Rozmowa z prof. dr hab. Markiem Opielakiem z Politechniki Lubelskiej, biegłym sądowym z dziedziny techniki motoryzacyjnej
• Minister Sławomir Nowak zapowiada kolejne zakupy: fotoradary dla ITD i wideorejestratory dla policji. Nie ma pan wrażenia, że szykuje się społeczny protest antyradarowy na miarę manify antyACTA?
– To nie jest wykluczone. Polacy mają dość penalizacji kolejnej dziedziny codziennego życia. Podobnie jak w przypadku ACTA, tak i fotoradary dotkną większość społeczeństwa. Każdy z nas zadaje sobie pytanie: czy to nie za dużo? Fotoradar w każdej wsi, nieoznakowany pojazd w krzakach. Jaki jest cel tych działań? Czy te restrykcje dotkną szaleńców pędzących o 150 km/h za dużo, czy kierowcę przekraczającego limit o 15–20 km/h?
• Jaka jest odpowiedź?
– Prosta: fotoradary dopieką większości, a nie głupkom bez wyobraźni pędzącym 120 km/h przez teren zabudowany. W przypadku tych ostatnich, terapią jest policyjny wideorejstrator, działający na zasadzie 0-1: przewinienie = kara. Fotka w kontekście agresywnych kierowców może okazać się spóźniona… Mam też kolejną wątpliwość dotycząca służb. Moim zdaniem, przekazania Inspekcji Transportu Drogowego kompetencji w dziedzinie kontroli prędkości było błędem. Ta funkcja powinna być realizowana tylko przez jedną formację – policję. ITD już wysyła do kierowców przyłapanych przez fotoradary pierwszą falę dwudziestu kilku tysięcy zdjęć. Drugą jeszcze przełkniemy, ale przy trzeciej nie wytrzymamy.
Polacy mają zdolność do szybkiego organizowania się w momentach zagrożenia. Tak było przy ACTA. Takiej też społecznej reakcji można spodziewać się w sprawie fotoradarów. Kierowcy to spory elektorat, który już jest na skraju wytrzymałości. Obawiam się, że polityczne implikacje fotoradarów mogą być fatalne w skutkach dla ekipy Donalda Tuska. Przypomnę słynne słowa lidera PO sprzed kilu lat, który wówczas grzmiał w kierunku PiS, że tylko człowiek bez prawa jazdy może wydawać tak olbrzymie pieniądze na fotoradary. Podobno premier teraz to odwołuje, ale niesmak pozostał.
• A planowanie w budżecie państwa wpływów z mandatów na wysokości 1,5 miliarda złotych?
– To nieprzyzwoite. Można odnieść wrażenie, że nie chodzi o poprawę bezpieczeństwa na drogach, ale o fiskalizm w czystej formie. To już nie jest \"janosikowanie” w dobrym celu, ale usankcjonowane \"grasowanie na gościncach”.
• To stąd wynikają pana obawy, że powstanie partyzantka antyfotoradarowa?
– Tak. Zresztą, takie reakcje społeczne są znane na świecie. Podobnie było w Australii, gdzie rząd ustawił w jednym rzucie setki fotoradarów. Maszty i skrzynki były masowo dewastowane. Ten problem był obiektem badań na uniwersytecie w Adelajdzie. Wyniki są jednoznaczne: fotoradary są niczym więcej, jak tylko źródłem dodatkowych przychodów z mandatów. Instalowane są nie tam, gdzie mogłyby poprawić bezpieczeństwo, ale w miejscach, gdzie jest wysokie prawdopodobieństwo złapania kierowców na przekroczeniu dopuszczalnej prędkości. Déjà vu…
• Mam rozumieć, że jest pan przeciwko fotoradarom?
