Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Szołno-Koguc: Ze strony posła Żmijana nie ma woli współpracy

Rozmowa z Jolantą Szołno-Koguc, wojewodą lubelskim.
• Poseł Stanisław Żmijan, szef PO w regionie, osobiście przestrzegał premiera Donalda Tuska, że pani źle reprezentuje rząd w terenie. Boi się pani, że lada chwila straci stanowisko?

– Kiedy widziałam się z premierem, to nic mi o tym nie mówił i nie zauważyłam u niego oznak niezadowolenia. Rozmowa była jak zwykle sympatyczna. Wiedziałam, że nie będzie łatwo sprawować urząd wojewody. Jak trzeba będzie odejść, to jestem gotowa odejść.

Satysfakcję sprawia mi dobrze wykonana praca, nie jestem przywiązana do stanowiska. Zresztą nie przepadam za fotelem wojewody, nie jest wygodnym miejscem do pracy. Wolę rozmawiać przy stole, przy którym teraz siedzimy.

• A źle pani reprezentuje rząd? Nie spotyka się z władzami Platformy, żeby uzgadniać działania i np. wspólnie tłumaczyć, po co podwyższono wiek emerytalny kobiet.

– Jestem przedstawicielem premiera w województwie. Za swoje działania odpowiadam przed nim oraz przed ministrem administracji i cyfryzacji.

• Ucieka pani przed odpowiedzią.

– Nie uciekam. Premier i minister nie sygnalizowali jakichkolwiek zarzutów do mojej pracy. Ja mam osobiście żal, że poseł nie przyjdzie i nie porozmawia ze mną o swoich wątpliwościach. Z każdym posłem spotykam się z wielką chęcią.

Tymczasem ze strony pana posła Żmijana nie było i nie ma woli współpracy. Góra z górą się nie zejdzie, ale my spotykaliśmy się przy różnych okazjach. Np. w kawiarni niedaleko Sejmu w Warszawie, miałam tuż po moim powołaniu niepowtarzalną okazję zamienić kilka słów z posłem.

Zaprosiłam go do siebie do urzędu. Ponawiałam te zaproszenia kilkukrotnie. Nic z tego nie wyszło. Trochę mi jest teraz przykro, gdy czytam wypowiedzi posła. No, ale takie prawo polityka.

• A poseł Jan Łopata z PSL dzwonił do pani? Niedawno sugerował w Radiu Lublin, że zwróciła pani do kasy państwa 70 mln zł, co okazało się nieprawdą.

– Nie dzwonił. To nie pierwsza sytuacja, kiedy mówi coś publicznie, a ja nie uczestniczę w spotkaniu czy rozmowie i nie mam okazji skomentować jego słów. Tak było też w przypadku miasteczka rowerowego w Łęcznej.

• Do miasteczka jeszcze wrócimy.

– Lubię dyskusję na argumenty, rozmowa daje bardzo dużo, to dobra okazja, żeby wyjaśnić wiele spraw.

• Dlaczego posłowie koalicji, którzy przecież powinni panią popierać, tak pani nie lubią? Zachowują się ostrzej niż posłowie z opozycji. Poseł Michał Kabaciński z Ruchu Palikota to nawet panią bronił przed Łopatą.

– Proszę ich zapytać. Nie wiem. Jak widzimy się z panem posłem Łopatą i wyciągam do niego rękę, to spotykam się z sympatyczną reakcją.

• A za chwilę wbija pani szpilkę. Przecież mógł zapytać, jak to jest z tymi pieniędzmi choćby wicewojewodę Mariana Starownika, swojego partyjnego kolegę.

– Trzeba zapytać o to pana posła.

• Może wciąż pamiętają, że premier nie konsultował z nimi pani wyboru na wojewodę, nie należy pani nawet do PO.

– Moje powołanie to suwerenna i świadoma decyzja premiera Tuska. Jeśli ktoś ją kwestionuje, to…

• Doświadczony pracownik urzędu mówił mi, że do poprzednich wojewodów przychodzili szefowie rządzących partii i ustalali, kto ma być zatrudniony na stanowiskach dyrektorskich.

– Ze mną nikt takich ustaleń nie robił. Jestem wdzięczna premierowi, że wyznaczył mi cele i pozostawił swobodę w wyborze sposobu ich realizacji. Ma do mnie zaufanie, także w sprawach polityki kadrowej.

