Panie Turek, kończ pan mecz! – krzyczał rozentuzjazmowany Tomasz Zimoch do mikrofonu Polskiego Radia podczas transmisji wyjazdowego meczu Widzewa z Broendby Kopenhaga. Łodzianie przegrali wówczas 2:3, ale była to zwycięska porażka. Dwa tygodnie wcześniej na własnym stadionie zwyciężyli 2:1 i dzięki większej ilości goli strzelonych na wyjeździe, awansowali do fazy grupowej Ligi Mistrzów.
Od tego czasu minęło już 17 lat. Blisko dwie dekady bez polskiego klubu w Champions League to szmat czasu. Tym bardziej, że zaledwie rok przed Widzewem taki sam sukces osiągnęła Legia Warszawa. Piłkarze ze stolicy poszli nawet o krok dalej, bo pod wodzą Pawła Janasa zdołali wyjść z grupy i awansować do ćwierćfinału, gdzie odpadli po emocjonującym dwumeczu z Panathinaikosem Ateny.
Barca i Real na drodze
Na późniejsze kiepskie wyniki naszych drużyn w najważniejszym z europejskich pucharów wpływ miały z pewnością reformy rozgrywek. Od sezonu 1997/98 Champions League powiększono co prawda do 24 zespołów, a od sezonu 1999/00 nawet do 32, ale był to bonus tylko dla zespołów z najsilniejszych lig, z których kwalifikowały się po trzy lub cztery ekipy.
Polskie drużyny o awans do fazy pucharowej często musiały rywalizować z największymi tuzami futbolu. Wisła Kraków w epoce swojej świetności, gdy regularnie zdobywała mistrzostwo Polski i dochodziła daleko w Pucharze UEFA, nie była w stanie uchylić bramy do piłkarskiego raju. Trudno się jednak dziwić, gdy popatrzy się na jakich przeciwników trafiała \"Biała Gwiazda”. Real Madryt czy FC Barcelona to marki, których nikomu przedstawiać nie trzeba.
W ciągu 17 ostatnich lat mistrz Polski właściwie tylko dwa razy był bliski awansu do Champions League. W obu przypadkach krok od sukcesu była… Wisła.
Wykiwał ich sędzia
W sezonie 2005/06 zespół prowadzony przez Jerzego Engela trafił na Panathinaikos, w którego składzie brylował wówczas Emanuel Olisadebe. Rywal wymagający, ale z Realem czy Barceloną nijak porównać się niedający. Krakowianie wygrali pierwsze starcie 3:1 i na rewanż do Aten pojechali pełni nadziei na historyczny sukces. Mimo gorącej atmosfery, w kotle \"Koniczynek” do przerwy utrzymywał się bezbramkowy remis. Później gospodarze strzelili dwie bramki, ale Wisła odpowiedziała kapitalnym golem Radosława Sobolewskiego.
Gdy Słowak Marek Penksa trafił na 2:2, wydawało się, że nic nie zabierze już Wiśle awansu. Tymczasem prowadzący te zawody arbiter Mike Riley z nieznanych do dziś powodów nie uznał bramki. Grecy błyskawicznie wznowili grę i podwyższyli na 3:1, doprowadzając do dogrywki, którą wygrali.
Sześć lat później Wisła okazała się słabsza od Apoelu Nikozja, choć jeszcze trzy minuty przed końcem rewanżu była w piłkarskim raju. Straciła jednak gola na 1:3 i na pocieszenie została jej rywalizacja w Pucharze UEFA.
Platini wyciąga rękę
W sezonie 2011/12, gdy \"Biała Gwiazda” rywalizowała z Cypryjczykami, droga do Ligi Mistrzów była już znacznie łatwiejsza niż jeszcze kilka lat wcześniej. Wszystko z powodu kolejnych zmian w rozgrywkach, zwanych \"Reformą Platiniego”. Francuz, gdy został szefem UEFA, postanowił dać większą szansę klubom ze słabszych lig. Teraz mistrzowie Polski, Czech czy Rumuni o awans walczą między sobą, a nie z Realem lub Barceloną. Spory handicap jak do tej pory nie pomógł jednak żadnej z polskich drużyn. Nowa reforma zbiegła się w czasie z kompromitacjami naszych ekip na międzynarodowej arenie. Inaczej nie można nazwać niestety odpadnięcia Wisły z estońską Levadią Tallin czy dwóch wysokich porażek Śląska Wrocław ze szwedzkim Helsingborgiem.
