Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Milioner, rektor, jego bibliotekarka i jej życie. Kim była organizatorka biblioteki KUL?

Gdy Lublin jeszcze nie wiedział, że będzie miał uniwersytet, a Episkopat jeszcze nie podjął decyzji o jego organizacji, ona już pracowała na rzecz uczelni. Emilia Szeliga-Szeligowska. Urodziła się za cara, dożyła PRL-u. Postawiła swoje życie na głowie, by realizować szaloną ideę, a jej losy są w wielu momentach co najmniej zagadkowe.
Milioner, rektor, jego bibliotekarka i jej życie. Kim była organizatorka biblioteki KUL?
Moja pracownia domowa 1921 – napisała na odbitce pani Emilia

Z portretowej fotografii patrzy poważna kobieta. Ciemne oczy, ciemne kręcone włosy upięte, pewnie w kok. Zapięta wysoko ciemna suknia czy bluzka sprawia, że wygląda jak autorka szkolnej lektury z okresu pozytywizmu.

Był rok 1918, ona dobiegała 40. gdy ksiądz Idzi Radziszewski postawił sprawę jasno. Po swojemu - to znaczy jak wspominała Emilia Szeligowska - prosił i żądał, żeby się wyrzekła projektów warszawskich, a całkowicie oddała zaczętej pracy dla lubelskiego uniwersytetu.

– Mówił jak zwykle, mocno, wolno, przekonywająco, że mamy przed sobą ciężkie, bardzo trudne, ale doniosłe zadanie do spełnienia. Żeby je wykonać, musimy skupić się, wytężyć wolę, zupełnie pomijając osobiste dążenia i potrzeby... Tu jest i może będzie jeszcze nadal nędza materialna... wszystko trzeba przyjąć, znieść mężnie, oddając się Bogu całkowicie, bez reszty... I pani zdoła to uczynić... – tak Szeligowska zapamiętała słowa pierwszego rektora KUL i jak zanotowała, stały się one dla niej oparciem w chwilach ciężkich zmagań.

Rozmowa toczyła się w ówczesnym Piotrogrodzie, gdzie Szeligowska mieszkała od kilku lat z synem Jerzym.

Duch i książki

Ksiądz Radziszewski był wtedy rektorem Akademii Duchownej. Działały tam wówczas polskie szkoły, harcerstwo, Towarzystwo Miłośników Historii i Literatury, Wyższe Kursy Polskie pełniące funkcje wydziału filozoficznego. Emilia znała księdza Radziszewskiego jako wykładowcę, bo była słuchaczką właśnie tych kursów. W Piotrogrodzie pracowała w Głównym Komitecie Polskiego Towarzystwa Pomocy Ofiarom Wojny. Zakładała też w terenie biblioteki ruchome dla Polaków.

Warszawskimi projektami, o których wspominała, była propozycja kierowniczego stanowiska w Bibliotece Publicznej fundacji Kierbedziów przy Koszykowej 26. Syn Jerzy miał studiować na Politechnice Warszawskiej architekturę. Złożył już papiery i przyznano mu nawet stypendium.

– W kwietniu 1918 roku, ks. Idzi Radziszewski, założyciel Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, zaproponował mi objęcie organizacji biblioteki w Piotrogrodzie dla projektowanego uniwersytetu w Lublinie. Propozycję przyjęłam. Po powrocie do kraju w październiku 1918 roku organizowałam Bibliotekę KUL, w której bez przerwy pracuję do chwili obecnej – zapisała Szeligowska zdawkowo 31 lat później.

Dwa pokoje w klasztorze

I tak Emilia z 19-letnim synem, zamiast w Warszawie, wylądowała w Lublinie. Jak wspominała mieście śpiącym, przygnębionym po niedawnej wojnie, biernym w stopniu najwyższym, które jeszcze niedostatecznie pojmowało korzyści z posiadania wyższej uczelni.

Lublin miał wygląd gubernialnego miasta z czasów carskiej Rosji; w centrum były kamienice jedno- i dwupiętrowe, niewiele wyższych. Ulice brukowane kocimi łbami, tylko kilka miało lepszą nawierzchnię. Lokomocja odbywała się pieszo, względnie przy pomocy dorożek konnych. Żyło tu wówczas około 90 tysięcy mieszkańców, jedna trzecią stanowili Żydzi.

Bibliotekarka z synem zamieszkała tam, gdzie znaleziono miejsce dla uniwersyteckiej biblioteki. W gmachu pobernardyńskim przy ul. Dolnej Panny Marii 4 (dziś to zabudowania parafii Nawrócenia św. Pawła). Zachowały się fotografie z 1921 roku jej bardzo skromnego i małego lubelskiego mieszkania. Pani Emilia pozuje siedząc przy stoliku założonym książkami.

Jerzy zamiast architekturę, zaczął studiować na Wydziale Prawa i Nauk Społecznych nowego uniwersytetu, który na początku działał w pomieszczeniach seminarium duchownego.

Tajemnicza mateczka

– Zachowały się jej dokumenty, korespondencja, notatki robione na karteczkach i wspomnienia, które pisała na przełomie lat 40. i 50 ubiegłego wieku. Emilia Szeliga-Szeligowska, z domu Sipowicz urodziła się 19 czerwca 1878 roku w Czerelach na Litwie Kowieńskiej. Edukację, jak sama napisała w jednym z kwestionariuszy zaczęła w Instytucie Panien Szlacheckich i na kursach pedagogicznych – mówi Jadwiga Jaźwierska z Biblioteki Uniwersyteckiej KUL, która opracowywała wspomnienia Szeligowskiej i przygotowała wystawę poświęconą pierwszej uniwersyteckiej bibliotekarce.

– Wiadomo, że w 1894 roku wyszła za mąż za Tomasza Szeligę-Szeligowskiego. Co dalej się z nim działo nie wiadomo. Najprawdopodobniej, kiedy trafiła po I wojnie światowej do Piotrogrodu, już była wdową. Dlaczego przymusowo znalazła się w Rosji? Też nie wiemy. Po lekturze jej wspomnień ma się wrażenie, że miała tylko syna Jerzego, który urodził się w 1899 roku. Ale pojawia się też informacja, że z powodu choroby dzieci musiała przerwać, tuż przed egzaminami końcowymi, studia bibliotekoznawcze w Lipsku. W jednym z kwestionariuszy pisze o córce Eleonorze urodzonej w 1905 roku. Eleonora praktycznie znika z biografii pani Emilii aż do roku 1949. Zachowały się dwie pocztówki jakie do „Mateczki najdroższej” przysyła z Warszawy i Gdańska osoba podpisująca się Lenka. Może to być zdrobnienie od imienia Eleonora – dodaje Jadwiga Jaźwierska i tłumaczy, że o historii i organizacji biblioteki można się z zapisków i dokumentów Emilii dowiedzieć mnóstwo istotnych rzeczy. Jej życie prywatne i jej bliskich jest dla nas pełne niedomówień.

Królestwo w skrzyniach

Życie zawodowe Szeligowskiej w Warszawie, Piotrogrodzie, a później w Lublinie toczyło się głównie wokół książek. Bo życie najstarszej lubelskiej uczelni zaczęło się nad Newą i to od organizacji biblioteki.

W czasie gdy pani Emilia opracowywała pierwszy księgozbiór, konferencja Episkopatu Królestwa Polskiego nawet jeszcze nie zaakceptowała pomysłu organizacji uniwersytetu w Lublinie a władze kościelne nie powierzyły księdzu Idziemu Radziszewskiemu funkcji rektora.

A do pomieszczeń Akademii Duchownej książki wciąż napływały.

Polonia ofiarowywała swoje zbiory, ale przede wszystkim kupowano w antykwariatach i księgarniach pozycje z zakresu teologii, humanistyki, ekonomii i prawa. Skupowano także księgozbiory prywatne po naukowcach tamtejszego uniwersytetu. Na przykład wiadomo, że za 10 tysięcy rubli biblioteka pozyskała książki po jednym ze zmarłych profesorów.

Gdy jesienią 1918 roku królestwo Emilii Szeligowskiej pakowano, by bibliotekę wywieźć do Lublina, skrzynie pełne książek policzono. Było ich 180.

Skąd były te tysiące rubli, które zamieniono na cenne tytuły? Można powiedzieć, że z... hazardu. Konkretnie z kasyna w Monte Carlo.

Konwalie, miliony i córka cara

– Radziszewski człowiek wyjątkowy. Brak mi odwagi do określenia jego sylwetki duchowej – notowała na kilka lat przed śmiercią Szeligowska, ale nie omieszkała przytoczyć czyjejś opinii: Radziszewski umie dobierać silnych ludzi wyciskając ich jak cytryny. Miał do tego prawo, bo zaczął tą metodę stosować od siebie.

Jednym z takich silnych był Karol Jaroszyński - jak pisano dużego uroku osobistego, przystojny, pełen wdzięku i dobrych manier. Niemal równolatek Szeligowskiej. Pochodził z Kijowa, on i jego starsze rodzeństwo odziedziczyło po ojcu znaczny majątek. Ale gdy ksiądz Radziszewski zaraził Jaroszyńskiego ideą założenia w wolnej Polsce uniwersytetu, filantrop był bogaty bajecznie. O osobie jednego z fundatorów uczelni i prezesa Komitetu Organizacyjnego najlepiej opowiedzą trzy wydarzenia z jego około 50-letniego życia.

Gdy stał się pełnoletni, uległ namiętności do hazardu. Biografowie upatrują w tym efekt jakiegoś kryzysu wewnętrznego. Czas dzielił między rozrywki a wizyty w kasynach. W Monaco grał w sali dla milionerów i przegrał wszystko co miał; a nawet więcej, bo najstarszy brat Józef spłacał długi. Po kilku latach Jaroszyński wrócił do Monte Carlo do tego samego grona graczy. Zagrał i rozbił bank. Na oczach milionerów w kilka minut stał się jednym z nich.

Gdy zamieszkał w Piotrogrodzie poszedł na dobroczynną imprezę Czerwonego Krzyża. Przejrzał listę darczyńców i wpisał kwotę dwukrotnie wyższą niż największa deklaracja. Nic dziwnego, że zainteresowała się nim Tatiana, najstarsza córka cara. Efekt? Kredyt w Banku Państwowym na 3 miliony rubli i zlecenie na zaopatrywanie stolicy w cukier.

Przeprowadzka z Kijowa do Piotrogrodu była okazją do organizacji przyjęcia w kupionym pałacu. Jaroszyński miał kłopot jak zaimponować finansistom, przemysłowcom i arystokracji. Przyjęcie było w styczniu. Goście zastali salony i stoły w jadalni tonące w konwaliach. Każda dama dostawała przy wejściu pachnący bukiet, bo pan Karol wykupił wszystkie kwiaty, jakie specjalnie dla niego wyhodowały wielkie ogrodnicze zakłady. Oczywiście całe miasto mówiło tylko o tym przyjęciu i o nim.

Deklaracja okrągłego miliona rubli na uruchomienie lubelskiej uczelni, budowa uniwersyteckiej siedziby i kwota kolejnych 300 tysięcy rubli na jej utrzymanie - nie była dla niego niczym niezwykłym.
Osobno Jaroszyński, znany ze swej filantropii, płacił na rzecz uczelni drobniejsze sumy. Na przykład na wyposażenie biblioteki.

A potem była rewolucja

Gdy Jaroszyński zaczął tracić w rewolucyjnej Rosji majątek, uruchamiał wpłaty z zagranicznych kont. Ale jesienią 1918 roku ks. Idzi Radziszewski postanowił, że musi pojechać do Piotrogrodu po zagrożone pieniądze. Możliwe, że chodziło o wspominane 300 tysięcy rubli. Rektor sprawę załatwił, szczęśliwie z uniwersyteckimi pieniędzmi wrócił.

Obecnie trudno sobie wyobrazić jak wyglądała wyprawa księdza Radziszewskiego i co znaczyła wówczas podróż z tysiącami rubli. Przybliżyć ją nam może relacja jednego z pierwszych studentów, który opisywał jak jechał na uniwersytet z Sandomierza.

– Trzeba się było przeprawić na prawy brzeg Wisły łodzią, a następnie dojechać furą do stacji kolejowej Nadbrzezie, skąd znów koleją do Rozwadowa. Tam przesiadało się do pociągu do Lublina. To była trasa 120 km. Podróż trwała 8 godzin.

Do dziś zachował się „Wykaz rat wypłacanych przez Karola Jaroszyńskiego na rzecz Uniwersytetu Lubelskiego”. 25września 1918 100 tysięcy rubli, w 1919 trzy wpłaty: 2 stycznia, 30 sierpnia i 30 grudnia, w koronach austriackich, frankach i rublach. W sumie ponad 412 tysięcy rubli. I tak do lutego 1922. W sumie ponad 8 milionów rubli.

Emilia Szeligowska o Jaroszyńskim pisała: może trochę fantasta. O rektorze Radziszewskim bardzo często per „wielki założyciel”.

Wiedza jest wolna

Na pewno rektor darzył ją wielkim zaufaniem. Pewne pojęcie o ich stosunkach daje jej relacja dyskusji na temat książek antyreligijnych. Było ich w bibliotece dużo, Szeligowska zapytała rektora czy należałoby je wyłączyć z księgozbioru. Radziszewski stwierdził, że wiedza jest wolna, tylko należy tak głęboko i wszechstronnie rozwinąć umysły młodzieży żeby umiała odróżniać prawdę od fałszu. Antyreligijne książki zostały na miejscu.

Rektor często przychodził do biblioteki przy Dolnej Panny Marii 4 by skorzystać ze swoich książek. Jego prywatna biblioteka była częścią księgozbioru.

Cztery lata po założeniu uczelni rektor Idzi Radziszewski umiera. Ten, który uważał, że zacofany Lublin, jako miasto kresowe potrzebuje zastrzyku w postaci wyższej uczelni katolickiej, zmarł mając 52 lata. Grób księdza rektora jest na cmentarzu przy ul. Lipowej.

Fundator Karol Jaroszyński przeżył rektora o kilka lat. Ostatnie spędził w mieszkaniu przy ul. Smoczej, najtańszej wówczas dzielnicy Warszawy. Zmarł w 1929 roku, miał 52 lata.

Oddać do biblioteki

Po pierwszej bibliotekarce zostało dużo dokumentów, listów. Jest zaproszenie rektora na 9 grudnia 1918 roku na mszę w intencji rozpoczęcia wykładów, którą w kościele seminaryjnym odprawiał biskup Fulman.

Legitymacja członkowska Lubelskiej Spółdzielni Spożywców, do której zapisała się w kwietniu 1948 roku (i robiła zakupy w sklepie LSS przy Krakowskim Przedmieściu 49). Zarząd Lubelskiego Koła Związku Bibliotekarzy i Archiwistów Polskich zapraszał ją na 18 grudnia 1949 roku na wystawę „Życie i twórczość Józefa Stalina” dla uczczenia 70 rocznicy urodzin generalissimusa.

– Grubą paczkę papieru liniowanego kancelaryjnego proszę Cię Lenko oddać do Biblioteki KUL. Także biurko z 5 szufladami. W szufladach biurka są przeważnie papiery lub druki i parę dokumentów o założycielach KUL – napisała pani Emilia w kwietniu 1953 roku. Wspomina też o kolejnych paczkach papieru leżących w schowku korytarzowym.

To jej ostatnia pisemna dyspozycja.

Nie jest już pracownikiem swojej biblioteki, która w 1950 roku z ul. Dolnej Panny Marii 4 przeniosła się na ul. Chopina 27. Ją samą w kwietniu 1952 roku Senat uczelni przeniósł w stan spoczynku.

Witold Nowodworski, jej ostatni zwierzchnik, zauważył w pośmiertnym wspomnieniu, że nie towarzyszyły temu faktowi żadne dowody uznania za wieloletnią pracę. A przecież była związana z biblioteką ponad 30 lat.

Pisząc ostatnią dyspozycję nadal mieszka w swoim mikroskopijnym mieszkanku. Parafia i ówczesny proboszcz ks. Paweł Dziubiński wciągnęli ją na listę płac jako „pracownika umysłowego”. W rubryce „zarobek w naturze” - mieszkanie, „zarobek w gotówce” - 100 zł miesięcznie.

Emilia Szeliga-Szeligowska zmarła 26 lutego 1954 roku.

Wrócić do biblioteki

We wtorek, w południe Czytelnia Zbiorów Specjalnych Biblioteki KUL otrzyma imię Emilii Szeligi-Szeligowskiej. Na ścianie zawiśnie jej portret. Gdy się otworzy drzwi będzie widziała piękne drewniane katalogi, które pamiętają czasy z ul. Dolnej Panny Marii 4. Na jednej z szufladek jest jeszcze pieczątka przedwojennego stolarza z ul. Zielonej. Możliwe, że ona sama je zamawiała. No, bo kto inny?

Korzystałam z: Witold Nowodworski „Ś.p. Emilia Szeliga-Szeligowska”, Danuta Dzierzkowska „Biblioteka Główna KUL 1918-1939”, Grażyna Karolewicz „Karol Jaroszyński. Fundator lubelskiej wszechnicy katolickiej”.

Z portretowej fotografii patrzy poważna kobieta. Ciemne oczy, ciemne kręcone włosy upięte, pewnie w kok. Zapięta wysoko ciemna suknia czy bluzka sprawia, że wygląda jak autorka szkolnej lektury z okresu pozytywizmu.

Był rok 1918, ona dobiegała 40. gdy ksiądz Idzi Radziszewski postawił sprawę jasno. Po swojemu - to znaczy jak wspominała Emilia Szeligowska - prosił i żądał, żeby się wyrzekła projektów warszawskich, a całkowicie oddała zaczętej pracy dla lubelskiego uniwersytetu.

– Mówił jak zwykle, mocno, wolno, przekonywająco, że mamy przed sobą ciężkie, bardzo trudne, ale doniosłe zadanie do spełnienia. Żeby je wykonać, musimy skupić się, wytężyć wolę, zupełnie pomijając osobiste dążenia i potrzeby... Tu jest i może będzie jeszcze nadal nędza materialna... wszystko trzeba przyjąć, znieść mężnie, oddając się Bogu całkowicie, bez reszty... I pani zdoła to uczynić... – tak Szeligowska zapamiętała słowa pierwszego rektora KUL i jak zanotowała, stały się one dla niej oparciem w chwilach ciężkich zmagań.

Rozmowa toczyła się w ówczesnym Piotrogrodzie, gdzie Szeligowska mieszkała od kilku lat z synem Jerzym.

„Z Petersburga do Lublina. Początki Biblioteki Uniwersytetu Lubelskiego” to konferencja organizowana 27 lutego w Czytelni Teologiczno-Filozoficznej BU KUL z okazji 100-lecia istnienia biblioteki. Cykle wykładów zaczynają się o godz. 10 i 12. Otwarcie wystawy poświęconej Emilii Szelidze-Szeligowskiej o godz. 11.25. Więcej na www.bu.kul.pl

Powiązane galerie zdjęć:


Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
Reklama