• Jak się czuje polski jazzman, który w Ameryce, w kolebce jazzu, zdobywa Nagrodę Grammy za najlepszą płytę jazzowego zespołu?
– Jestem zwyczajnie i po prostu szczęśliwy. Towarzyszą temu wewnętrzne emocje, które jeszcze nie opadły i pewnie nie chcę, żeby szybko opadły. Kiedy otwierająca kopertę z werdyktem i odczytująca go amerykańska gwiazda country music polskiego pochodzenia, Nora Jarosz, wyczytała moje nazwisko, wyrzut adrenaliny był ogromny. Oczywiście, poza emocjami, jest satysfakcja zawodowa, że zostałeś doceniony i to akurat w jazzie. Także jednak jako kompozytor i człowiek mający do czynienia z muzyką odkąd pamięta.
• Jak się to zaczęło?
– Po prostu urodziłem się w rodzinie muzyków. Mój ojciec był skrzypkiem i dyrygentem w Filharmonii Kieleckiej oraz wychowawcą muzycznej młodzieży z wielkim, otwartym sercem. Mama Maria była śpiewaczką w reprezentacyjnym składzie Zespołu Pieśni i Tańca \"Śląsk”. Śpiewakiem został także mój brat Dariusz, występujący na wielu scenach. Uczyłem się grać na pianinie od dziecka, chodziłem do kolejnych szkół muzycznych, a potem trafiłem do Akademii Muzycznej Fryderyka Chopina w Warszawie, gdzie w 1984 roku zdobyłem dyplom u profesor Barbary Hesse-Bukowskiej, wielkiej polskiej pianistki, niedawno zmarłej. Dyplom w jej klasie robiła także moja żona Jolanta, która wiernie towarzyszy mojej karierze, wspiera ją i zajmuje się całą jej sferą organizacyjno-managerską. Do tego sama prowadzi działalność artystyczną i dydaktyczną. Dodam od razu, że nasze dzieci też są zawodowymi muzykami. Łukasz jest w Niemczech utalentowanym jazzmenem, ma swój zespół i zdobywa nagrody. Anna to znakomita saksofonistka.
• Można powiedzieć: po prostu nie miał pan wyjścia, jak tylko być muzykiem?
– Nie mogę zaprzeczyć, to nie jest dalekie od prawdy.
• Po dyplomie w Warszawie, wyjechał pan do Niemiec i... podjął studia jazzowe. Nie interesowała pana kariera koncertowa?
– Muzyka jazzowa, swingowa czy – jak się wtedy mówiło – rozrywkowa, interesowała mnie już od szkoły średniej. Grałem ją zresztą nie tylko na fortepianie, ale także skrzypcach i innych instrumentach. Miałem w sobie ten dualizm cały czas. Na studiach byłem mocno zaangażowany w muzykę jazzową grając w wielu w klubach i ze znanymi muzykami. Wyjechaliśmy z żoną do Niemiec, aby szukać zawodowych szans rozwojowych, a także – nie ukrywam – życiowych, których nadmiaru Polska późnych lat 80. nie oferowała. Podjąłem studia na wydziale jazzowym Hochschule fur Musik w Hamburgu i ukończyłem je w 1991 roku. Wtedy już praktycznie określiłem się po stronie jazzu.
• I wrócił pan do Polski?
– Podjąłem taką decyzję po tych wszystkich naszych przełomach politycznych. Podobnie, jak wielu Polaków. Postanowiłem spróbować jeszcze raz. Coś zrobić dla Polski i ze sobą w tej nowej Polsce. Wróciliśmy z żoną i dwójką dzieci. Starałem się wejść w nurt tutejszego życia jazzowego utrzymując jednak swoje muzyczne kontakty na Zachodzie. Uczestniczyłem w różnych projektach, nagrywałem płyty, których zebrało się już ponad dwadzieścia, pisałem muzykę do filmów, do baletu, a nawet operę, która była wystawiana w Warszawie. Założyłem Włodek Pawlik Trio, zespół jazzowy, z którym występowało wielu znakomitych muzyków, takich jak choćby Randy Brecker, Billy Hart, Richie Cole. Stale współpracuję z amerykańskim Western jazz Quartet. Z jednej strony utrzymywałem stały kontakt z muzyką amerykańską i zachodnioeuropejską, z drugiej starałem się realizować muzykę nawiązującą do naszej polskiej tradycji kulturowej. W tym nurcie mieści się, na przykład płyta \"Anhelli” z 2006 roku, inspirowana poematem Słowackiego kompozycja na trio jazzowe. Otrzymała nagrodę TVP Kultura. Rok wcześniej otrzymałem \"Fryderyka” za \"Misterium Stabat Mater”.
• Wielu widzi pana przyszłe sukcesy w muzyce filmowej... Może nawet na poziomie oscarowym?
– Owszem, jest to dziedzina kompozycji, która mnie pociąga. Współpracowałem nawet ze zdobywczynią Oscara za najlepszy film zagraniczny, Holenderką Marleen Gorris. Nagrodzona została na festiwalu w Gdyni moja muzyka do filmu \"Rewers” Borysa Lankosza, który był polskim kandydatem do Oscara. Pisałem muzykę do filmów Doroty Kędzierzawskiej i Petera Greenwaya.
• Jaka jest geneza projektu kaliskiego zwieńczonego Nagrodą Grammy?
– Idea wyszła od dyrektora i dyrygenta Filharmonii Kaliskiej Adama Klocka, a przyjęła formę zamówienia na kompozycję z okazji 1850-lecia Kalisza. Znał on moją płytę zrealizowaną z Randy Breckerem \"Nostalgic Journey: Tykocin Jazz Suite” i był pod wrażaniem możliwości łączenia muzyki symfonicznej z jazzem. Zaproponował, abym podjął się skomponowania czegoś podobnego, pozwalającego wykorzystać aparat muzyczny orkiestry symfonicznej i tria jazowego. Zgodziłem się i tak powstała sześcioczęściowa suita \"Night in Calisia”.
• Szybko stało się to wydarzeniem muzycznym. Jak doszło do nominowania do Grammy?
– Najpierw wydana została polska wersja płytowa; jeszcze w 2012 roku. W zeszłym roku wydała ją amerykańska wytwórnia Summit Records. Ku wielkiej radości mojej i mojej małżonki, producenta tej płyty, otrzymała ona – jako jedna z pięciu innych – nominację do Grammy Award. Wcześniej miała bardzo dobre recenzje i wielu kolegów jazzmanów ją komplementowało.
• Spodziewał się pan nagrody?
– Po cichu, każdy nominowany pewnie się spodziewał. Ja też miałem to gdzieś z tyłu głowy, ale nie sądziłem, że szansa jest większa jak 1:10, przy pięciu kandydatach, czyli dwukrotnie niższa od średniej statystycznej. Traktowaliśmy z żoną wylot do los Angeles jak relaks i rodzaj pewnej przygody. Chcieliśmy przeżyć atmosferę uroczystości wręczania Nagród Grammy, o której tyle słyszeliśmy. Po prostu dobrze się bawić. Samą nominację uważaliśmy za wielkie wyróżnienie. Była to przecież pierwsza nominacja polskiego jazzu w historii tej nagrody...
• A potem?
– Była eksplozja radości.
• Czy świadomość, że jako laureat Grammy jest pan już w innej lidze światowej muzyki, dociera do pana?
– Jest to przekroczenie pewnej bariery. Widać to choćby w ilości maili i telefonów, jakie odbieram. Są tego setki. Jest wiele gratulacji, ale także wiele propozycji koncertowych. Do Polski wylatujemy dopiero w ten piątek i podobnych reakcji możemy się już spodziewać. Jest to zupełnie nowa rzeczywistość. Nie powiem jednak, że niemiła. Podchodzę jednak do tego ze spokojem. Będziemy to ogarniać i konsumować już po powrocie. Poza tym mam w Polsce konkretne zobowiązania i plany, z których muszę się wywiązać. Dotyczy to choćby nagrywania nowej płyty. Po grudniowej nominacji do Grammy świat nieco stanął na głowie, a po nagrodzie – jeszcze bardziej. Mam jednak świadomość, że to nie jest i nie może być wieczne.
• Daliście w Ameryce jazzu, ale pora wracać?
– Do Polski i do pracy. Może tylko trochę innej, bo pozwalającej teraz na łatwiejsze realizowanie niektórych projektów...
płyta nagrodzona przez członków Narodowej Akademii Sztuki i Technik Rejestracji w kategorii najlepsza płyta dużego zespołu jazzowego została nagrana w związku z obchodami 1850-lecia Kalisza, a materiał został zamówiony u Pawlika przez Dyrektora Filharmonii Kaliskiej Adama Klocka. Na albumie wystąpiło trio Włodka Pawlika z udziałem Randy\'ego Breckera i Orkiestry Filharmonii Kaliskiej
Reklama
Daliśmy jazzu. Rozmowa z Włodkiem Pawlikiem
Rozmowa z Włodzimierzem Pawlikiem, zdobywcą Nagrody Grammy.
- 31.01.2014 14:14

Reklama












Komentarze