• Genowefa Tokarska, pani poprzedniczka na stanowisku, a teraz posłanka PSL, krytykuje panią właśnie za zmiany kadrowe. Wyliczyła, że pozbyła się pani 13 dyrektorów, w tym z dużym doświadczeniem.

– Ja nawet nie wiem, czy było to 13 dyrektorów. Jeśli ktoś nie radzi sobie z wykonywaniem obowiązków, to trudno utrzymywać go na stanowisku. Dyrektor w urzędzie wojewódzkim niesie na barkach ogromną odpowiedzialność. Ma być liderem, który zaraża podwładnych swoją pasją i chęcią realizacji zadań.

Wiele osób samych chciało odejść np. na emeryturę, przychodzi też w którymś momencie zmęczenie. Kluczowych dyrektorów nie zmieniałam, np. pozostał bardzo doświadczony urzędnik, dyrektor generalny Jarosław Szymczyk, zresztą prawa ręka wojewody Tokarskiej.

Nie było zmian w pionie nadzoru i kontroli prawnej, kluczowym dla działania urzędu. Natomiast było wiele awansów wewnątrz urzędu. Praktycznie nie ma dyrektorów spoza administracji publicznej.

Są wzory godne naśladowania w zakresie rozwoju personalnego, sukcesji stanowisk kierowniczych. Np. jestem wdzięczna byłemu dyrektorowi Wydziału Finansów, Henrykowi Kaproniowi, za profesjonalne przygotowanie swojego następcy.

Obecna dyrektor tego wydziału, Beata Niemczyk, jest inicjatorem i głównym realizatorem wdrażania budżetu zadaniowego w Lubelskim Urzędzie Wojewódzkim. W tych działaniach jesteśmy liderem w skali kraju.

• A teraz minister finansów Jacek Rostowski każe oddać 70 mln zł.

– Inaczej, to była prośba o przejrzenie budżetu i znalezienie możliwych oszczędności. Po intensywnej wymianie korespondencji z ministerstwem, ostatecznie zaproponowałam \"zdjęcie” 29 529 000 zł. To nie jest mało, ale to kwota rozsądna.

Cięcia nie dotknęły zaplanowanych na ten rok wydatków na pomoc społeczną. Oszczędności w znacznym stopniu stanowiły natomiast rezultat wprowadzenia budżetowania zadaniowego oraz procedur kontroli zarządczej. Nie ulega wątpliwości, że każde pieniądze, które trafiają do województwa, wspierają jego rozwój.

Warto jednak pamiętać, że inwestycje w rozwój regionalny stanowią zadanie samorządu województwa. To przede wszystkim od budżetu marszałkowskiego, uwzględniającego dotacje z Unii Europejskiej, zależy kierunek i intensywność tego rozwoju.

• Da pani słowo, że w przyszłym roku te pieniądze \"wrócą” do województwa?

– Słowa dać nie mogę. Mogę o to zabiegać. Nie sądzę, żeby uległy zmianie wieloletnie plany inwestycyjne, mówię tu między innymi o nakładach na infrastrukturę przejść granicznych.

• Uchodzi pani za surową i wymagającą szefową. Zbyt surową i zbyt wymagającą.

– Proszę pytać pracowników.

• Pytałem.

– Ja bardzo dużo wymagam od siebie. Jestem perfekcjonistką. Jednak od pracowników wymagam dużo, dużo mniej. Ocena mojej osoby jako szefa zależy od tego, jaki dany pracownik ma stosunek do pracy i stawianych przed nim wyzwań. Tak jak wszyscy obywatele, którzy płacą podatki na administrację, chciałabym, żeby urząd działał sprawnie.

• Dlaczego odeszła z urzędu pani doradczyni Marzena Strok-Sadło i rzecznik prasowy Kamil Smerdel? W dodatku niemal w tym samym czasie?

– Ja exodusu pracowników nie widzę. Te odejścia po prostu zbiegły się w czasie. Pani Strok-Sadło od początku miała pracować przez krótki czas. I tak nasza współpraca trwała dłużej, niż wstępnie ustaliłyśmy.

Nigdy nie ukrywała, że bardziej interesują ją kwestie związane ze sprawami gospodarczymi, a te w bardzo ograniczonym zakresie należą do kompetencji wojewody. Teraz zajmie się w lubelskim Ratuszu sprawami związanymi z inwestycjami zagranicznymi.

Kamil Smerdel ciężko pracował, był dla mnie ogromnym wsparciem, a przez te 1,5 roku wprowadził do urzędu nową jakość w zakresie komunikacji z mediami. Ale jego artystyczna dusza nie do końca dobrze czuła się w tej administracyjnej machinie.

• Jeden z doświadczonych urzędników opowiadał mi, że przed pani przyjściem w LUW poranne kawy trwały od 7.30 do 9., a wielu pracowników nie przykładało się do pracy. Pani też zauważyła takie rozprzężenie?

– Trudno powiedzieć. Ja zaproponowałam inny styl pracy.

• Jaki?

– Inny. Np. zaskoczyło mnie, że niewiele działo się w obszarze informatyzacji urzędu. Nawet nie podjęto próby wprowadzenia elektronicznego systemu zarządzania dokumentami. Inne województwa starały się i uzyskiwały dodatkowe środki na elektroniczną administrację. Taki system taniej kosztuje podatnika i zapewnia bezpieczeństwo.

Okazuje się jednocześnie, że trudno wprowadzić elektroniczne zarządzanie dokumentami, bo nie wszyscy potrafią się do niego przystosować. Wykorzystanie narzędzia, które ułatwia gdzie indziej pracę, tutaj delikatnie mówiąc \"kulało”.

Pewnie nie wszystkim podobało się takie rozwiązanie. Dziwiły mnie zwyczaje panujące w urzędzie, robienie dokumentów w sześciu egzemplarzach, bo każdy wydział chciał mieć oryginał.

Mówiłam: słuchajcie, ile na to trzeba ryz papieru. Między wydziałami czy dyrektorami krążyły pisma, co dla mnie było bardzo dziwne.

Wniosek urlopowy z jednostki podległej wojewodzie wysyłano pocztą, choć można przecież przejść z takim wnioskiem kilkaset metrów z urzędu do urzędu, a najlepiej przekazać elektronicznie. To jednak drobiazgi.

Pragnę podkreślić, że wielu pracowników urzędu ma ogromny potencjał, wiedzę i doświadczenie, tylko trzeba dać im szansę. Są tu osoby, które swoją pracę wykonują wręcz z pasją. To dla mnie budujące i daje nadzieję na przyszłość.

• Dlaczego wycofała się pani z projektu budowy miasteczka rowerowego w Łęcznej? Burmistrz nie może pani tego wybaczyć. Nasze województwo jako jedyne nie bierze udziału w przedsięwzięciu, a pieniądze trafiły na Pomorze. Koszt budowy wyliczono na ponad 500 tys. zł, a większość miała dołożyć UE.

– Istniało realne ryzyko, że jako kraj zwrócimy wszystkie pieniądze z projektu \"Budujemy Miasteczka Ruchu Drogowego” w ramach unijnego Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko. Lepiej nie sięgać po pieniądze niż je oddać i znaleźć się na \"czarnej liście”. Środki te powinny być rozdysponowane w sposób przejrzysty, z zachowaniem równego dostępu dla wszystkich.

Tymczasem u nas, w przeciwieństwie do innych województw, nie było konkursu dla samorządów chętnych do budowy miasteczka. Zastanawiające jest zatem, skąd pojawiła się Łęczna, a nie inny samorząd. Jak wykazał zlecony przeze mnie audyt, Łęczna nie figurowała w żadnych dokumentach jako formalny beneficjent, nie podpisano żadnej umowy.

• Trzeba było ogłosić konkurs.

– Nie było na to już czasu. W momencie objęcia przeze mnie funkcji wojewody, harmonogram tego projektu zakładał finalizację realizacji zadania, a nie ogłaszanie konkursu i wyłanianie beneficjentów.

• Szefowa lubelskiego OPZZ twierdziła, że traktuje pani stronę związkową jak \"uczniów w szkole”.

– Ze względu na działania związków Wojewódzka Komisja Dialogu Społecznego jest zawieszona. Ja poza artykułami prasowymi nie spotkałam się ze strony związkowców czy przedsiębiorców z negatywnym odbiorem. Jestem otwarta na ich propozycje. Może trzeba było się dotrzeć i przyzwyczaić wzajemnie do swojego stylu pracy?

Nie czuję, żeby działo się coś złego, a wręcz zauważam nić porozumienia i sympatii. Kiedy przy stole siadają różne strony, to dyskusje i spory są rzeczą normalną. Nie widzę niezgody, która by niszczyła. Chodzi o to, żeby konstruktywnie rozwiązywać problemy.

• Co się udało zrobić?

– Uzyskać kompromis w sprawie konfliktu w lubelskiej fabryce obuwia Protektor, zaczęliśmy spotkania w sprawie kolei, uspokoił się konflikt w puławskim szpitalu. Niestety, żadnej sprawy nie da się załatwić raz na zawsze, rzeczywistość jest bardzo dynamiczna.

• Pisaliśmy, że dwa konkursy na stanowiska w delegaturze LUW w Białej Podlaskiej wygrały żony kierowników z urzędu. Tak się złożyło, że to właśnie one pokonały licznych konkurentów. Jakie są wyniki kontroli?

– Kontrola została wszczęta na moją prośbę. Najpierw sprawdzono dokumenty. Postanowiłam pójść dalej i zaleciłam rozmowy z członkami komisji konkursowych. Czekamy aż jeszcze jedna osoba wróci z urlopu.

Nie przypuszczam, żeby doszło do czegoś niewłaściwego podczas tych konkursów – wszystkie są poddawane weryfikacji Szefa Służby Cywilnej. Boleję jak słyszę: po co zgłaszać się na konkursy w urzędzie, bo tam wszystko jest \"ustawione”. To nie jest prawdą. Robimy kontrolę, żeby postawić kropkę nad \"i”.

• To przeświadczenie ludzi nie bierze się z powietrza. Najwyższa Izba Kontroli stwierdziła trzy lata temu: \"większość zbadanych samorządów celowo majstruje przy procedurach konkursowych i manipuluje wynikami – tak, by stanowiska dostawali \"sami swoi”.

– Nadal jesteśmy młodą demokracją. Trzeba, żeby zmieniła się mentalność ludzi, żeby uwierzyli w prawidłowość procedur konkursowych. Ja jestem pełna wiary, że nabory przeprowadzane są poprawnie. To jak z unijnymi dotacjami. Słyszałam mnóstwo opinii, że nie sposób je pozyskać, że wszystko jest z góry \"ukartowane”.

Tymczasem trzeba po prostu składać wiele aplikacji, nie poddawać się i ciągle próbować. Znam przykład młodego człowieka, który jedzie na dwuletnie studia do Paryża, choć o stypendium starał się bez powodzenia kilka czy kilkanaście razy. Tak samo z naborami w urzędach: nie wolno kierować się stereotypami, tylko próbować. Nasz region, jak i cały kraj, zmienia się, razem go zmieniamy.

• Chce pani sprawiać wrażenie osoby niezależnej. Są jednak opinie, że jest pani \"człowiekiem” prezydenta Krzysztofa Żuka i ministra Włodzimierza Karpińskiego (obaj z PO). To oni podszepnęli pani kandydaturę premierowi.

– Jeśli używamy już takich stwierdzeń, to jestem człowiekiem Wojciecha Koguca, mojego męża. Nie ma czegoś takiego. Łączą mnie z prezydentem i ministrem wspólne idee. Włączyłam się do pracy w urzędzie, bo znam podejście premiera, prezydenta i ministra do idei demokracji. Zgadzam się z ich pomysłem na państwo.

Zgadzam się, że ważnych i odpowiedzialnych funkcji nie pełni się dla siebie, tylko dla społeczeństwa. Dlatego nie odmówiłam, kiedy padła propozycja objęcia funkcji wojewody. Widzę szansę realizacji idei państwa, w którym chciałabym żyć i mam nadzieję, że inni również. To moja mała próba szlifowania i ulepszania materii tam, gdzie mogę.

Mamy jedną Polskę i ten sam cel, choć różne ugrupowania mają różne pomysły na jego osiągnięcie. Jak łączą nas wspólne wartości i jeden cel, to można się konstruktywnie porozumieć.

• Czy z Jarosławem Kaczyński też łączy pani wspólnota idei? Doradzała pani wicepremier Zycie Gilowskiej, kiedy zasiadała w rządzie PiS.

– Nie znam osobiście Jarosława Kaczyńskiego, za to miałam zaszczyt poznać prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Brałam udział w II posiedzeniu Narodowej Rady Rozwoju. Uczestniczyli w nim eksperci kojarzeni z bardzo różnymi ugrupowaniami politycznymi i poglądami. Fantastycznie nam się rozmawiało.

Jeśli udaje się spotkać ludzi z pozytywnym nastawieniem, to wtedy łatwo znaleźć platformę porozumienia.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama