• Często śnią się Panu koszmary?
Piotr Pietraszek: Teraz już nie, ale podczas pracy w policji czasem mnie dręczyły.
• Zadałem to pytanie, bo podczas swojej pracy w policji kilkadziesiąt razy wykonywał Pan jako ekspert od balistyki oględziny po zabójstwach z użyciem broni. To musi być spore obciążenie dla psychiki.
– Tak, rzeczywiście wpływało to na moje samopoczucie. Po pewnym czasie przyzwyczaiłem się jednak do tych wszystkich okropnych widoków, inaczej nie dałbym rady. Zacząłem bardziej skupiać się na informacjach, które mogłem ustalić, niż na emocjach. Muszę też przyznać, że prawie pięć lat przygotowywałem się do tej funkcji, ale wątpliwości są nieodłączną częścią naszej pracy. Czasem proste do analizy sytuacje mogą nie być tak banalne, jak się wydają. Moment, w którym ekspert zda sobie sprawę ze swojej niedoskonałości, to paradoksalnie ta chwila, kiedy zaczyna się czuć pewnie.
• Ekspert dociera na miejsce zbrodni. Jaki jest pierwszy krok, który musi wykonać?
– Trzeba sprawdzić, czy miejsce zbrodni jest dobrze zabezpieczone i czy ewentualnie nie należy poszerzyć obszaru oględzin. Czasami np. miejsce oddania strzału jest usytuowane poza wstępnie zabezpieczonym terenem.
• Ponoć na miejscu zbrodni najważniejsze jest znalezienie łuski albo pocisku. Jak to zrobić?
– Tak, rzeczywiście łuska albo pocisk mają przeważnie większą wartość dowodową niż inne ślady. Ich znalezienie jest bardzo ważne, bo możemy je sprawdzić w centralnej ewidencji łusek i pocisków. Można wtedy powiązać pewne fakty, określić broń i w ten sposób łatwiej ustalić sprawcę. Aby je znaleźć, na podstawie przestrzelin (ran powstałych wskutek przebicia ciała kulą na wylot – red.) określamy w przybliżeniu miejsce oddania strzału i jego linię, czyli tor lotu. Jeśli chodzi o łuski, to nie zawsze je znajdujemy – np. rewolwery mają tzw. bębenek, w którym one pozostają. Do znalezienia łusek i pocisków wykorzystujemy wykrywacz metalu.
• Na miejscu zbrodni trzeba też ustalić, która z ran jest raną wlotową, a która wylotową. Czym się one różnią?
– Teoretycznie rana wylotowa powinna być większa od wlotowej, ale czasami tak nie jest. Niekiedy pocisk przed uderzeniem odbija się od czegoś. Wówczas miejsca wlotu oraz wylotu są podobne. Przy strzałach z przyłożenia (z bliska – red.) oraz z bezpośredniego pobliża, na ciele są jeszcze inne ślady, np. nadpalonych ziaren prochu albo gazów prochowych. Jeśli je zauważymy, wiemy, że to miejsce wlotu pocisku.
• Ile przeważnie trwają oględziny na miejscu zbrodni?
– Nie ma reguły. Czasami zdarzają się bardzo krótkie oględziny, ale uczestniczyłem też w takich, które trwały dobę. Oczywiście, nie pracowałem nieustannie przez 24 przez godziny, ale oględziny trwają aż do wyczerpania możliwości pozyskania materiału dowodowego.
• Które oględziny najbardziej zapadły Panu w pamięć?
– Kiedyś przeprowadzałem oględziny na wyspie pośród stawów hodowlanych. Dzień był cudowny i słoneczny, kończyło się wówczas lato. Byłaby to istna sielanka, gdyby nie fakt, że na tej wyspie znajdowały się zwłoki dwóch zastrzelonych osób. Aby się na nią dostać, musiałem płynąć łodzią, a sama wyspa była pełna krwi. Wracałem też łodzią … razem ze zwłokami. Te oględziny zapamiętałem najlepiej, ale przytrafiały mi się w pracy także inne przygody. Kiedyś, po jakimś napadzie, ktoś porzucił broń w pozornie płytkiej rzece. Ubrałem się w gumowce i sztormiak, bo padał deszcz. Wszedłem do rzeki z wykrywaczem metalu, gdyż woda była mętna i ciężko było dostrzec broń „gołym” okiem. Zrobiłem kilka kroków i zacząłem tonąć, bo okazało się, że był to rodzaj bagna. Koledzy podali mi kij, omal nie straciłem w tej rzece butów.
• Ekspert jest też obecny podczas sekcji zwłok. Jaka jest jej rola w śledztwie?
– Sekcja zwłok jest bardzo ważna, chociaż z początku nie doceniałem w pełni jej roli. Sekcja jest w stanie zweryfikować, czy to, co ustaliliśmy podczas oględzin, jest prawdziwe. Sekcja potwierdza, neguje albo pogłębia to, co ustaliliśmy. Podczas sekcji zwłok odtwarzamy kanał wlotu pocisku. Możemy sprawdzić, pod jakim kątem padł strzał, możemy też określić odległość i miejsce, z którego strzelano.
• Jakie znaczenie dla późniejszego procesu mają takie informacje, jak odległość i miejsce oddania strzału?
– Posłużę się przykładem. Napastnik może twierdzić, że został zaatakowany i oddając strzał, bronił się. W takiej sytuacji można by zatem mówić o obronie koniecznej. Ustalenia pokazują jednak, że rana wlotowa ofiary jest z tyłu na plecach, a wylotowa z przodu. Wersja oskarżonego zostaje obalona. Często decyduje to o tym, czy ktoś zostanie skazany jako zabójca, czy uniewinniony.
• W Polsce często dyskutuje się na temat dostępu do broni. Czy powinien być on łatwiejszy w naszym kraju?
– Uważam, że w Polsce tak naprawdę dostęp do broni nie jest trudny. Jeżeli ktoś chce strzelać, może zapisać się do klubu i uczestniczyć w zawodach sportowych. Jeżeli ktoś chce polować, może zapisać się do koła łowieckiego. Jeżeli ktoś chce strzelać epizodycznie, może uczestniczyć w zajęciach pod nadzorem instruktora. Sprawa jest nieco innego typu. Oprócz tego, że byłem ekspertem, pracowałem też w wydziale postępowań administracyjnych. Przygotowywałem decyzje o wydaniu, bądź nie pozwolenia na posiadanie broni. Przeważnie starali się o nią ludzie, którzy nie mieli realnych powodów do tego, by obawiać się o swoje zdrowie i życie. Nie słyszałem też o tym, żeby ludzie, którzy dostali broń, zostali zaatakowani. Uważam, że w Polsce kwestia dostępu do broni jest dobrze rozwiązana.
• Czy większy dostęp do broni wpływa na bezpieczeństwo ludzi?
– Tutaj też nie ma reguły. Są kraje, gdzie dostęp do broni jest większy, np. w Czechach, ale poziom bezpieczeństwa jest tam taki, jak u nas. W Stanach Zjednoczonych też jest bardzo dobry dostęp do broni, a poziom bezpieczeństwa jest niski. Wszystko zależy od społeczeństwa. Uważam jednak, że Polacy nie dorośli jeszcze do tego, by im zwiększyć dostęp do broni. Wystarczy spojrzeć choćby na agresję kierowców na drogach. Broń to środek ostateczny, a jej użycie wymaga przede wszystkim predyspozycji psychicznych.
• Zwolennicy większego dostępu do broni podnoszą taki argument, że gdyby któraś z 69 ofiar na wyspie Utøya miała przy sobie broń, wówczas Anders Breivik nie zabiłby tylu osób.
– Niekoniecznie. To, że ktoś ma przy sobie broń nie oznacza, że w ekstremalnej sytuacji byłby w stanie ją wydobyć i użyć. Sytuacja może przerosnąć taką osobę. Nawet policjantom podczas treningowego strzelania czasem trzęsą się ręce. Inna sprawa, że policjanci w Polsce nie są wystarczająco dobrze wyszkoleni. Strzelanie raz czy dwa razy do roku to zdecydowanie za mało.
• Część osób, które nie mogą legalnie zdobyć broni tworzy tzw. broń samodziałową. Czy Polacy są pod tym względem pomysłowi?
– Tak, Polacy są pod tym względem nawet bardzo pomysłowi. W mojej pracy dyplomowej poruszałem właśnie temat broni samodziałowej. Rozwiązań, jakie zobaczyłem w skonfiskowanych „arsenałach”, było mnóstwo. Doszedłem do tego, że w pewnych regionach powstawały swego rodzaju szkoły tworzenia broni, gdzie stosowano różne rozwiązania techniczne. Trzeba jednak powiedzieć, że o ile broń często była tworzona w sposób ciekawy, to nigdy nie była bezpieczna.













Komentarze