Trzeba nam życzyć tyle samo startów co lądowań – mówi Ewelina Helak, która lata balonem i startuje w zawodach dla przyjemności. I uważa, że ważniejsze jest bezpieczeństwo załogi niż sportowy wynik. – Wynik sportowy jest ważny, jestem w końcu w kadrze (Balonowa Kadra Narodowa Kobiet na rok 2013. Są w niej też Ewa Choma i Ewa Prawicka-Linke – red.), ale nie podejmuję ryzyka. Baloniarstwo to hobby. Niewiele osób w Polsce z niego żyje – dodaje pani pilot, która jest inżynierem z wykształcenia, a w życiu zawodowym zajmuje się handlem.
Pani Ewelina będzie latać nad Nałęczowem pierwszy raz. Była na zeszłorocznej edycji mistrzostw, ale jako członek jednej z ekip i obserwowała je głównie z ziemi. – Okolice Nałęczowa są atrakcyjne dla baloniarzy z powodów widokowych i ukształtowania terenu. Górki nie są duże, jest dużo pól do lądowania – wylicza zawodniczka Klubu Sportów Balonowych, której bordowo-złoty balon \"Balcerzak” będzie jednym z czterech, jakie reprezentują Wrocław.
Pani pilot pytana o początki swojej kariery baloniarskiej żartuje, że nie pamięta, ile miała lat, kiedy ojciec, absolwent Lotniczych Zakładów Naukowych, zabrał ją do kosza. – Cztery, może pięć? Potem, jak byłam starsza, latałam w załodze ojca jako nawigator. On się bardzo starał, żebym nie była pilotem i nie latała sama, ale jak zobaczył, że coraz lepiej mi idzie, nie protestował – opowiada zawodniczka, która teraz zabiera do balonu własne dzieci.
Beata Choma, która najbardziej lubi samotne loty, zanim została pilotem balonu latała szybowcem w świdnickim aeroklubie. – Dlatego pierwszy lot nie był dla mnie tak emocjonujący jak dla kogoś, kto zaczyna od baloniarstwa, bo byłam obyta z powietrzem – mówi zawodniczka z Aeroklubu Poznańskiego, która studiowała w Lublinie geografię.
– Wybrałam balony, bo lubię, kiedy coś się dzieje, a latanie balonem jest nieprzewidywalne. Mogę zmienić wysokość, ale jestem zdana na kierunek i prędkość wiatru. Przydaje się meteorologia, którą poznałam jako szybownik. Ale najbardziej potrzebne jest wyczucie przyrody – opowiada pani pilot, która przyznaje, że w czasie zawodów są fajne emocje, bo można sobie przed startem zaplanować lot, a potem wiatr się zmieni i po planach. Baloniarstwo zdaniem pani Beaty to sport dla kogoś, kto się nie boi nieprzewidywalnych sytuacji. Zawłaszcza, że ciągle zdarzają się przygody. Nigdy nie wiadomo, czy właściciel pola, na którym ląduje balon, będzie zadowolony czy grozi awantura.
– Raz wybrałam sobie pole. Było piękne i droga była… droga jest ważna, bo przecież musi po mnie i sprzęt przyjechać ekipa. Jak wylądowałam, to się okazało, że to wyspa. A z kolei na Tajwanie, gdzie niedawno latałam rekreacyjnie, lądowaliśmy na drodze między zalanymi wodą uprawami ryżu. Inne balony siadły, a mnie podmuch wiatru tak skierował, że trafiłam na daleką piaszczystą łachę w dolinie rzeki. Podobnie jest z zawodami. Dostajemy łatwe, zrozumiałe zadania, które jest trudno zrealizować – żartuje zawodniczka, która będzie leciała na niebie biało-czerwonym balonem z logo \"Tyskie”.
Powietrzni rowerzyści
– Jest zasada, że rodziny się nie szkoli, więc szkolił mnie instruktor z Poznania, ale ojciec, który jest pilotem samolotów pasażerskich i baloniarzem dopuszczał mnie do lotów. Może chciał mieć pewność, że umiem? Polecieliśmy razem, kazał mi przyziemić na jednym z pól. Wysiadł z kosza i powiedział: Dalej lecisz sama. I chyba dobrze, bo gdybym wcześniej wiedziała, że mam sama lecieć, to bym wyszukiwała przeszkody, żeby to odwlec – wspomina swoje początki pilota Ewa Prawicka-Linke z Leszczyńskiego Klubu Balonowego.
– Samoloty i szybowce mnie nie pociągały. Co innego balony. Jako pasażer wsiadłam do kosza jeszcze w podstawówce. To był \"Kościuszko”, dziś już balonowy emeryt i muzealny eksponat. Niesamowity jest ten kontakt z otoczeniem. Tak jak rowerzyści, tylko w powietrzu. No i ta niewiadoma. To trochę jak skoczkowie narciarscy, wszyscy niby skaczą w podobnych warunkach, a jeden ma wiatr w plecy, a drugi pod narty. Bywa że na zawodach wszyscy lecą w lewo, a ja w prawo – dodaje pani Ewa, dla której start w Nałęczowie będzie pierwszym w tym sezonie, bo miała problemy ze zdrowiem. – Baloniarstwo i tenis musiały poczekać. Zwłaszcza baloniarstwo jest zabójcze dla chorego kręgosłupa. To nie jest damski sport. Butle z gazem ważą, kosz i balon to kilkaset kilogramów. A nie jest tak, że pilot siedzi, pije piwo i patrzy, jak ekipa ładuje sprzęt na samochód. Pracujemy razem.
Nad Nałęczowem ekipa Leszczyńskiego Klubu Balonowego będzie latać granatowo-żółtym balonem z logo \"Mróz”.
Latanie, to latanie
Joanna Biedermann, pilot rejsowych samolotów i świetny szybownik, uważa, że obecność załogi w koszu to dodatkowy atut i jeśli konkurencja pozwala, to zawsze zabiega kogoś z ekipy. – To jest podstawowa różnica miedzy baloniarstwem i szybownictwem. Szybownik kilka godzin jest sam, balonowy sport to ludzie, kontakt z nimi i wspólna praca – mówi pani Joanna, która zawodowo lata samolotami pasażerskimi i uważa, że baloniarstwem w porównaniu z innymi paniami zajmuje się amatorsko.
Szybownikiem została jeszcze w czasach licealnych, zapisała się po prostu do aeroklubu. Pytana o emocje towarzyszące lotom szybowcem i balonem uważa, że w każdej dziedzinie lotniczej są podobne. W Nałęczowie zawodniczka Aeroklubu Nadwiślańskiego będzie walczyć lecąc prywatnym czerwono-złotym balonem \"M”.
– Wszyscy jadą do Nałęczowa, żeby wygrać, a wiadomo, że wygra tylko jeden. Ale to nie przeszkadza, żebyśmy byli zaprzyjaźnieni – dodaje pani pilot z aeroklubu z Grudziądza.
Panie na niebie. Jak się trafia do kosza
Podnieś głowę. Może zobaczysz kolorowy balon. Nad Nałęczowem i okolicami od dwóch dni w Baloniarskich Mistrzostwach Polski walczy 31 załóg. W czterech pilotami są kobiety.
- 09.08.2013 15:31
Reklama













Komentarze