowałem w fabryce mebli, później opiekowałem się starszą, schorowaną panią. Na koniec układałem płytki ceramiczne. Początki, zarówno w Grecji jak też w Stanach Zjednoczonych, nie były łatwe. Musiałem nauczyć się języka: najpierw greckiego, później angielskiego. Przyzwyczaić do nowych realiów.
• Dlaczego wybrał pan Stany Zjednoczone?
- To była jedna z możliwości: albo Stany Zjednoczone albo Kanada. Zdecydowaliśmy się polecieć do Stanów.
• Od czego pan tam zaczynał?
- Przez pierwszych kilka lat bardzo ciężko pracowałem, w różnych miejscach. Trzeba było utrzymać rodzinę. Mieliśmy małe dziecko. Później było już łatwiej. Założyłem firmę ogrodniczą. Po 20 latam prowadzenia własnej działalności biznesowej mogłem w końcu założyć fundację, którą prowadzę do dziś. To było w 2009 roku. Obecnie ponad połowa środków finansowych - ok. 60 procent zgromadzonych na koncie fundacji - pochodzi z mojej firmy. Przed dwa ostatnie lata fundacja dysponowała kwotą na poziomie ok. 100 tysięcy dolarów.
• Dwa lata temu pisząc o tym, że pomógł pan bohaterom mojego tekstu - ośmioosobowej rodzinie z Kraśnika, przekazując 10 tysięcy dolarów - rozmawiałam z pana kuzynem z Kraśnika. Wtedy dowiedziałam się, że tęcza, która jest w nazwie pana fundacji ma związek ze stadionem Tęczy w Kraśniku. Skąd ten pomysł?
- Przez 20 lat mieszkałem przy stadionie Tęczy w Kraśniku. Kiedy byłem chłopakiem, to chodziłem na mecze piłkarskie na ten stadion. Sam też grałem w piłkę na tym boisku. Dla mnie ta tęcza stała się symbolem mojego dzieciństwa. Kiedy zakładałem fundację chciałem połączyć przeszłość z teraźniejszością stąd wzięła się właśnie nazwa Rainbow of Magnolia czyli tęcza magnolii. Drugą część nazwy fundacji - Fountains of Life czyli fontanny życia - nadali Masajowie. To było po naszym pierwszym pobycie u nich.
• Dlaczego mieszkańcom tej części świata postanowił pan pomagać?
- Zaczęło się od tego, że razem z moją żoną wspieraliśmy finansowo dwójkę masajskich dzieci. Pomyślałem jednak, że na tym ta pomoc nie powinna się zakończyć. Dzięki moim pracownikom udało się nam uzbierać pokaźną sumę dla tych ludzi. Postanowiłem pojechać do Afryki. Chciałem mieć pewność, że te zebrane przez nas pieniądze zostaną wykorzystane w 100 procentach. Na korzyść dzieci.
• Czy wtedy te pieniądze trafiły na budowę studni?
- Tak. To był początek.
• Co przez 8 lat działalności fundacji udało się zrobić?
- W przeciągu tych 8 lat wybudowaliśmy już kilka studni. Mieliśmy też inne projekty, w różnych krajach i kontynentach. Naszym głównym celem jest pomoc ludziom, szczególnie dzieciom w najbiedniejszych krajach świata: w Tanzanii, Kenii, Kamerunie, Ugandzie i Nepalu. Ostatnio również w Peru. Sponsorujemy, staramy się pomóc zwłaszcza sierotom i samotnym kobietom, tak aby w jakimś stopniu poprawić ich byt. Obecnie realizujemy projekt polegający na budowie boiska w Limie w Peru. Boisko powstanie najbiedniejszej dzielnicy, gdzie nie ma żadnych obiektów sportowych.
• Pomaga pan też kraśniczaninom. W kwietniu odbył się II Kraśnik Półmaraton. To była też impreza charytatywna. Komu pomagaliście?
- W tym roku podczas półmaratonu połączyliśmy dwa projekty. Pierwszy dotyczył pomocy niepełnosprawnym osobom z Kraśnika. Fundacja przekazała 7,5 tys. dolarów na zakup urządzeń rehabilitacyjnych dla tych osób. Drugi projekt dotyczył pomocy poszkodowanemu w wypadku samochodowym Jarkowi Chrzanowskiemu (to były koszykarz Biało-Czarnych Kraśnik - przyp. aut.). O tragedii, która spotkała tego chłopaka, dowiedziałem się od moich kuzynów. Włączyliśmy się w tę pomoc. Na półmaratonie w Kraśniku była aukcja m.in. koszulek pierwszoligowych drużyn i NBA. Z tego co wiem zebrano ok. 3 tys. zł.
• Czy będą kolejne organizowane z miastem kraśnickie półmaratony i ta pomoc mieszkańcom Kraśnika na tym się nie skończy?
- Mam taką nadzieję. Myślę, że Kraśnik Półmaraton na stałe wejdzie do kalendarza miejskich imprez. Liczę na to, że będzie się ona rozwijała, że będzie więcej osób z pasją do biegania i tych z chęcią pomocy. Wierze, że ten półmaraton w przyszłości stanie się wspaniałą imprezą, która pomaże jak dużo zadowolenia i satysfakcji można mieć z pomagania.
• A czy panu w życiu ktoś pomógł?
- Oczywiście, że tak. Jako młode małżeństwo z dzieckiem mieliśmy pomoc, również wsparcie w innych ludziach.
• Pytam o to, bo zastanawiam się skąd w panu ta chęć pomagania innym?
- Myślę, że każdy człowiek ma w sobie taką chęć pomagania. Niestety nie każdy to zauważa. Nie u wszystkich jest to uwidocznione. Ja od zawsze taką chęć pomagania miałem i dlatego to robię. To jest coś pięknego ofiarować innym coś dobrego.
• Mówi się, że dobro wraca. Zgadza się pan z tym twierdzeniem?
- Oczywiście, że tak. Ofiarowane dobro prędzej czy później do nas wróci.
• A czy wróci pan kiedyś do Kraśnika?
- Nie sądzę, aby tak się stało. Nasze dzieci urodziły się poza Polską. Jesteśmy już w Stanach Zjednoczonych w jakiś sensie zakorzenieni. Choć muszę powiedzieć, że nie czuję się Amerykaninem, choć też nie czuję już, że Polska jest moim domem. Będę do ojczyzny wracać, ale nie na stałe, tylko jako gość.
• Tęskni pan za Kraśnikiem?
- Oczywiście, że tak. Chyba każdy kto wyjechał za granicę tęskni z rodzinnymi stronami. To normalna rzecz.
• A kiedy dokładnie wyjechał pan z Kraśnika?
- Z Kraśnika wyjechałem w 1987 roku. Miałem wtedy 21 lat. To były czasy, kiedy sporo Polaków opuszczało kraj. W sumie to sam już nie wiem dokładnie dlaczego wyjechałem. Może nie widziałem swojej przyszłości w Polsce? A może nie chciałem iść do wojska? W każdym razie, najpierw pojechałem do Grecji. Po 9 miesiącach dołączyła do mnie narzeczona. Wzięliśmy ślub. W Grecji urodziła się też nasza córka. Kiedy Ola miała cztery miesiące przenieśliśmy się do Stanów Zjednoczonych.
• Czym się pan zajmował po wyjeździe za granicę?
- W Grecji najpierw pracowałem w fabryce mebli, później opiekowałem się starszą, schorowaną panią. Na koniec układałem płytki ceramiczne. Początki, zarówno w Grecji jak też w Stanach Zjednoczonych, nie były łatwe. Musiałem nauczyć się języka: najpierw greckiego, później angielskiego. Przyzwyczaić do nowych realiów.















Komentarze