Czas przełamać złą passę
W tym roku kompromitacji być nie powinno. Legia bez kłopotów wyeliminowała walijskich amatorów z New Saints FC, a w kolejnej rundzie rywalizuje z norweskim Molde. Walka z mistrzem Norwegii, choć jest dopiero przystawką do decydujących spotkań w czwartej rundzie, toczy się o bardzo wysoką stawkę. Według szacunków prezesa warszawskiego klubu Bogusława Leśnodorskiego to co najmniej 5 mln euro (25 procent budżetu Legii). Tyle można zarobić na grze w fazie grupowej Ligi Europy, a więc pokonując Molde i odpadając w kolejnej rundzie. O naprawdę olbrzymich pieniądzach można mówić jednak dopiero po ewentualnym awansie do Champions League.
UEFA za samą grę w fazie grupowej płaci 8,6 mln euro. Do tego dochodzą jeszcze zyski z tzw. \"dnia meczowego” oraz bonusy za ewentualne zwycięstwa i remisy. Lekką ręką licząc, nawet zajmując czwarte miejsce w grupie, można wzbogacić się o ok. 12-13 mln euro.
Gra o miliony
Dlatego nie ma co się dziwić hojności zarządu Legii. Działacze przygotowali dla piłkarzy rekordową w polskich warunkach premię. Za awans wypłacą im do podziału aż 2 mln euro. Choć znalezienie się w piłkarskim raju jest dziś łatwiejsze niż jeszcze kilka lat temu, warszawiacy nie są traktowani przez ekspertów jako faworyt do awansu. Wszystko dlatego, że w czwartej rundzie najprawdopodobniej nie będą rozstawieni i mogą trafić na klasowych przeciwników, jak choćby Celtic Glasgow, Steaua Bukareszt czy Viktoria Plzno.
Dzisiejsza Legia ma podobny potencjał, jak zespół, którym Jan Urban dysponował w poprzednim sezonie. Co prawda odszedł wielki gwiazdor Danijel Ljubolja, za duże pieniądze sprzedany został Artur Jędrzejczyk, a na emeryturę wybrał się Michał Żewłakow, ale w ich miejsce pojawili się nowi gracze, którzy mają zagwarantować co najmniej równie wysoki poziom. I tak Legię wzmocnili: Dossa Junior i Helio Pinto, którzy ostatnio grali w lidze cypryjskiej, Brazylijczyk Raphael Augusto, Łukasz Broź oraz Estończyk Heinrik Ojamaa.
Piraci z Łazienkowskiej
Najciekawsza historia wiąże się z transferem tego ostatniego. Skrzydłowy Motherwell przyleciał do Polski, żeby podpisać umowę z Lechem Poznań, który obserwował go od kilku miesięcy. W ostatniej chwili do negocjacji włączyła się jednak Legia i podkupiła zawodnika największemu rywalowi. Być może Ojamę skusiła właśnie perspektywa gry w Lidze Mistrzów. Ale żeby mierzyć się z naprawdę wielkimi klubami o naprawdę wielkie pieniądze, trzeba najpierw wygrać parę meczów w eliminacjach. Na początek z Molde.
Grzegorz Mielcarski, były reprezentant Polski, uczestnik Ligi Mistrzów w barwach FC Porto
Daję Legii więcej niż 50, 60 procent na awans. Nie znam dobrze zespołu Molde, ale pod względem wysokości budżetu i klasy piłkarzy nie może równać się z mistrzem Polski. Oczywiście, to silna drużyna, ale nie za silna. Pytanie, czy Legia potwierdzi przedmeczowe spekulacje na boisku. Będzie ogromnym rozczarowaniem jeżeli nie przejdzie Norwegów. Awans do kolejnej rundy będzie już sukcesem, bo tak trzeba traktować grę w fazie grupowej Ligi Europy. Ale to będzie taki sukces minimalnym, maksymalnym będzie oczywiście awans do Ligi Mistrzów.
Piotr Świerczewski, były reprezentant Polski, były trener Motoru Lublin
Myślę, ze Legia jest faworytem, ale nie będzie miała łatwo. Piłkarze muszą zagrać na swoim normalnym poziomie, nikomu nie może przydarzyć się wpadka. Nie wiem, czy Legia jest dziś silniejsza niż przed rokiem. Ja nigdy nie patrzyłem w roczniki i jestem zdania, że gdyby Michał Żewłakow i Danijel Ljuboja tylko chcieli, to mogliby jeszcze pograć na wysokim poziomie. Jeżeli Legia po raz kolejny zdobędzie mistrzostwo, a do tego awansuje do Champions League, dopiero będzie można powiedzieć, że zawodnicy, którzy odeszli, zostali godnie zastąpieni.
Polski sen o potędze i Lidze Mistrzów
Od 1996 roku żadnemu zespołowi z naszego kraju nie udało się zakwalifikować do Ligi Mistrzów. Impas chce przełamać Legia Warszawa, która w trzeciej rundzie kwalifikacyjnej rywalizuje z norweskim Molde.
- 02.08.2013 11:56
Reklama













Komentarze