– Absolutnie nie. Chodzi o to, że fotoradary to element systemu bezpieczeństwa na drogach, a nie \"żółta skarbonka” łatająca dziury w budżecie ministra Rostowskiego czy samorządu słynnego Białego Boru. Fotoradary powinny stać w miejscach szczególnie niebezpiecznych: w okolicach ruchliwych skrzyżowań, szkół. A nie pod koniec wsi, zamaskowane w \"śmietniku”. Kierowcy jest wszystko jedno, czy fotkę mu strzeli ford ITD, \"śmietnik” we wspomnianym Białym Borze, czy \"żółta skarbonka” pod Lublinem. Obecnie wdrażany system fotoradarów – moim zdaniem – nie służy w pierwszej kolejności poprawie bezpieczeństwa. Priorytetem jest drenowanie kieszeni kierowców. Ktoś może mi zarzucić, że takie twierdzenie to populizm. Nie, bo w Polsce wszystko jest postawione na głowie. Zaczęto od zbudowania systemu nadzoru i kontroli, a nie infrastruktury. Powinno być odwrotnie. Najpierw infrastruktura drogowa, potem analiza wypadków, a na koniec fotoradary i mandaty.
• NIK jednak zapowiedział kontrolę lokalizacji fotoradarów.
– I bardzo dobrze. Dość traktowania kierowców jako potencjalnych przestępców i łupienia na każdym rogu. Skoro rządzący wypowiadają wojnę kierowcom, to niech najpierw umożliwią jazdę zgodną z przepisami. Moim zdaniem, należy przeprowadzić bardzo rzetelną analizę lokalizacji fotoradarów, zarówno stacjonarnych, jak i mobilnych. Większość z nich stoi w złych lokalizacjach. Nie służą poprawie bezpieczeństwa, a jedynie spowalniają bezzasadnie ruch. Mam nadzieję, że kontrola NIK obnaży wszystkie mankamenty systemu fotoradarów.
• Jaka jest recepta?
– Liczba ofiar śmiertelnych w minionym roku wyniosła ok. 3,5 tysiąca. W 2007 roku było to ponad 5,5 tys. Czy ten spadek to zasługa fotoradrów? Nie! Gdzie dochodzi do większości tych wypadków? Na drogach gorszej jakości: gminnych, powiatowych czy wojewódzkich, a nie na nowych ekspresówkach czy autostradach. Jeszcze raz się potwierdza stara prawda: infrastruktura głupcze. Receptą jest zatem budowa bezpiecznych dróg z nowoczesnymi rozwiązaniami, wymuszającymi na kierowcach redukcję prędkości przed miejscowościami, szkołami czy ogólnie miejscami niebezpiecznymi.
Fotoradar nie jest lekiem na całe zło. Ja i 99,99 proc. kierowców ma dość jazdy w trasie z prędkością 50, 60 km/h i czyhających zewsząd służb kontrolnych. Tak jak większość, chcę płynnie pokonać drogę pomiędzy miejscowościami A do B z przepisową prędkością 90–110 km/h. Większość kierowców to ludzie myślący zdroworozsądkowo. Oczywiście, zawsze trafi się wariat. I tu jest rola służb, aby go zdjąć z drogi, a nie czaić się w krzakach i robić fotki \"72/50”.
• A szkolenie kierowców?
– To kolejny krok. 19 stycznia wchodzą w życie nowe zasady egzaminowania. Jednocześnie odsunięto aż o trzy lata termin obowiązkowych szkoleń z techniki jazdy dla młodych kierowców. Kompletny brak konsekwencji. Z jednej strony, piętnowanie prędkości, z drugiej, brak szkoleń. A zatem po raz kolejny można mieć wrażenie, że chodzi tylko o pieniądze. Mam wrażenie, że kierowcy stali się wrogiem numer 1. obecnej ekipy rządzącej. W ciągu kilku ostatnich lat nastąpiło znaczne zaostrzenie prawa. Coraz głośniej mówi się także o drakońskiej podwyżce stawek mandatów, 3-, 4-krotnej. To może być przysłowiowy gwóźdź do trumny.
Ekspert: Fotoradary nie służą poprawie bezpieczeństwa, spowalniają ruch
- Fotoradary instalowane są nie tam, gdzie mogłyby poprawić bezpieczeństwo, ale w miejscach, gdzie jest wysokie prawdopodobieństwo złapania kierowców na przekroczeniu dopuszczalnej prędkości - mówi prof. dr hab. Marek Opielak z Politechniki Lubelskiej.
- 18.01.2013 14:36

Reklama













Komentarze