Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Olimpijczyk z Lublina o hejcie: Siedzi Kowalski przed telewizorem i uważa, że jest wielkim znawcą

A my kilka z nich straciliśmy przez sprzęt. Nie mieliśmy chociażby polakierowanego bobsleja. Zabrakło na to pieniędzy, co powoduje już stratę 0.01 czy 0.02 sek. Nie mieliśmy też najlepszych płóz, bo nas po prostu nie stać na nie. A to kolejna strata czasowa. Próbowaliśmy to niwelować dobrymi startami. Pewnych rzeczy nie da się jednak przeskoczyć - ROZMOWA z Grzegorzem Kossakowskim, zawodnikiem AZS UMCS Lublin i członkiem bobslejowej załogi, która zajęła 13 miejsce w Igrzyskach Olimpijskich w Pjongczang
Olimpijczyk z Lublina o hejcie: Siedzi Kowalski przed telewizorem i uważa, że jest wielkim znawcą

• Z wielką przyjemnością oglądałem polskich olimpijczyków, którzy z taką zawziętością walczyli o jak najlepszy wynik. Jak pan ocenia wasz start w Pjongczangu? 13 miejsce to wartościowy rezultat?

- Nawet bardzo, bo to najlepszy wynik osiągnięty przez polską załogę w Igrzyskach Olimpijskich. Proszę pamiętać, że do Korei Południowej zakwalifikowaliśmy się w ostatniej chwili. Przed startem zakładaliśmy sobie, że wielkim sukcesem będzie ukończenie rywalizacji w czołowej dwudziestce. Już po pierwszych treningach widzieliśmy jednak, że stać nas nawet na 18 miejsce. 13 miejsce?

Tego nikt z nas się nie spodziewał. Dla nas to jest jak medal olimpijski. Pamiętajmy w jakich warunkach przygotowywaliśmy się do tych zawodów. Nie mamy własnego toru, finansowanie tego sportu jest na niskim poziomie, a w przyzwoity sprzęt otrzymaliśmy dopiero kilka tygodni przed rozpoczęciem Igrzysk. Dlatego proszę się nie dziwić, że na mecie mieliśmy łzy w oczach.

• W Pjongczang mieliście też masę szczęścia. Wylosowaliście numer na samym początku stawki, dzięki czemu jechaliście po idealnym torze...

- Wiadomo, że Koreańczycy chłodzili tor pod swoją załogę. Organizatorzy prawie zawsze tak postępują. Paradoksalnie, pomogły nam słabe wyniki osiągane przez ostatnie 3 lata. To pozwoliło nam losować numer startowy albo na początku, albo na końcu stawki. Udało się nam pojechać z niskim numerem startowym, dzięki czemu mogliśmy wykorzystać idealny tor. Gdybyśmy jechali jako jedni z ostatnich, to wynik mógłby być znacznie gorszy.

• Co czuliście po pierwszym ślizgu, po którym zajmowaliście siódme miejsce?

- Staraliśmy się nie patrzyć na wyniki. Kiedy jednak w przerwie między zjazdami zerknęliśmy na tablicę wyników, to byliśmy mocno zaskoczeni. Siódme miejsce - to był dla nas rezultat z kosmosu.

• Później nieco osunęliście się w klasyfikacji generalnej. W ostatnim ślizgu mieliście szanse na 12 miejsce, ale Mateusz Luty popełnił mały błąd na zakręcie numer 9.

- Przede wszystkim, to trzeba wiedzieć, że w tym sporcie liczy się każda setna sekundy. A my kilka z nich straciliśmy przez sprzęt. Nie mieliśmy chociażby polakierowanego bobsleja. Zabrakło na to pieniędzy, co powoduje już stratę 0.01 czy 0.02 sek. Nie mieliśmy też najlepszych płóz, bo nas po prostu nie stać na nie. A to kolejna strata czasowa. Próbowaliśmy to niwelować dobrymi startami. Pewnych rzeczy nie da się jednak przeskoczyć.

• Wielkie brawa dla Mateusza Lutego, waszego pilota. On miał szczególnie trudne zadanie, bo wcześniej kompletnie nie wyszedł mu start w dwójkach. Jakich metod użyliście, aby przywrócić mu równowagę psychiczną?

- Mateusz po starcie w dwójkach był mocno podłamany. Nic dziwnego, bo przed Igrzyskami liczył, że uda mu się wejść do pierwszej 10. Tymczasem on i Krzysztof Tylkowski skończyli na 24 miejscu. Na szczęście Mateusz to twardy człowiek. Wystarczyło trochę rozmów i wszystko wróciło do normy. Pomogło nam również odcięcie się od Internetu czy ograniczenie rozmów z bliskimi.

• Dobrze, że nie czytaliście Internetu, bo tam panowała atmosfera ataku na każdego polskiego sportowca. Nawet wasze trzynaste miejsce przez niektórych „znawców” zostało uznane jako żenada. Co pan sądzi o tej fali hejtu? 

- Cóż, siedzi przeciętny Kowalski przed telewizorem i uważa, że jest wielkim znawcą. Nie przeszkadza mu fakt, że w życiu nie miał karabinu czy nie wsiadł do boba. On wie wszystko najlepiej. Ludzie są straszni i nawet w prywatnych wiadomościach potrafią wypisywać takie rzeczy, że włos się jeży na głowie. To są frustraci. Nie wiedzą, ile wylewamy potu i łez na treningach. Nie wiedzą też, ile dostajemy za to pieniędzy. Jestem pewien, że niewielu internautów zdecydowałoby się na takie poświęcenie za te pieniądze, które otrzymujemy.

• Co pan zapamięta z Igrzysk Olimpijskich w Pjongczang?

- Niesamowitą radość po pierwszym i ostatnim ślizgu. Na końcu zmagań udzieliła się nam euforia, która była spowodowana faktem, że spełniliśmy nasze marzenia. Przez 3 lata meldowaliśmy się na samym końcu stawki, bo mieliśmy fatalne warunki do przygotowań. Przede wszystkim chodzi mi o sprzęt. To w ostatnim roku się zmieniło i mam nadzieję, że się utrzyma również po Igrzyskach. Prosimy o pomoc wszystkich, którzy są w stanie nas wesprzeć. Liczy się każda złotówka. Przyjmiemy każdą pomoc.

• Jak wyglądało życie poza torem bobslejowym?

- Zapamiętam niesamowitą atmosferę Igrzysk. Mieliśmy szczęście, bo mogliśmy być praktycznie na całych Igrzyskach. Przyjechaliśmy do Pjongczangu jako jedni z pierwszych i wyjechaliśmy jako jedni z ostatnich. W Korei Południowej nawiązaliśmy wiele przyjaźni. Chcę podkreślić, że polska ekipa była bardzo zgrana, a każdy sportowiec był traktowany tak samo.

• Z kim trzymaliście się najbliżej?

- Z Adamem Małyszem, saneczkarzami, narciarzami biegowymi czy biathlonistami. Byliśmy na zawodach w short tracku, łyżwiarstwie szybkim i skokach narciarskich.

• Na którym konkursie skoków byliście?

- Tym, który był rozgrywany na normalnej skoczni. Po pierwszej serii, kiedy prowadził Stefan Hula, a drugi był Kamil Stoch, to byliśmy w świetnych nastrojach. Niestety, w drugiej serii naszym zawodnikom poszło gorzej. Chcę jednak podkreślić, że skoczkowie zostali skrzywdzeni. W takich warunkach ten konkurs nie powinien się odbyć.

• Jakie są perspektywy przed bobslejową czwórką?

- Teraz zamierzamy odpoczywać. Najpierw jednak jeszcze lecimy do Whistler, gdzie w przyszłym sezonie odbędą się mistrzostwa świata. Chcemy objeździć tamtejszy tor. Pod względem finansowym, to na razie ciężko powiedzieć co się zmieni. Marzy nam się lepszy sprzęt. Ten bobslej, którym dysponujemy pozwala nam na walkę o mniej więcej 15 miejsce. Dlatego 13 pozycja, którą zajęliśmy w Pjongczangu, odbieramy w kategoriach cudu. Chcę podkreślić jednak, że i tak cieszymy się, że w grudniu otrzymaliśmy nowy bobslej. Na starym sprzęcie nie byłoby szans na uzyskanie kwalifikacji do Korei Południowej. Bobsleje to ciągła wojna technologiczna. Nie na darmo przecież ten sport nazywa się zimową Formułą 1.

• Dotrwacie do Igrzysk Olimpijskich w Pekinie?

- Jeżeli tylko zdrowie, to mamy taką nadzieję. Wszystko zależy od zdrowia.

• Z wielką przyjemnością oglądałem polskich olimpijczyków, którzy z taką zawziętością walczyli o jak najlepszy wynik. Jak pan ocenia wasz start w Pjongczangu? 13 miejsce to wartościowy rezultat?

- Nawet bardzo, bo to najlepszy wynik osiągnięty przez polską załogę w Igrzyskach Olimpijskich. Proszę pamiętać, że do Korei Południowej zakwalifikowaliśmy się w ostatniej chwili. Przed startem zakładaliśmy sobie, że wielkim sukcesem będzie ukończenie rywalizacji w czołowej dwudziestce. Już po pierwszych treningach widzieliśmy jednak, że stać nas nawet na 18 miejsce. 13 miejsce?

Tego nikt z nas się nie spodziewał. Dla nas to jest jak medal olimpijski. Pamiętajmy w jakich warunkach przygotowywaliśmy się do tych zawodów. Nie mamy własnego toru, finansowanie tego sportu jest na niskim poziomie, a w przyzwoity sprzęt otrzymaliśmy dopiero kilka tygodni przed rozpoczęciem Igrzysk. Dlatego proszę się nie dziwić, że na mecie mieliśmy łzy w oczach.

• W Pjongczang mieliście też masę szczęścia. Wylosowaliście numer na samym początku stawki, dzięki czemu jechaliście po idealnym torze...

- Wiadomo, że Koreańczycy chłodzili tor pod swoją załogę. Organizatorzy prawie zawsze tak postępują. Paradoksalnie, pomogły nam słabe wyniki osiągane przez ostatnie 3 lata. To pozwoliło nam losować numer startowy albo na początku, albo na końcu stawki. Udało się nam pojechać z niskim numerem startowym, dzięki czemu mogliśmy wykorzystać idealny tor. Gdybyśmy jechali jako jedni z ostatnich, to wynik mógłby być znacznie gorszy.

Powiązane galerie zdjęć:

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama